Forum Gildia Muz - Forum Literackie Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

[M] Parszywa Trzynastka

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Gildia Muz - Forum Literackie Strona Główna -> HP Fanfiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ma_dziow




Dołączył: 28 Kwi 2008
Posty: 117
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Nie 14:11, 25 Maj 2008    Temat postu: [M] Parszywa Trzynastka

Drugi tekst, co do którego mam straszne wątpliwości. Zobaczymy, co Wy na to.
Zapraszam.


PARSZYWA TRZYNASTKA

„Jeśli coś miało się spieprzyć, to akurat dzisiaj”.
Will westchnął cicho i uniósł głowę znad zawalonego papierami biurka, by skinąć na pożegnanie „Staremu”. Surowy, jak zwykle nieprzystępny Aleksander McKay, Szef Biura Aurorów, nawet nie odpowiedział. Na jego wąskich ustach pojawił się tylko grymas niezadowolenia, następnie czarodziej gwałtownym ruchem chwycił puszkę z proszkiem Fiuu, rzucił pył w ogień i zniknął natychmiast wśród zielonych płomieni.
- Sukinsyn – rzucił cicho za nim William tak cicho, że mogli usłyszeć go tylko Claire Dawson i Jack Howler. Dziewczyna uniosła brew do góry, a siedzący nieopodal Jack głośno zarechotał.
- Nie da się ukryć – przyznał, biorąc do ręki jeden z raportów, zgniatając w kulkę i posyłając go lotem przez pokój.
Latający raport wylądował na głowie jednej dziewczyn z Siódmej Grupy Aurorskiej. Obejrzała się na Jacka, prychnęła z pogardą, odwróciła się do koleżanki i obie zniknęły w tłumie pracowników Ministerstwa, śpieszących się ku wyjściu. Gdzieś w tłumie mignęła Willowi ruda głowa Arthura Weasleya, nadęta twarz jego syna Percy’ego i wysoka sylwetka Kingsleya Shacklebolta. Will i jego przyjaciele z zazdrością obserwowali jak tłum czarodziejów znika w kominkach, punktach teleportacyjnych, lub lawiruje pomiędzy choinkami i świątecznymi ozdobami na korytarzach, w drodze do Atrium. Czarodzieje niemal biegli, by spędzić całe trzy świąteczne dni z dala od papierkowej roboty, dokonać ostatnich zakupów i zabrać dzieciaki do parku. A jedyne, o czym mógł myśleć w tej chwili Will, było to, że narzeczona z pewnością go zabije. Była Wigilia, mieli dziś wieczorem jechać z Anną do jej rodziców, by spędzić razem święta. Miał się nasłuchać gratulacji od przyszłej teściowej i zapewnień od teścia, że wspomogą młodą parę na starcie ich nowego życia. Na to ostatnie Will szczególnie bardzo liczył i ta niezwykle ważna deklaracja odpływała mu teraz w siną dal. Niemal widział jak uśmiecha się drwiąco i macha rączką na pożegnanie.
Prawie nikt z pracowników Ministerstwa nie poświęcał Willowi nawet jednego spojrzenia. Oprócz kilku facetów z „Siódemki”, którzy wychodząc, rzucali mu ironiczne półuśmieszki i wołali ten sam, niezmienny tekst, który zdążył już znienawidzić.
- Do zobaczenia, Cormac! Bawcie się dobrze, całą „Trzynastką”!
I rechotali w najlepsze.
Will zawsze uważał się za człowieka niezwykle cierpliwego. Ale nawet jego zimna krew i opanowanie miały swoje granice. Zwłaszcza, gdy stawał przed nim z butną miną przedstawiciel hołubionej przez samego Ministra „Siódemki”, z którą „Trzynastka” szła na różdżki chyba od samego początku istnienia obu grup. Cierpliwość cierpliwością, ale wyśmiewającemu się z ciebie wrogowi dokopać zawsze trzeba. Nie mogąc zdzierżyć, William wyciągnął różdżkę w tym samym momencie, gdy Howler ciskał kolejny pocisk będący jeszcze niedawno super ważnym raportem dla ministra, a od strony Dawson dobiegło ich spanikowane.
