Forum Gildia Muz - Forum Literackie Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Pojedynek - ma_dziow vs Minea

 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Gildia Muz - Forum Literackie Strona Główna -> Pojedynki Literackie im. Melpomene
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kaliope
Administrator



Dołączył: 25 Kwi 2008
Posty: 182
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Olsztyn

PostWysłany: Wto 10:10, 16 Wrz 2008    Temat postu: Pojedynek - ma_dziow vs Minea

Pojedynkują się: ma_dziow, Minea
Temat: Burza (dowolnie rozumiana)
Tytuł: dowolny
Warunki: Proza.
Co ma się pojawić:
- przesąd,
- zagubione serce,
- dziewięć żyć,
- parafraza słów: "To co do niej należy, wkrótce do niej wróci" (byle pierwotny sens był zachowany!)
Czego ma nie być:
- slashu,
- zwierząt futerkowych
- słów: "gdzie diabeł mówi dobranoc",
Długość: Obojętnie, byle nie przegrzać Worda.
Termin: 15 września


Pojedynek czas zacząć!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kaliope
Administrator



Dołączył: 25 Kwi 2008
Posty: 182
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Olsztyn

PostWysłany: Wto 10:22, 16 Wrz 2008    Temat postu:

Tekst "A"


Słowa rzucane na wiatr


„Podziękuj, że żyłeś tak długo,
i przygotuj się w swojej kabinie,
na godzinę porażki, gdyż ona nadejdzie.”


-William Szekspir, Akt I, Scena I, Burza

*

- Dalej chłopcy, jazda pluć na prawą burtę! Ale z życiem, z życiem!
W życiu każdego marynarza przychodzi kiedyś taki moment, że po prostu musi zwątpić w zdrowe zmysły swojego kapitana. Zwłaszcza, gdy ten sam kapitan rzuca zwijanie żagli i puszcza koło od steru w samym środku szalejącego sztormu, by zdać się na łaskę morza i wiatru. By zapomnieć o prawach rządzących walką z żywiołem na rzecz mitów, przesądów i legend. Gdy spluniesz po właściwej stronie burty, będziesz miał szczęście. Po przeciwnej - dotknie cię klęska.
Ciekawe, ile razy musieliśmy zostawić ślinę po lewej stronie, że spotkało nas to, co teraz..
Czy wierzyliśmy, że Van stracił rozum? Oczywiście. Nie mieliśmy co do tego wątpliwości. Tylko, że nasza wiara nabrała solidnych podstaw dawno temu, w innym czasie, życiu i miejscu.
W tych samym okolicznościach.
Wiatr rwał koszule na grzbietach marynarzy, wyciskał łzy z oczu i zagłuszał wykrzykiwane rozkazy. Mogłem sobie dmuchać do upadłego w cholerny, bosmański gwizdek, a marynarska brać wciąż mnie nie słyszała. Dźwięki porywał piekielny wicher i zagłuszał ryk wzburzonego oceanu. Widziałem strach w oczach towarzyszy – niby coś naturalnego dla nowicjuszy. Ale my niejedno już widzieliśmy i przeżyliśmy, a to cholerne uczucie wciąż gościło w naszych duszach.
Van stał na mostku, wyprostowany i niewzruszony. Jak gdyby nieświadom wiatru, od którego maszty trzeszczały w głośnym proteście. Ignorując fale zmywające z pokładu statku wszystko, co nie było doń przymocowane. Jeszcze raz rzucając wyzwanie morzu, które niegdyś rzuciło je jemu. Wzrok utkwił w białej pianie, przybierającej niekiedy najbardziej fantastyczne kształty. Nie musieliśmy pytać, czego lub kogo spodziewał się tam zobaczyć. Marynarze znają się nawzajem jak własną kieszeń. My mieliśmy bardzo dużo czasu, by wiedzieć o sobie dosłownie wszystko. Drugie tyle, albo i więcej było jeszcze przed nami.
Dziewięć żyć, z których nawet nie wiem, ile już przeżyliśmy dały nam możliwość spamiętania wszystkich swoich porażek i błędów. Nie dało się ich naprawić, bo czas nie zawraca nigdy. Były po to, by wciąż nas dręczyć i dręczyć…
W portowych knajpach powiadają, że wiele jest rzeczy, których synowie morza powinni szczególnie się wystrzegać. Zbudowane z bajd, przesądów i osobistych doświadczeń, stanowią swego rodzaju Dekalog wszystkich żeglarzy świata.
A Dekalogi zazwyczaj są święte.

Po pierwsze: Nie wypływaj w piątki trzynastego – Wielu nie docenia ostrza sarkazmu Losu,
Po drugie: Nie całuj kobiety nad brzegami morza – Jest zazdrosne,
Po trzecie: Nie obiecuj, kiedy wrócisz – Nie znasz przeznaczenia,
Po czwarte: Pluj tylko po prawej stronie burty statku - Zrobisz inaczej, a szczęścia za nogi już nie złapiesz,
Po piąte: Myśl rozsądnie i nie trać z oczu wyznaczonego celu – Na porzuconą drogę nie zawsze da się wrócić, a zagubione w morskich odmętach serce – odnaleźć.
Po szóste: Nie zabieraj morzu jego łupów – To, co do morskiej toni należy, kiedyś do niej wróci,
Po siódme: Nie ignoruj tego, co ci się przydarzyło – Pożałujesz
Po ósme: Nie przeklinaj Boga – Bluźnierstwa się nie wybacza,
Po dziewiąte: Nie masz już siostry – jest nią morska fala. Nie masz już brata - towarzyszy ci porywisty wicher. Rodzicielką jest nie ta, którą zostawiłeś w domu, gdzieś na krańcu świata, ale Matka tych, których przyjęło do siebie Morze. Głębia wodnego bezmiaru. Szanuj ją i nigdy nie rzucaj jej wyzwania. Przegrasz.

