Forum Gildia Muz - Forum Literackie Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

[M] Zły dzień Saurona; twórczość Tolkiena, lekki slash

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Gildia Muz - Forum Literackie Strona Główna -> FanFiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Melpomene




Dołączył: 14 Cze 2008
Posty: 39
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z miejsca, którego nazwy nie wolno wymieniać!

PostWysłany: Śro 1:46, 27 Sie 2008    Temat postu: [M] Zły dzień Saurona; twórczość Tolkiena, lekki slash

Powstało na potrzeby pojedynku ---> [link widoczny dla zalogowanych]
Pierwszy raz odważyłam się napisać do innego fandomu niż HP, dlatego też bardzo jestem ciekawa Waszych opinii. Usprawiedliwię się tylko w jednej sprawie. Wiem, że Melkor został nazywany Morgothem dopiero po opuszczeniu Valinoru przez Noldorów, a ja sobie używałam tych imion wymiennie, ale tak mi akurat pasowało. Reszta musi bronić się sama...


Zły dzień Saurona


W Amanie czasu nie odmierzały ani zegary, ani wschody i zachody słońca. Księżyc swoimi fazami nie odmierzał dni i miesięcy. Czas wyznaczały Drzewa. Dawno temu Ardę oświetlały Illuina i Ormal, teraz na wschodzie panował półmrok, rozświetlany licznymi gwiazdami, a w Valinorze ciemność rozpraszały Dwa Drzewa. Telperion, o srebrnych liściach i srebrzystej rosie oraz Laurelin, którego złoty nektar spływał na ziemię, niknąc wśród licznych korzeni. Gdy jedno Drzewo gasło, drugie budziło się do życia, ale zawsze godzinę przed snem drugiego. I właśnie ta godzina, gdzie złocisty blask mieszał się ze srebrnym, wyznaczała początek nowego dnia. Dzień kończył się, gdy gasnący Laurelin i budzący się Telperion, zmieszały swoje światła po raz drugi.


*

Utumno było fortecą zimną i nieprzyjemną. Rozległą, wykutą w kamieniu i wydrążoną w ziemi, wielką jak Aman. I o ile Valinor rozciągał się w poziomie, to Utumno zajmowało więcej przestrzeni w pionie. Kiedyś mury budowli wznosiły się wyżej niż góry, teraz, po Wielkiej Bitwie Potęg, nie zostało już nic oprócz lochów i grot, w których palił się płomień podsycany przez Balrogi. Na samym dole znajdowały się kopalnie, gdzie panowali Valaraukarowie, nad nimi były cele i sale tortur, a na samej górze komnaty Melkora i Gorthaura. Sala tronowa Pana Ciemności znajdowała się tak nisko, jak wysoko górował tron jego brata. Mniejsza, ale nie mniej zdobna komnata, leżąca po przeciwnej stronie wejścia do podziemi, należała do Saurona. Kręte korytarze ciągnęły się przez wszystkie poziomy tworząc labirynt, którego tajemnic nikt do końca nie zgłębił. W jego zakamarkach czaiły się duchy, potwory i bestie strzegąc fortecy przed niepożądanymi gośćmi. Plemię orków, pouczone przez Saurona, wykuwało broń, zbroje i machiny wojenne. Zazwyczaj zgiełk i hałas uniemożliwiały rozmowę na niższych poziomach, teraz panowała tu cisza. Udûn, pogrążony w ciemności i nieprzyjemnej atmosferze, oczekiwał na sąd swojego Pana. Trzeci wiek jego niewoli dobiegał końca. Wszyscy mieszkańcy czekali na Melkora. Wszyscy, oprócz Saurona.