- Ooooo, szlag! Wraca!
Papierowa kulka trafiła powracającego McKaya prosto między oczy, a zaklęcie Willa minęło jego głowę o kilka cali. Wzrok Szefa Aurorów, zanim ten zatrzasnął za sobą drzwi biura, sprawił, że obu przeszły po plecach zimne dreszcze i obiecywał, że incydent nie zostanie ani zapomniany, ani darowany. I mimo że McKay nie wskaże winnych teraz, jego podwładni przesiedzą trzy dni świąt, wiedząc, że znów podpadli i snując między sobą czarne scenariusze, co może czekać ich jeszcze gorszego ponad to, co już ich spotkało.

*
…Zawiedli. Jedna mała pomyłka i stało się. Spieprzyli na całej linii. Rozpracowywali z pozoru całkiem prostą akcję. Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, spotkanie śmierciożerców, stary, opuszczony budynek na obrzeżach jakiejś portowej wioski, której nazwy Will już nawet nie pamiętał, czarna, bezksiężycowa noc i oni. Był cynk, genialny plan, przewaga w postaci oczekiwanego zaskoczenia i świetni, wyszkoleni ludzie. Proste.
No i kot. Czarny. Jak zawsze w takich sytuacjach.
Do momentu z kotem szło im bardzo dobrze. Jeden z chłopaków, Patrick, przekradał się właśnie wzdłuż rozwalającej się rudery, starając się zachować śmiertelną ciszę. Wyjął już różdżkę, by rzucić Alohomorą w drzwi i umożliwić drużynie wtargnięcie do środka. Wtedy, niespodziewanie, z ciemności wyłonił się, czarny jak sam diabeł, kocur. Kocisko zasyczało, wygięło grzbiet w kabłąk i wbiło pazury i zęby w udo Patricka. Chłopak z żelaza nie był, zawył, jakby obdzierali go żywcem ze skóry, odskoczył i wpadł na stos pordzewiałych blach, które, spadając, uczyniły rumor zdolny obudzić nawet umarłego.
Tym sposobem element zaskoczenia nieodwołalnie trafił szlag. Wywiązała się zażarta walka z przeważającymi siłami wroga, na skutek czego „Trzynastka” zmuszona była się wycofać. Wstyd i hańba, ale innego wyjścia nie mieli. Zważywszy na ciążącego nad drużyną odwiecznego pecha, nikogo nie zdziwiło zbytnio, gdy świstające dookoła zaklęcia dosięgły przypadkowych mugoli, których odgłosy walki wywabiły z domów. Niedługo później stare rybackie chałupy stanęły w ogniu, zaś w świetle buchających pod niebo płomieni William mógł wyraźnie dostrzec przerażenie w oczach mugolek, zaryczane dzieci i klnących na czym świat stoi mężczyzn, bezskutecznie próbujących ugasić pożar.
- Dranie! – usłyszeli w którymś momencie i pomiędzy Aurorów a śmierciożerców wbiegł rozwścieczony rybak. Na jego ogorzałej od słońca i nadmorskiego wiatru twarzy widać było bezsilny gniew. Spalony dom, na który ciężko pracował latami, nie nastrajał optymistycznie. Dodać do tego minus dwadzieścia stopni mrozu i perspektywę spędzenia świąt pod mostem… Nie, Will mu się nawet specjalnie nie dziwił – Porachunków mafijnych wam się zachciało?! Ja wam pokażę!
Cormac nigdy się nie dowiedział, czyja klątwa skutecznie uciszyła starego rybaka. Czy była to zielona Avada śmierciożercy, czy aurorska klątwa dowolnego koloru. W ferworze bitwy ciężko poznać.