W portowych knajpach powiadają jeszcze, że gdy zlekceważysz choć jedną z tych zasad, prowokujesz przewrotny Los.
My złamaliśmy je wszystkie.

***
Byliśmy młodzi.
Nic nadzwyczajnego, każdy w końcu kiedyś z tego wyrasta. Jedni szybciej, jedni później, ale tykania wskazówek zegara nie da się zatrzymać. Młodość sama w sobie nie jest grzechem.
Byliśmy pijani.
Cóż… Spróbujcie znaleźć żeglarza, który nie ma ukrytej gdzieś po kieszeniach butelki rumu. Na lądzie, oczywiście. Na wodzie, za kropelkę alkoholu kapitan przeciągnie cię pod kilem. Więc piliśmy. Na zapas, na lata, na długie, długie zaś.
Tego też nie możecie zaliczać nam jako grzechu - nigdy nie wiadomo, kiedy znów dane będzie umoczyć usta.
Byliśmy głupio odważni…
No dobrze, brzmi już gorzej, przyznacie. Brzmi cholernie niedobrze i teraz o tym wiemy. Wtedy też niby wiedzieliśmy, a tak naprawdę nie docierało to do żadnego z nas. Byliśmy nieśmiertelni, byliśmy żądni przygód, a wybrzeża Amsterdamu zdążyły się nam już porządnie znudzić.
Van znalazł nas młodych, pijanych i głupio odważnych. Trzy w jednym, wybuchowa mieszanka, przyznacie. Przysiadł się do stolika i w kulminacyjnym momencie wyłożył karty na stół. Trzeba było go widzieć i słyszeć. Mówił o skarbach, przygodzie i morzu. Opowiadał o miejscach, których nikt do tej pory nie przepłynął, o wichrach miotających statkiem i okrętach ginących w sinej mgle. O brawurze, skarbach i sławie. W oczach miał coś takiego, że nie dało się ignorować tego, co prawił.
Trafił na podatny grunt. Nawet się nie wahaliśmy, by nazajutrz, „pieprzę piątek trzynastego”, wytoczyć się ze speluny i wsiąść na statek. Towarzyszyły nam panienki, którym obiecaliśmy, że niedługo wrócimy. Za miesiąc, za dwa, za rok – niech poczekają. Nawet nie wiem, ile ich się wtedy nacałowałem. Nad brzegiem morza, pośród szumu fal i ochrypłych wrzasków rybitw i mew.

Był spokojny, słoneczny dzień. Woda obmywała łagodnie brzegi, wypełniając ślady pozostawionych na piasku stóp. Przemoczyła skraj sukienki wołającej Penny, a wiatr rozwiewał włosy moich towarzyszy. Czarny kadłub naszego statku kołysał się majestatycznie na falach.
Wyruszaliśmy, nie wiedząc, że Amsterdamu nigdy więcej już nie zobaczymy.


***

Krzyczałem coś do Vana, dmuchałem w ten cholerny bosmański gwizdek póki mi tchu w płucach starczyło – nie słyszał mnie. Nic dziwnego, można by pomyśleć, przy takim wietrze nie jesteś nawet świadom wołania własnych myśli. Szalejący sztorm, pękające drzewce masztów i zalewające pokład raz po raz fale nie sprzyjają konwersacjom.
Van mnie nie widział. Powiecie zapewne, że to także nic nadzwyczajnego, skoro światło zginęło wraz z nadejściem burzy. Granatowe niebo, granatowe fale, ciemnoczerwone żagle i hebanowe burty naszego statku. Jak powiada czasem nasz majtek Jamie, „było tak ciemno, jak w tyłku u niewolniczego kucharza Massaju”.
Nie wiem, nigdy nie sprawdzałem. Ale w tej jednej chwili skłonny byłem uwierzyć Jamiemu na słowo.
Tylko że działania Vana były celowe. Zignorował porzucony na pastwę losu kręcący się szaleńczo ster statku, zlekceważył moje wołania, wzrok utkwił we wzburzonych falach. Woda z wściekłością rozbijała się o burty „Czarnego Jacka”, zalewała pokład i miotała ludźmi. Grzmot piorunów ścigał się o lepsze z rykiem wiatru i wzburzonego morza. Ludzie krzyczeli, łapiąc się wszystkiego, czego tylko mogli. Czerwone żagle dawno poszły w strzępy, ktoś rozpaczliwie próbował zapanować nad sterem, silne ręce chwyciły za liny. Nie tylko ja wiedziałem, że choćbyśmy pluli na prawą burtę przez dziewięć wieków i dziewięć reinkarnacji każdego z nas – żywiołu to nie powstrzyma.
Myśmy toczyli swoją walkę. Tą samą, którą zaczynaliśmy dawno temu, w innym czasie i miejscu i tą, którą podejmowaliśmy wielokrotnie później.

Van stał nieporuszony na mostku kapitańskim i czekał na swoją.