Gorthaur oparł głowę na rękach i głośno westchnął. Chłód komnaty przeszył go do szpiku kości, ale nie zwrócił na to uwagi. Myślał. Nie przypuszczał, że czas bez Morgotha tak szybko minie. Wszystko zaczęło się od niespodziewanego ataku. Gdy pojawiły się Dzieci Ilúvatara, a Valarowie wyruszyli na Utumno, uciekł i schronił się na południu. Potem, korzystając z okazji, że jego Pan został uwięziony, wrócił tu i wprowadził własne rządy. Oczywiście, w imieniu Melkora. A teraz trzy wieki ciężkiej pracy miały pójść na marne. Nie miał złudzeń, że jego Pan nie będzie kontynuował jego zamysłów. Oboje chcieli przejąć władzę nad Śródziemiem, może nad całą Ardą, ale chciał to zrobić po swojemu. I chciał tego dokonać dopóki istnieje szansa, że Melkor pozostanie, tam gdzie był, w pełni świadomy, że jest tylko Majarem i nie dysponuje tak potężną mocą, jak Valarowie. Posiadał za to inteligencję, wiedzę i umiejętności. Wrócił myślami do czasów, kiedy służył Aulëmu. Strażnik Świata nauczył go wszystkiego, co umiał. To dzięki niemu był teraz tak znakomitym kowalem, mistrzem w swoim fachu, ale to, czego się wtedy uczył już mu nie wystarczało. Wtedy zjawił się Morgoth i uwodząc, zwodząc, obiecując i mamiąc przeciągnął go na swoją stronę. Zajął miejsce po jego prawicy przy tronie i dostał możliwość wyboru, po której stronie łoża chce leżeć. Przez całe tysiąclecia wspierał go wykonując rozkazy i odwiedzając w sypialni. Stał się jego cieniem. Jego jedynym zaufanym sługą. Do czasu. Do tej właśnie chwili. Nadszedł bowiem moment, w którym musi zacząć działać, jeżeli chce utrzymać taki porządek rzeczy.
Podniósł głowę i zmarszczył brwi. Plan był gotowy w ciągu kilku sekund. Dobry, genialny wręcz, gdyby się nie powiódł zawsze mógł się wymigać od odpowiedzialności. Jednak, jeżeli się powiedzie... Miał tylko jedną, malutką niedogodność. Jedno niedociągnięcie, które jednocześnie było największym ryzykiem. Musiał udać się do Valinoru. W pełni świadomy, że za niepowodzenie zapłaci życiem, przybrał postać elfa, schował pod płaszcz buławę i udał się na Zachód.