Czasami lepiej nie pchać się tam, gdzie cię nie proszą.
William długo miał nie zapomnieć wyrazu twarzy McKaya, kiedy ten wezwał jego i Pottera dziś rano na dywanik.
- Staniecie do raportu – zapowiedział im drgającym od tłumionej furii głosem – Wszyscy! Minister zażądał ode mnie wyjaśnień, dlaczego położyliście tak prostą akcję. I, nie! – uniósł do góry dłoń, gdy Harry Potter otworzył usta, żeby coś powiedzieć – Nie będę więcej słuchał bajeczek o pechu. Już nie. Wystarczająco nagadacie się przed komisją i niech Merlin ma was w opiece, bo skończyły się czasy, gdy nadstawiałem za was karku.
Harry i Will spojrzeli po sobie bezradnie, wiedząc, że to jeszcze nie koniec reprymendy.
- Tymczasem – McKay kontynuował przerażająco zimnym tonem, który śmiało mógłby konkurować z górą lodową – Wyznaczam Trzynastą Drużynę do pełnienia przez trzy dni świątecznej służby dyżurnej. Zastąpicie chłopaków z „Dwunastej”.
„O, cholera” pomyślał wtedy znękany Will, który nie wątpił, że „Dwunasta” strasznie się ucieszy.
Wbrew pozorom tak zwana służba dyżurna nie oznaczała nic ciekawego. Była najmniej lubianą częścią pracy Aurorów i sprowadzała się głównie do tego, że człowiek przeważnie siedział bezproduktywnie na tyłku i czekał. Czekał i czekał, aż zdarzy się coś ciekawego. Mogłaby to być informacja o planowanej akcji i wtedy zwijało się jak w ukropie, zawiadamiając szefa, inne drużyny, wysyłając patrole zgrzytając z zazdrości zębami
i utrzymując z nimi kontakt, tym samym pośrednio dowodząc akcją. Najczęściej jednak Cormac odbierał głupie sygnały od staruszeczek czarownic, którym wydawało się, że do zdjęcia z drzewa ulubionego kotka, potrzebny jest nie kto inny, jak właśnie Auror. I nic nie dawało tłumaczenie, że nie, William nie zajmie się ani kotkiem, ani kłótnią rodzinną, ani nakopaniem rywalowi, który startuje do tej samej dziewczyny. Auror to Auror, ma ścigać śmierciożerców i Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać i to wszystko. Basta. Ludzie nie zawsze chcieli to zrozumieć.
Ale taki dyżur polegał w przeważającej części właśnie na czekaniu. A dziwnym trafem „Trzynastka” zawsze tylko czekała.
- … ktoś musi tu być w razie nagłego wypadku, wiecie o tym. – dokończył McKay.
- A-a-ale… szefie – próbował słabo zaoponować Will.
- Tak? – McKay zwrócił w jego kierunku mroźne spojrzenie, które mówiło, że może od razu darować sobie dalszą część wypowiedzi.
Ale Will, mając w perspektywie krojącą go mozolnie kawałek po kawałku tępym nożem rozwścieczoną narzeczoną, nie zrezygnował.
- Ja…, znaczy się…, miałem…
- Jakiekolwiek miał pan plany, Aurorze Cormac, są już one nieaktualne – zakończył spotkanie McKay.
Decyzja Szefa wprawiła w szał radości Dwunastą Drużynę, podłamała Trzynastą i rozwścieczyła Williama. Potter tylko westchnął, wymamrotał, nieskładnie że się bardzo cieszy, mogąc pomóc Ministerstwu, po czym zmył się rozsierdzonemu zwierzchnikowi sprzed oczu i dotąd „Trzynastka” go jeszcze nie widziała.