***

Żeglarze znają uroki widoku bezkresnego oceanu przed oczami i przytłaczającego błękitu nad głową. Bywają piękne; jest w nich coś takiego, co każe rzucić stabilny grunt pod stopami i pchać się ślepo na statek. A kiedy już wytrzeźwiejesz na dobre, oswoisz się z tym, co masz w zasięgu horyzontu, wyszorujesz pokład, zszyjesz żagle i zawiążesz supły węzłów – przychodzi nuda.
Jak już wspomniałem, byliśmy młodzi i głupio odważni. Różnego rodzaju zbieranina lekkomyślnych dzieciaków, która – co prawda – morza nie raz zdążyła liznąć, ale w długiej kolejce po rozsądek zrezygnowała i zawróciła. Kiedy mogliśmy – ryczeliśmy sprośne piosenki na całe gardło. Pluliśmy, konkurując, który z nas jest w tym najlepszy i wyławialiśmy najpiękniejsze perły, a także zbieraliśmy muszle – skarby przynależne morzu. Żaglowiec ścigał się z baraszkującymi delfinami.
A Van opowiadał.
Snuł wciąż te same opowieści – o przygodzie i sławie, o złocie i zapomnianych zakątkach świata. Więc porzuciliśmy pierwotny kurs, którym były porty Jawy i zaczęliśmy szukać. Złudzeń, miraży, czy może prawdy – tego nie wiedział nikt. Pewnie i sam kapitan również nie wiedział, za czym właściwie goni i dla czego zagubił serce gdzieś po drodze.
Morze jest szerokie i bezkresne. Pełne niespodzianek, czekających na bezmyślnych żeglarzy, chętne, by otoczyć cię swoimi zimnymi ramionami. Pływaliśmy długo, odwiedzając co raz to nowe wysepki, zatoczki, zapomniane przez Boga i ludzi jaskinie. Kluczyliśmy, błądziliśmy i zawracaliśmy.
Klęliśmy na czym świat stoi, klął i Van. Przysięgał, że nie wróci do domu, póki nie znajdzie tego, czego szuka.

Na horyzoncie pojawiła się chmura. Ciemna, szeroka, zwiastująca niepogodę. Zafalowało morze, załopotały czerwone żagle i już wiedzieliśmy, że nadchodzi burza. Nie taka sobie zwykła burza, bowiem okolice Przylądka Dobrej Nadziei znane są z szalejących sztormów, łamiących drzewca masztów.
Myśleliśmy, że jesteśmy przygotowani na nawałnicę i kpiliśmy z niej, dodając sobie animuszu.
A wiatr porywał ze sobą nasze przekleństwa, przysięgi i obietnice. Zabierał je gdzieś daleko, daleko, na bezkresne morze.
We właściwej chwili miał je nam cisnąć z powrotem w twarz.


***

Odsunąłem jednego z majtków i chwyciłem za ster. Drewno trzeszczało w moich rękach i groziło rozłupaniem w drzazgi. Wymagało to nadludzkiej wręcz siły, by utrzymać koło, by nie dać się falom, które w każdej chwili mogły porwać „Czarnego Jacka” jak zabawkę.
Było tak samo, jak za drugim razem, za trzecim, za dziesiątym i jak za następnymi. Za pierwszym stał tu jeszcze sam Van przeklinając i rzucając wyzwanie morzu. A morze je przyjęło.
Trzask pioruna niemal nas ogłuszył i na chwilę zrobiło się jasno jak w dzień. Ale to światło, które rozbłyskiwało wokół nas, nie oznaczało wybawienia. Wystarczy jedno atmosferyczne wyładowanie, by złamać maszt i pogrążyć nas na dnie morza.
Opadaliśmy w górę i w dół. Wznosiliśmy się niemal pod firmament nieba, by zaraz opaść – zdawało się – na samą czeluść piekieł. Żywioł próbował nas zniszczyć, my próbowaliśmy go pokonać. Młodzi żeglarze ze starymi oczyma i rozdartą duszą.
- Vanie der Decken! – To dziwne, ale wrzask Roda przebił się przez huk morza, piorunów i wycie wiatru. Było w tym krzyku coś tak dziwnego, że kapitan ocknął się i odwrócił wzrok od wodnej kipieli. Chłopcy odwrócili się od poszarpanych szczątków czerwonego żagla, ja na moment zapomniałem o sterze.
Rod stał na środku pokładu, obszarpany, z włosami targanymi wiatrem i spojrzeniem szaleńca.
- Van! – wrzasnął. Słowa zawirowały i oparły się podmuchom nawałnicy; niesamowite, ale słyszeliśmy go doskonale. – Mam już tego dosyć! Dosyć, słyszysz?! Powiodłeś nas zatracenie!
Nie pierwszy i nie ostatni raz, należałoby dodać. Nasza załoga szczęścia nigdy nie miała, dziwnym byłoby, gdyby fortuna niespodziewanie stała nam się przychylna. Dawno temu postawiliśmy na złą kartę, a Rod o tym wiedział.
Wiedzieć, nie znaczy zaakceptować.
- Byliśmy u wrót piekieł i zawróciliśmy! – wołał, przekrzykując wiatr. Ledwie go słyszałem, walcząc z opornym sterem i wzburzonym morzem. – Ale wciąż nie możemy się na dobre od nich oddalić! Mam dosyć oczekiwania na koniec! Nie chcę być częścią gromady przeklętych i szaleńców!
Czy już wspominałem, że klątwy i obietnice rzucane na wiatr, na morzu mają po tysiąckroć większą siłę? Stanowią swego rodzaju pieczęć, którą Przeznaczenie przygniata nasze dusze; zostawiają ślad, którego człowiek długo nie zapomni. Rod w chwili próby widać zapomniał, skoro wystosował owe żądanie.
I morze spełniło prośbę zbuntowanego żeglarza. Statek wyrwał mi się spod kontroli niczym rozhukane źrebię, runęliśmy w dół z szybkością, której nie powstydziłby się nurkujący jastrząb, a nad naszymi głowami zamknęła się wodna kipiel. Sekundę, a może całe stulecia później wynurzyliśmy się z powrotem, ale Roda z nami już nie było.