*

Valmar był miastem Valarów. Fëanor go nie znosił. Teraz, gdy stał na południowym końcu Amanu myślał o nim z niechęcią, gdy stał u jego bram nie mógł nawet na nie patrzeć. Dlatego tu przybył, miał dosyć przepychu Złotego Miasta, cudownych zapachów i wszędobylskich pobratymców. Tutaj wiatr niósł ze sobą świeży powiew. Elf wytężył wzrok, ale im dalej na południe tym ciemności były bardziej nieprzeniknione.
- Ainurowie nie strzegą tych granic. – Najstarszy syn Fëanora podszedł do ojca. – Jakiekolwiek niebezpieczeństwo przyjdzie właśnie stamtąd. – Ruchem głowy wskazał Ciemności.
- Masz coś konkretnego na myśli, mój synu?
- Nie, tylko – zawahał się Maedhros – moje serce jest zimne, jakby niewidzialne tchnienie grozy owiało je i zostawiło zmrożone.
- Wiem, ja także nie czuję się tu dobrze. Zwińcie obóz, wracamy do Tirionu.
Fëanor przystanął i zmrużył oczy. Czyżby dostrzegł jakiś ruch. Ale nie, wszystko wyglądało jak przed chwilą. Martwo. Rozejrzał się jeszcze raz i powoli obrócił. Elfowie stali gotowi do drogi.
- Ojcze! – wykrzyknął Celegrom. – Ktoś tu idzie.
Z mroku wyłoniła się postać, jej twarz zakrywał kaptur, a ciało okrywał szary płaszcz. Podniosła ręce na znak, że nie ma złych zamiarów. Fëanor czekał z pozornym spokojem. Nikogo nie powinno tu być. Nikt się nie zapuszczał w te rejony, bo nikt nie był tak odważny jak on. Nikt, oprócz wroga. Eldar odetchnął i zacisnął pięści. Było ich więcej, ale już dawno temu nauczył się, że zwycięstwo nie zależy od przewagi liczebnej.
Przybysz zbliżył się teraz na tyle, że spod kaptura było widać jego twarz. Elf. Fëanor rozluźnił się. A więc swój. Uniósł prawą rękę w geście powitania
- Co cię sprowadza w te rejony, wędrowcze? – zapytał.
- Zbłądziłem. Płynąłem od zatoki wzdłuż gór Pelori, na południe. Chciałem zawrócić, ale Ciemność sięgnęła po mnie swoimi mackami. Łódź uległa zniszczeniu, a ja z trudem uszedłem z życiem.
- Jak cię zwą? – Pozostali otoczyli przybysza przypatrując mu się z ciekawością. Sauron zagryzł usta. Wiedział, z kim ma do czynienia. Nawet w Valinorze Melkor miał szpiegów. Ten elf nie był zwykłym Eldarem. Przewyższał wszystkich ze swojego ludu pod każdym względem. Curufinwë, królewski syn Finwëgo. Gorthaur wiedział, że jeden błąd i będzie zgubiony. Musiał przyłączyć się do tej kampanii i nie mógł pozwolić sobie na utratę zaufania. Imię? Jakie mógł przybrać, żeby nie wzbudzić podejrzeń?
- Úmarth. To znaczy...
- Zły los – roześmiał się Fëanor. – Imię nadali ci odpowiednie Teleryjczyku. Zabierz się z nami. Widziałeś już Valmar i Dwa Drzewa?
- Jakoś nie było okazji. Ale dużo o nich słyszałem.
- A więc chodź. Na dworze mojego ojca przyjmą cię z otwartymi ramionami.
Na pewno – pomyślał Sauron. Zwłaszcza, gdy spotkamy któregoś z Valarów.
Podróż zajęła im kilka dni. Sauron trzymał się raczej na uboczu, co nie dziwiło żadnego z nich. W końcu pochodzili z królewskiego rodu, a Úmarth wyglądał na zwykłego elfa. Ubierał się skromnie, wypowiadał prosto, a jego maniery sugerowały, że większość czasu spędzał na morzu. Fëanor podejrzewał, że elf jest zbyt onieśmielony i wstydzi się spytać o cokolwiek. Jednak Sauron nie czuł wstydu. Właściwie to czuł się bardzo dziwnie. Im bliżej było do Valinoru tym odczuwał coraz większy żal, a jego zatrute serce, uśpione przed wiekami, drgnęło niebezpiecznie.
- Za tym wzgórzem – Curufin wskazał ręką niezbyt odległą i niezbyt wysoką górę – jest wejście do Lórien. Tam będziemy mogli odpocząć.
- Świetnie. – Sauron ruszył za braćmi i ich ojcem. Co się z nim działo, na otchłanie? To tylko kraina Valarów. Jego Pan był Valarem, dlaczego więc tak bardzo obawia się tam wejść? Wiesz, dlaczego – odezwał się cichy głosik w jego głowie. Zdradziłeś ich. Sprzedałeś się za trochę władzy i namiastkę miłości. Gorthaur zacisnął powieki i przywołał zdrowy rozsądek. Nie czas na sentymenty. Musi dotrzeć do studni Vardy, zabrać trochę rosy srebrnego Drzewa. Uspokój się, nakazał sobie. Ale było już za późno. Serce biło jak oszalałe, a rozum, oszołomiony cudowną atmosferą krainy Ainurów, nie chciał współpracować. Sumienie, do tej pory zepchnięte gdzieś na dno jego jestestwa, teraz odzyskało głos. Sauron powoli zaczął sobie przypominać, jak było kiedyś. Kiedy jeszcze miał uczucia, kiedy miał wolną wolę i pragnął tylko jednego. Potrząsnął głową i zatrzymał się. W nozdrza uderzył go słodki zapach kwiatów. Ktoś położył rękę na jego ramieniu, więc otworzył oczy.
- Jest stąd widok na cały Aman. Spójrz przed siebie, a zobaczysz cudownie zielone pastwiska. Na prawo jest Valmar i Dwa Drzewa, a na lewo uzdrawiające lasy. Za nimi... – Fëanor mówił jeszcze długo, ale Sauron już go nie słuchał. Oniemiał. Stał, jak wryty i nie mógł wykrztusić ani słowa, nie mógł się ruszyć, a przez myśl przepływało mu tysiące obrazów na raz. Nie w głowie mu były teraz jakiekolwiek plany. A więc to stracił? Widział teraz całą potęgę Valarów skupioną w jednym miejscu. Tysiące Eldarów pracujących i tworzących cudowne rzeczy, jakich w Utumno nigdy nie było i nie będzie. Cudowne światło Drzew, które teraz mieszały swój blask. Widział całą krainę cudowną i nieskalaną, w pełni rozkwitu i w całej swojej krasie.
- A nad wieżą świeci gwiazda Manwëgo. – Dobiegł go głos Amroda. – Elbereth zawiesiła ją na pamiątkę.
- Ja słyszałem, że ku przestrodze. – Wtrącił się jego brat bliźniak. – Chciała, żeby blask gwiazdy przypominał jej, jakiego błędu uniknęła, wybierając Manwëgo zamiast jego brata.
Sauron jęknął i ukrył twarz w dłoniach. Nie wiedział, słodki Eru, nie miał o tym pojęcia. Myślał, że był pierwszy. Nie w sensie fizycznym, ale duchowym, że Melkor nigdy... Że wybrał właśnie jego, nie dla jego umiejętności, ale dla niego samego. To dla Morgotha to wszystko stracił, dla niego zdradził, dla niego przeszedł przez ogień, pył i popiół. Dla niego...
- Dobrze się czujesz? – Zaniepokoił się Fëanor. – Spójrz. Laurelin gaśnie. Zaczyna się nowy dzień.
Nowy dzień. Ta myśl tłukła się Majarowi po głowie. Echo słów elfa nie chciało przeminąć i Sauron uczepił się ich jak kotwicy. Musiał, inaczej jego serce pękłoby, a on zostałby wessany w Próżnię. Nowy dzień. Niech po stokroć przeklęty będzie dzień, w którym oddał się Morgothowi. Niech jeszcze bardziej przeklęty będzie dzień, w którym jego noga przekroczyła granice tego kraju, uświadamiając mu w pełni konsekwencje swojego czynu. Nowy dzień, nie, książę Noldorów, to najgorszy dzień w całym moim istnieniu. Nic tu po nim. Już zrozumiał, gdzie jest jego miejsce. Gdzie i przy kim. Spojrzał elfowi w oczy, odwrócił się napięcie i pobiegł w kierunku, z którego przybyli. Fëanor chciał biec za nim, ale ciepła ręka chwyciła go za ramię i przytrzymała.
- Niech idzie. Już nic nie można zrobić. Po raz drugi przestraszył się swoich pragnień i po raz drugi wybrał to samo zło. – Lśniąca postać patrzyła za powoli znikającym Majarem.
- Kto to był? – spytał Celegrom.
- Sauron. Ukochany Melkora. – Varda uśmiechnęła się smutno. – Wracajmy do Tirionu, nic tu po nas.
- Powinniśmy się go bać? – drążył temat Curufin. Fëanor zmrużył oczy, odwrócił wzrok od oddalającego się Saurona i bez słowa ruszył w stronę miasta. Varda spojrzała w ślad za nim i cicho odrzekła.
- Tak.