*
O Trzynastej Drużynie Aurorskich Grup Bojowych, potocznie zwanej „Parszywą Trzynastką” lub – krócej - „Parszywcami”, krążyły już legendy. Cieszyła się złą sławą z powodu ogromnego pecha, który ciążył na niej chyba od samego początku istnienia zespołu. Mijały lata, zmieniali się ludzie, twarze i nazwiska, cyfra i cholerny pech pozostawał. Był im przypisany niemal tak samo, jak klątwa do stanowiska nauczyciela obrony przed czarną magią w Hogwarcie. „Parszywa Trzynastka” zawsze była czarnym koniem Sił Aurorskich i nie pomogło jej dosłownie nic. Była też zespołem, do którego trafiali zdolni, ambitni i waleczni, ale równocześnie ci, którzy z różnych powodów stanowili sól w oku ministerstwa i nie bardzo wiedziano, co z nimi zrobić. Z racji pecha starannie nadzorowywano jej postępy i nawet mianowano Chłopca, Który Przeżył dowódcą, w złudnej nadziei, że decyzja ta sprawi, że zły los się od nich odwróci. Nie odwrócił. Zupełnie inaczej niż „Siódma Drużyna” – nazywana ironicznie przez Willa „Cholernym Ministerialnym Dzieckiem Szczęścia”, „Parszywcy” popadali ze skrajności w skrajność, zawsze na krawędzi. Raz potrafili mieć niesamowite szczęście, zaplusować „u góry” i liznąć cudownego szczęścia „Siódemki”, by później znów pieprzyć akcję za akcją.
”Fatum nie zmienisz”, powiadano, kiwając nad „Trzynastką” z politowaniem głowami i spluwając przez lewe ramię.
No i nie zmienili. Głównie dlatego siedzieli dzisiaj w pustym zupełnie Ministerstwie Magii, rozgoryczeni i wściekli, wysyłając do rodziny sowy z listami pełnymi wyjaśnień. Żałowali straconych świąt, a braku motywacji do pracy nie pomagała nawet obecność McKaya w gabinecie obok.
- Spójrz na to z jaśniejszej strony – poradziła Willowi Claire Dawson, choć sama nie miała najweselszej miny – Przynajmniej nie tyrasz przy garach.
- Nigdy nie tyrałem – mruknął ponuro Will, zastanawiając się, czy znajdzie w sobie dość odwagi, by choć raz w życiu jeszcze móc spojrzeć w twarz zawiedzionej narzeczonej i teściom.
- Nie żresz się z dzieciakami, żeby szły szybciej spać, to przyjdzie do nich Mikołaj. A one, jak na złość, unikają położenia się do łóżka, żeby tego Mikołaja właśnie zobaczyć.
- Nie mam dzieci – burknął Will. Nie miał pojęcia, czemu Claire przyczepiła się akurat do niego. Chciał spokojnie poużalać się nad sobą, zrobić bilans zysków i strat i rozstrzygnąć, co jest gorsze. Czy to, że podpadli samej „górze”, czy to, że jego narzeczona prawdopodobnie zerwie zaręczyny. Ale nie, Dawson czasem potrafiła przykleić się do człowieka jak przysłowiowe gówno do okrętu.
Znane całej rodzinie ulubione powiedzonko jego wuja.
- Nie siedzisz i nie zastanawiasz się, gdzie, do jasnego pufka, podziały się czerwone skarpety, w które zwykle chowasz prezenty – westchnęła melancholijnie Dawson - i nie obchodzi cię już więcej to, że twoja druga połowa właśnie radośnie ci oznajmiła, że zrobiła z nich wygodne posłanie dla ukochanego szczura.
- Taaa… – Will naprawdę nie był w nastroju do rozmowy.
Szczęknęła klamka i McKay pojawił się w drzwiach z zapomnianym prezentem dla żony w ręku. Spojrzał jeszcze po wyraźnie unikającej jego wzroku „Trzynastce”, burknął coś, co przy odrobinie nazbyt wybujałej wyobraźni niepoprawnego optymisty można by wziąć za „Wesołych świąt” i wyszedł.