***

Chmura na horyzoncie nie zapowiadała piekła, które nas spotkało. Doświadczony żeglarz nie poznałby, że czeka go najgorsza przeprawa jego życia. W jednej chwili świeciło słońce, szumiały fale i pluskały wokół delfiny. W drugiej – skończył się świat, który znaliśmy i rozpoczęło się piekło. Rozszalało się morze i wiatr rwał w strzępy żagle „Czarnego Jacka”. Wył potępieńczo i słyszeliśmy pełen satysfakcji, budzący grozę chichot. To nie była zwykła burza.
Van stał przy sterze, wpatrując się w osłupieniem w szaleństwa żywiołu. Nawet bliska obecność Przylądka Dobrej Nadziei i jego nieprzewidywalnych wirów i prądów nie tłumaczyła tego obłędu. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem, co to znaczy rzucać prawdziwe wyzwanie - takie, które bierze się z serca zagubionego w odmętach poszukiwań i pogoni, właściwie nie wiadomo za czym. Za ułudą, mirażem, przygodą czy chęcią sprawdzenia samego siebie. Kapitan śmiał się i wołał, że nic go nie pokona. Jest panem życia i sam Bóg mu nie dorówna. Przeklinał morze, przeklinał pogodę, bluźnił przeciw wszelkim świętościom i drwił z dmącego wiatru. Zarzekał się, że prędzej diabli zaproszą go pod swoje wrota, niż ona da się pokonać żywiołowi. Błagaliśmy go, by zawrócił, by dał spokój i ratował nas i statek – nie słuchał.
Siłom morskim nie rzuca się wyzwania. Van der Decken najwyraźniej przeoczył ten fakt i zostało mu to boleśnie przypomniane wraz z ogromną falą, która zawisła nad pokładem „Czarnego Jacka”. Wodna kipiel wirowała szaleńczo, strzępy białej piany układały się w najbardziej fantastyczne kształty, by wreszcie mogła na nas spojrzeć twarz kobiety.
Dlaczego to zawsze muszą być baby – nie miałem bladego pojęcia. Żeglarze naprawdę nie są tak zdesperowani, by w każdej niewinnej chmurce na niebie, czy okrągłym zdobieniu burty wszędzie widzieć niewieście kształty. To prawda, że spędzamy dużo czasu z dala od lądu, nasze statki noszą imiona dziewcząt o dawno zapomnianych twarzach, a morze kapryśne jest jak najbardziej wybredna dziwka. Nie sądzę jednak, żeby sploty naszego Przeznaczenia musiało trzymać w swym ręku kobiece uosobienie morskich sił.
Nazywali ją Matką Głębią, podobno była starsza od Czasu i Chaosu. Fakt, na najmłodszą nie wyglądała, a za taką mateczkę to ja serdecznie dziękuję. Van der Decken również podziękował, wypalając do niej butnie z obu pistoletów.
Tym czynem ostatecznie przypieczętował nasz los.


***

O jednego z naszych towarzyszy mniej. Powinno nas to przerazić, a myśmy odczuli niemal zazdrość. Żaden z nas nie wiedział, co dalej dzieje się z potępioną duszą. Istotne jest to, że już nie czeka. Nie wygląda końca, nie liczy dni i nie szuka tego, czego nie da się odnaleźć.
Gdyby nie Van der Decken i jego upór, sami pewnie zapomnielibyśmy, za czym właściwie gonimy. Zapomnienie to ulga, której nie dane nam poznać. Lata w lata, burza w burzę - wciąż to samo. Walka z żywiołem, przekleństwa rzucane morzu, które jakby straciły na swym znaczeniu – bo cóż gorszego może nas jeszcze spotkać – i wyczekiwanie. Nasze na odkupienie, kapitana na spotkanie z Nią.
Obiecała nam niegdyś, że wróci. Że cofnie klątwę, która gnała nas na krańce świata. Zawsze do przodu, wciąż walcząc, nie odczuwając ulgi. Że gdy przeżyjemy dziewięć żyć, przyjdzie wybawienie. Jak już wspominałem, nie wiem, ile ich już przeżyliśmy. Chyba nie dość, skoro fala nie przybrała twarzy kobiety, a rozczarowany kapitan klął głośniej i gorzej niż zwykle. Po takim czasie rozczarowanie nie powinno już tak boleć, a jednak kłuje w serce i wyciska łzy z oczu. A może to wiatr, który tak dmie, póki mu tchu starczy…?