Koniec


Ostatnio zmieniony przez Melpomene dnia Śro 16:12, 27 Sie 2008, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ma_dziow




Dołączył: 28 Kwi 2008
Posty: 117
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Sob 18:59, 30 Sie 2008    Temat postu:

Cytat:
Wiem, że Melkor został nazywany Morgothem dopiero po opuszczeniu Valinoru przez Noldorów,
Szczerze? Możesz nam nawet wmówić, że był księciem Honolulu, a ja nie zauważę różnicy Wink
Z Władcą Pierścieni miałam do czynienia o tyle, że świetnie nadawał się do poduszki. Sen po nim miałam kamienny.

Całkiem fajny tekst. Znacznie lepszy od tych, które czytałam. Stoi o klasę wyżej od drabble'i i Lukrecji. Najbardziej podobał mi się początek, potem przegadałaś to opowiadanie i jakby trochę się opuściłaś. Po pięknym, niemal baśniowym początku oczekiwałam chyba czegoś więcej.

Nie, nie czuję się rozczarowana. Ale czuję pewien niedosyt i gniecie mnie taka myśł, że mogłaś poprowadzić to tak samo dobrze jak wstęp.

Plusem Twojego opowiadania jest styl. Zupełnie inny od tego, z którym się wcześniej zetknęłam w Twoich tekstach. Jest taki plastyczny, barwny i żywy. Mogłam zobaczyć te dwa drzewa oczami wyobraźni. Świetnie wyszły Ci opisy, choć niekiedy w kilku miejscach otarłaś się o styl jak ze szkolnego wypracowania. Na szczęście, szybko to nadrobiłaś.

Dwa pierwsze akapity były wręcz cudowne. Howgh.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sarna




Dołączył: 31 Maj 2008
Posty: 46
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Rybnik

PostWysłany: Sob 19:55, 30 Sie 2008    Temat postu:

Hmmm... Zwykle odrzuca mnie od fandomu WP. Ale ten tekst przeczytałam i zaskoczona muszę powiedzieć, że mi się podobało Wink
Nie żebym miała 'ale' do Twojego stylu itd., ale twórczość Tolkiena stoi o klasę wyżej od reszty świata - także trudno napisać dobry ff.

Hmm... Każdy fanatyk Tolkiena wie o co chodzi z Drzewami i Utumno, ale ładnie to wkomponowałaś i nie razi swoją oczywistością. Nadaje klimat.

Cytat:
Plemię orków, pouczone przez Saurona, wykuwało broń, zbroje i machiny wojenne.


Tu mi coś zgrzyta. Może mam jakieś "schizy", ale jak dla mnie to nie brzmi. To "pouczone"... Sama nie wiem.

I tak trochę dziwnie mi brzmi, że najpierw Sauron myśli, jak wysiudać drania, a potem totalna załamka, bo nie był miłością jego życia.
Wiem, niespełniona miłość, stracone zaufanie itd. ale żeby aż tak spanikować?... To nie w stylu Saurona.

Podoba mi się wątek związku Morgoth - Sauron. Fajny pomysł Wink

Ogólnie, tekst mi się podobał. Ładne opisy, dobry styl.
Może pokusisz się jeszcze o coś z fandomu WP? Wink

Pozdrawiam rogato Smile
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Gildia Muz - Forum Literackie Strona Główna -> FanFiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Programosy.
Regulamin