***
Burze zawsze szaleją wokół nas. Są tak wszechobecne, że już sami nie wiemy, co jest jeszcze prawdziwym żywiołem, a co targa naszą duszą. Słone łzy dawno zmieszały się z morską pianą, wycie wiatru zagłusza nasz płacz, a ciemności skrywają fakt, że nie ma w nas nic, co można by nazwać choć iskierką dobra. Gdy ustaje szaleństwo morza, giniemy w szarosinej mgle. Błądzimy w niej jak ślepcy, bez mapy i gwiazd, które mogłyby wskazać nam drogę. Skazani na życie nie-życie, na wieczne potępienie i tułaczkę po bezkresnych wodach świata. Przykuci niewidocznymi łańcuchami do dumnego kapitana, butwiejących desek pokładu i strzępów czerwonego żagla na pochylonym maszcie statku, którego nikt inny już nie nazywa „Czarnym Jackiem”.
Ci, których czasem spotykamy w swej odwiecznej wędrówce nigdy nie używają prawdziwego miana żaglowca. Dla nich jesteśmy synonimem zła i niezwykle łatwo udzielającego się nieszczęścia.
Latającym Holendrem.

*
Oddałbym tysiąc miar długości morza za akr jałowej ziemi
- długi wrzosiec, brązowy janowiec, cokolwiek.
Niech Wola Najwyższego się wypełni,
ale byłbym szczęśliwy gdybym umarł
na suchym lądzie.


-William Szekspir, Akt I, Scena I, Burza


Ostatnio zmieniony przez Kaliope dnia Wto 12:07, 16 Wrz 2008, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kaliope
Administrator



Dołączył: 25 Kwi 2008
Posty: 182
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Olsztyn

PostWysłany: Wto 10:30, 16 Wrz 2008    Temat postu:

Tekst "B"


Burza


Niccolo Machiavelli
Najczęstszy ludzki błąd - nie przewidzieć burzy w piękny czas.

(***)
9.
Mówią, że czarownice żyją pod własnym znakiem i symbolem…
- To co do ciebie należy wkrótce do ciebie wróci - mówię i zamykam oczy.
- Jesteś wiedźmą? – pyta zduszonym głosem. Wstaję, aby uciec przed tym dociekliwym spojrzeniem. Wędruję wzdłuż izby, ale czuję że wodzi za mną wzrokiem. Jak przez mgłę pamiętam jej uczucia. Podchodzę do zakurzonego lustra i wędruję drżąca ręką po ramie. Za śladem moich palców pojawia się wyraźny złoty ornament.
- Licho wie –wzdycham i wracam na miejsce. Nie to chce usłyszeć, ale za dużo wiem, aby dać się zwieść młodzieńczej ciekawości nie do nasycenia i zadzierać z czasem. – Wiedźmy to wstrętne istoty, mają konszachty z chochlikami i podpisany pakt z diabłem – uśmiecham się, a w oczach stają mi łzy. Ile czasu już minęło od kiedy pierwszy raz usłyszałam te słowa. - Mało jest prawdziwych wiedźm, zwykle zabijają niewinne kobiety. Nie wyobrażasz sobie przez jakie tortury przechodzą .
Widzę grymas na jej twarzy i przypominam sobie, że rzadko jest widać u niej tak naturalny wyraz.
- Póki co pamiętaj, to co do ciebie należy, wkrótce do ciebie wróci.
- Nie jesteś wiedźmą –stwierdza. – Więc kim?
- Traktu przed moim domem nie wytyczyłam ja, ale zagubione serca. Dążą tu aby zrozumieć, a ja po prostu wiem, co dolega ich duszom.
- Co dolega mojej?
Naprawdę jest aż tak uparta? Nie pamiętam tego, zawsze była ciekawa i dążyła do celu, nigdy jednak nie przyszło mi do głowy, żeby postrzegać ją jako uciążliwą. Spoglądam przez okno, świta. Ostatni wschód słońca mojej przygody, życie trwa zbyt krótko, by określić tym mianem wszystko, co przeżyłam. Wstałam i wskazałam na lustro.
- Niedługo wszystko się skończy. Dla mnie. Dla ciebie to dopiero początek – uśmiecham się czule. – Zapamiętaj, tylko teraz ci się wydaje, że wszechświat nie ma ładu ni porządku. Czekaj cierpliwe, bo to co ci należne, będzie w twoim posiadaniu. To zwierciadło pomoże ci zrozumieć kim jestem, kim ty jesteś. Spójrz w nie, gdy mnie zabiorą.
- Kto?
- Twój ojciec i reszta. Zabiją mnie. Nie kłam, że tego nie wiedziałaś, gdy ich tu ściągnęłaś.
- Nieprawda, ja…
- Próżna z ciebie dusza, słoneczko – zbliżam się do niej, a ona cofa się szybko. Opiera się o ścianę, a ja chwilę uciekam wspomnieniami do momentu, gdy moje plecy opierały się o te wilgotne drewno. – Aby wyjść przeciw własnym marzeniom o bezsensownych przygodach, musiałaś udać się do mnie. Doskonale wiesz, że postrzegają mnie jako wiedźmę, o której głośno w miasteczku. Nikt by mnie tu nie znalazł, ty ich sprowadziłaś – mój głos niebezpiecznie zniżał się do syku, a w sercu poczułam ogromny ciężar, powrócił, choć już dawno zdołałam go stamtąd wyprzeć.
- Sprowadziłaś na mnie śmierć, jesteś wstrętna – warczę. – Nie bawię się w czary, ani w zemstę. Jestem gniewna i potężna, potrafię dużo. Ale w końcu przemijam i nikt o mnie nie pamięta, jak o burzy.
W jej oczach zauważam błysk zrozumienia.
- Nie jesteś wiedźmą – mówi. – Jesteś po prostu szalona.
Wyrywa się z żelaznego uścisku moich rąk i wychodzi. Nawet nie wiem, kiedy zdołałam zewrzeć ręce na jej ramionach. Nawet nie wiem kiedy pierwszy język ognia liznął moje nogi. Chmur zbierających się nad placem również nie byłam świadoma.
Będą mówić, że symbol burzy strawił ogień…

KONIEC.

8.
Nawet teraz, gdy siedzę oparta o zimny mur Tower, na myśl przychodzi mi tylko jeden dzień. Pamiętam jakby to było wczoraj - twarze, słowa, gesty, grymasy. Tak naprawdę nigdy nie byłam nieszczęśliwa, dlaczego więc wtedy, gdy dowiedziałam się, że król miał mi okazać szczególne względy, poczułam się jakby nic wspanialszego nie mogło mnie spotkać?
Na dalszy plan poszły inne wspomnienia. Podczas gdy dla innych wciąż byłam czarownicą z sześcioma palcami, dla króla stałam się kobietą. Nigdy nie miał dla nich szacunku.
- Boże, jeśli tam jesteś, pozwól mi umrzeć z godnością – wyrywa mi się, gdy przełykam kolejną łzę. – Do licha, jestem królową! Zostałam nią, jestem spełniona, dostałam to, czego pragnęłam! Ciesz się, głupia!
Przed oczami stanęła mi córka. Ona też będzie królową. Zadrżałam.
- Zgotowałam jej ten los - zaszlochałam i poczułam jak tracę wraz z koroną również charakterystyczną dla władczyni dumę i honor. - Co będziesz o mnie myśleć, Lizo? Czy w twoich oczach będą wiedźmą?

- Tato? – patrzę na swoją dłoń. – Czy ja jestem wiedźmą?
- Wiedźmy to wstrętne istoty, mają konszachty z chochlikami i podpisany pakt z diabłem…
- Mam sześć palców, jak czarownice.
- Nie jesteś wiedźmą, Anno. Jesteś niezwykła – ojciec nachyla się i patrzy mi prosto w oczy. – Niezwykli ludzi, tac y jak ty, dokonują wielkich rzeczy.


Uśmiechnęłam się do czasów, gdy jedynym moim problemem był jej dodatkowy palec. I ojciec liczył się ze mną. Czasami myślę, że podpisał on nie wiedzieć kiedy i jak cyrograf w moim imieniu. Czy to przez niego tak się wszystko ułożyło? Za dużo pytań, a jedna odpowiedź – władza.
Najchętniej głośno wykrzyczałabym przekleństwa pod adresem króla, a jego kochankę i posiadłości przeklęła. Powróciłam jednak do pisanego ostatnimi dniami listu. Powściągnęłam emocje i dopisała:
Zawsze wierna,
Anna.

Dumnie, jak przystało na królową.
(Zręczne ręce kata)
Tysiącom serc ulżyło, skończyło się panowanie siostry Boleyn, która jak burza spustoszyła Anglię i obdarła ją z dawnej chwały i wartości.

2.
Zręczne ręce kata…
Znów ten sen. Mam wrażenie, że uczestniczę w jakimś cyklu, ale jako postronny obserwator. Pierwsze skrzypce gra tu burza. Jest początkiem i końcem. Pojawia się zawsze na początku i choć dla innych świeci słońce, ja czuję, że burza cichnie tylko na chwilę.
Dzisiaj byłam królową, nie umiem wyjaśnić dlaczego i w jaki sposób, a swoich rządów nie potrafię umieścić w czasie. Żadnych wydarzeń z moich koszmarów nie potrafię wtłoczyć w określone daty. Skąd więc mam tę pewność, że to się zdarzyło? Wariuję.
Wydaję mi się, że każdy sen przedstawił mi burzę od innej strony, nie tylko jako zjawisko atmosferyczne. Kiedyś burzę interpretowano jako gniew bogów, teraz tylko uważa się ją za kilka błysków i grzmotów.
Pierwszy sen, jako piękna blond kobieta. Na początku trzymałam w dłoni słuchawkę i puszczałam mówione przez mojego rozmówce słowa mimo ucha. Z szafki w łazience wyciągnęłam tabletki, połknęłam kilka, nie wiem dokładnie ile. Dręczyły mnie sny, pamiętam, że byłam roztrzęsiona wyśnionym obrazem. Potem upadłam, a ja obserwowałam leżące ciało z góry. Burza pustoszyła, lekcja numer jeden.
Akcja drugiego takiego ‘nie-do-wytłumaczenia’ snu działa się na gdzieś w dworku, nie dokładnie mogę powiedzieć gdzie. Z perspektywy czasu kilka tygodni to niewiele, ale wystarczająco dużo, by sen się zamazał .Był mężczyzna, przyjaciel, złamane serce i wieża… Brzmi jak fragment dennego romansu. Lekcja? Przyjaciele nie są zainteresowani burzami, które przeżywasz, ponieważ burza potrafi być czymś szczególnym i prywatnym. Szkoda, że niektórzy zamiast wymierzonego policzka traktują ja jako cios w samo serce.

Kiedyś zamkną mnie w wariatkowie. Dżizys!
Trzeciej nocy, ledwie zamknęłam oczy, zalała mnie fala niespotykanego szczęścia i poczucia spełnienia. Byłam ja, on i ono. Nigdy się nie spodziewałam, że dziecko może dawać tyle radości. Za oknem było jasno, więc wyszłam z domu… Burza swoim nieładem potrafiła zapewnić pewną stabilizację.
Wtedy się obudziłam. Jakby skojarzyć i zsumować wychodzi, iż każdy sen kończy się śmiercią, dałabym sobie rękę uciąć, że nawet ten niedokończony nie odbiegałby od schematu. Dziwnie brzmi ten post. Mam nadzieję, że po tej notce ktokolwiek jeszcze odwiedzi blog ‘Świat oczami Storm’.
Pozdrawiam,
Storm.
PS: Zwróćcie uwagę na dzisiejszą datę, 11 września. Uwierzycie, że już tydzień pracuję w WTC? Coraz bardziej podoba mi się ta praca, ale pewnie pod koniec dnia będę śpiewała inaczej…


1.
Te wszystkie obrazy zaatakowały mnie ze strony Lustra. Inne kobiety, ale zawsze te same oczy. To musiała być magia. Po świecie chodził przesąd, że każdy człowiek przechodzi proces reinkarnacji. Istniały teorie, że dusza wędruje po świecie wiecznie, trzymając się konsekwentnie dat i miejsc. Zawsze jednak sądziłam, że wszechświat nie jest aż tak poukładany by wypełniać te zasadę. Bliżej mi było do mitu o dziewięciu życiach. Wszystko powinno mieć swój koniec.
Tafla lustra znów przybiera fioletową barwę, znak, że pokaże mi teraz coś nowego. Widzę biegnącą leśną ścieżką dziewczynę, kluczy między drzewami, jest przestraszona. Na głowę zasunięty ma kaptur, ale w końcu i ten osuwa się odsłaniając twarz. Lydia, ta która przyszła do wiedźmy w poszukiwaniu wrażeń, młoda i odważna spojrzała w oczy Lydii, przerażonej, dyszącej i zagubionej. Fiolet i znów obraz. Twarzą w twarz z czarownicą.
Najchętniej zostałabym tu na zawsze, byleby ukryć się przed prawdą. Przeczekanie jednak całej przygody w bezpiecznej kryjówce byłoby nie w moim stylu. Przecież przede mną dziewięć długich żyć.
I żyła długo i szczęśliwie…


Ostatnio zmieniony przez Kaliope dnia Wto 10:31, 16 Wrz 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kaliope
Administrator



Dołączył: 25 Kwi 2008
Posty: 182
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Olsztyn

PostWysłany: Wto 14:28, 16 Wrz 2008    Temat postu:

Bardzo ciężko mi było ocenić ten pojedynek, ponieważ oba teksty są dobre. Mam nadzieję, że moja ocena jest obiektywna.

Pomysł
A: 0,4
B: 0,6
Tekst "A" był wspaniały, ale to pomysł "B" bardziej mi się spodobał. Był taki...inny. Niestety nie do końca wykorzystany.

Styl
A: 0,6
B: 0,4
W pierwszym tekście wręcz czuło się ten szalejący żywioł. Autorka umiejętnie używa pióra, wprowadza atmosferę tajemniczości i grozy by w pewnym momencie rozbawić czytelnika. Widać też, że jest zaznajomiona z tematem który opisuje.
Drugi tekst również ładny, ale:
- zaplątała się literówka,
- nie do końca autorka panuje nad tym co pisze. Trochę chaotyczny jest ten tekst i nie do końca umiałam go zinterpretować.
Nie jest jednak źle - "A" zdobywa więcej punktów ponieważ jest dopieszczony w szczegółach.

Realizacja tematu
A: 0,5
B: 0,5
Warunki zrealizowano.

Ogólne wrażenie
A: 1
B: 1
Oba teksty podobały mi się. Niedogodności w stylu "B" ratuje pomysł, dlatego punkty daję po równo.

Gratuluję wspaniałego pojedynku!

Podsumowanie:
A: 2,5
B: 2,5
Remis!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kate-rama




Dołączył: 25 Sie 2008
Posty: 50
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: a bo ja wiem

PostWysłany: Czw 14:13, 18 Wrz 2008    Temat postu:

Dziewczynki drogie, najpierw muszę powiedzieć ogólnie - zrobiłyście kawał dobrej roboty, czytałam z przyjemnością oba teksty, słowem, chcę więcej takich pojedynków.
Dalej trochę nie rozumiem tego systemu punktowania, to znaczy już myślałam że zrozumiałam (przy okazji poprzedniego pojedynku), a teraz znów pojawiły się wątpliwości. Zdam się na Kaliope, która wpisała się powyżej.
Jeszcze jedno - dziewczyny, wasz styl jest rozpoznawalny.

POMYSŁ
A: 0,6
B: 0,4

Dokładnie odwrotnie - różnica jednak jest niewielka. Przewaga tekstu A wynika dla mnie z tego, że wyszedł bardziej klimatyczny, wykorzystana legenda oprawiona została w ładne ramki. Tekst B nieco bardziej zawinął się w tajemnicze opary, jest trochę historii, ale ogólny zamęt sprawia niezbyt fajne wrażenie.

STYL
A: 0,5
B: 0,5

Jakieś słowo zjedzone gdzieś było, ale ogólnie nie mam zastrzeżeń, zwalam je na stylizację.

REALIZACJA TEMATU:

A: 0,5
B: 0,5

No cóż tu można więcej powiedzieć. Jest wszystko, co miało być. Czytając wcześniej zasady pojedynku miałam wrażenie, że ciężko będzie wykorzystać motyw dziewięciu żyć bez zwierząt futerkowych, ale widać się da:)

OGÓLNE WRAŻENIE

A: 1,2
B: 0,8

Tekst A ma przede wszystkim ciekawą historię. Jestem taką czytelniczką, że muszę mieć jakąś nić, ciągnącą mnie przez dzieło pisane od początku do końca, i to najlepiej dość mocną. Nie lubię chaosu i nie lubię narracji w czasie teraźniejszym. Te małe drobnostki sprawiły, że tekst A znów ma przewagę.

PODSUMOWANIE
A: 2,8
B: 2,2

Mam nadzieję, że tym razem obyło się bez pomyłek Smile
Pozdrawiam Kasia


Ostatnio zmieniony przez kate-rama dnia Czw 14:14, 18 Wrz 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Demeter




Dołączył: 25 Maj 2008
Posty: 3
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 15:29, 18 Wrz 2008    Temat postu:

Witam! Pojedynek naprawdę niezły, tylko pogratulować.

Pomysł:
A - 0,3
B - 0,7

A - zaleciało mi Piratami, których szczerze nie znoszę, w czym zasługa głównie znanej tu jako pani Admin Minei. W dodatku o 'Latającym Holendrze' jest dużo tekstów, nic nowego.
B - podobał się pomysł, ale jak już inni stwierdzili dużo chaosu. Niewykorzystałaś go, ale myśl miałaś świetną.

Styl:
A - 0,7
B - 0,3
A - no styl cud, miód i orzeszki. Na opisach, których w tekście dużo wymiękłabym juz przy początku, ale styl jakoś mi to wynagrodził i dotrwałam do końca, pogratulować!
B - jest fajny, ale gorszy trochę od pierwszego, choć w pierwszym autorka zjadała wyrazy.

Realizacja tematu:
A- 0,5
B- 0,5
Pogmatwałyście, dziewczyny,ale ogólnie zrealizowano.

Ogólne wrażenie:
A- 0,5
B- 1,5
A- skojarzenia z piratami, zjadanie słów, motyw zużytego już 'Holendra'.
B - troszkę oryginalniej, fajnie wykorzystany motyw dziewięciu żyć, no i mam słabość do wiedźm. Tyle.

Razem:
A - 2
B - 3

Domyślam się czyj tekst jest czyj, bo Minea przesyła mi często teksty ma_dziow i mam obeznanie z jej stylem. Mimo to nie mam pewności, bo jakkolwiek oba teksty są dobre, nie spotkałam się aby kiedykolwiek minea napisała coś tak fajnego jak pierwszy czy drugi tekst.

Pozdrawiam, Demeter.

Minea/: Przyjaźń do czegoś zobowiązuje, wiem. Ale jak Cię tylko dopadnę ;P widzisz? rozwijam się... ech.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pokrzywa




Dołączył: 04 Wrz 2008
Posty: 86
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: baszta przy wejściu do Piekła. Za bramą, pierwsza na lewo.

PostWysłany: Sob 16:36, 20 Wrz 2008    Temat postu:

Dobrze. Zabieram się do rozdzielenia punktów.
Pomysł:
A: 0,6
B: 0,4
Co do pierwszego tekstu, to może i Latający Holender jest pomysłem równo już przejechanym, to mi osobiście się podoba takie ujęcie tematu. Poza tym zawsze ciągnęło mnie do statków, nawet jeśli z morzu są topielce.
W drugim tekście zniesmaczyła mnie nieco wiedźmowatość i czarownice. Jestem osobiście bardzo przywiązana do tematyki czarów i trochę się na ten temat czytało: nie przekonuje mnie, chociaż pomysł w kobietą pracującą w WTC był świetny. I postawiłabym za ten tekst 0,3 gdyby właśnie nie ona.

Styl:
A: 0,8
B: 0,2
W drugim bym tylko poprawiała, bo tekst, moim zdaniem, aż prosi o betę.

Realizacja tematu:
A: 0,5
B: 0,5
Aczkolwiek i w jednym i w drugim tekście miałam trudności z zapamiętaniem niektórych elementów. W obu zostały one zepchnięte na tak daleki plan, że prawie ich nie zauważyłam.

Ogólne wrażenie:
A: 1,5
B: 0,5
Drugi tekst wydał mi się potwornie chaotyczny i trudny do zrozumienia. Pierwszy ma po prostu klimat, jest sugestywny i wywołał u mnie sporo emocji. A drugi wcale. Pewnie go nie zrozumiałam należycie, a po prawdzie to prawie w ogóle, ale łepetyna i brzuch mnie bolą, a to nie jest najlepszy stan na ocenianie. Ale termin jest do jutra, więc...

Razem:
*bierze kalkulator, bo sama policzyć nie da rady*
A: 3,4
B: 1,6
Ende.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kaliope
Administrator



Dołączył: 25 Kwi 2008
Posty: 182
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Olsztyn

PostWysłany: Pon 0:07, 22 Wrz 2008    Temat postu:

GONG!

Tekst "A" - ma_dziow - 10,7 punktów
Tekst "B" - Minea - 9,3 punkty

Z przyjemnością ogłaszam, że pojedynek wygrała *ma_dziow*!

Gratulujemy!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Gildia Muz - Forum Literackie Strona Główna -> Pojedynki Literackie im. Melpomene Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Programosy.
Regulamin