- Nie denerwujesz się, czy indyk nie spłonie, czy rodzina cię nie skrytykuje – Gdy stało się jasne, że szef już nie wróci, namolna Dawson znów podjęła temat – Czy teściowa nie… Och, chrzanić to! – wrzasnęła nagle i uderzyła głową w biurko – Chrzanić! – znów uderzenie –CHRZANIĆ!
„Radujmy się, Alleluja”, podsumował w myślach Will
Drzwi do biura skrzypnęły znowu i wszedł… stos dokumentów. Po bliższych oględzinach ów stos okazał się mieć dwie nogi, stopy obute w sfatygowane trampki, a całości dopełniała zakurzona, pomięta szata. Stos dokumentów, w każdej chwili grożący tym, że runie z hukiem na podłogę, zachwiał się, zatoczył, ku wielkiemu zdziwieniu Willa jednak utrzymał równowagę i dotarł do biurka. Dopiero tam został zrzucony ze stęknięciem dźwigającej papiery osoby. Następnie oczom Willa i reszty ukazał się sam Harry Potter we własnej, stłamszonej nieco osobie. Rozczochrany, spocony i brudny.
- Cześć, szefie! – przywitali go chórem.
- Cześć – wystękał, zgięty wpół. Wyprostował się powoli z grymasem na twarzy – Macie. Zaraz idę po resztę. Cormac, nie wiesz przypadkiem, co ja zrobiłem ze swoją różdżką? Przydałaby mi się.
- Ja ją mam – wtrącił natychmiast Jack Howler, przyglądając się z zaciekawieniem bałaganowi na biurku - Zostawiłeś ją u mnie na przechowanie po tym jak po raz piąty tego samego dnia szedłeś na pogadankę do Malfoya.
To było jedno z rygorystycznych zarządzeń Ministra, które dziwiło Willa zaraz na początku jego aurorskiej kariery. Szedłeś odwiedzić przetrzymywanego akurat w Ministerstwie więźnia, zupełnie sam, bez obstawy - wtedy zostawiałeś kolegom różdżkę. Inaczej, mogłeś się z tą wizytą pożegnać. William drwił z tego zakazu i robił wszystko, żeby go uniknąć do chwili, gdy na własnej skórze nie przekonał się, że zarządzenie miało głęboki sens i uzasadnienie. Jego starsi koledzy od dawna wiedzieli, że zdesperowany, nie mający nic do stracenia, z perspektywą wieloletniego wyroku w Azkabanie lub Pocałunku Dementora więzień, jest w stanie zrobić niemal wszystko, by tego losu uniknąć. Niespodziewane wzięcie samotnego, początkującego Aurora przez zaskoczenie, rozbrojenie go i pokonanie jego własną różdżką, niewątpliwie do tych umiejętności jak najbardziej się kwalifikowało.
Rozwścieczony, wyrzucający sobie własną głupotę Will, po tym jak wyszedł już ze szpitala jako tako poskładany przez Uzdrowicieli i tylko cudem wykręcił się od dyscyplinarnego, stał murem po stronie ministerialnego prawa.
- Po raz piąty? – Potter wydawał się przez chwilę roztargniony na wzmiankę o Draconie Malfoyu. Bystry Will zauważył, że ostatnio zdarzało mu się to coraz częściej – Nie, na pewno nie – dodał ich szef z powątpiewaniem, unikając spojrzeń współpracowników.
- Ależ tak – wytknęła mu Dawson, która pamięć miała wyjątkowo dobrą – Bo tyle razy musiałam wymyślać bajeczki na temat twojej nieobecności, gdy McKay przylatywał drąc pysk, o to, gdzie jesteś, aż echo niosło po Ministerstwie. „Stary” ostatnio coś nie w humorze.
- Ciekawe, dlaczego? – mruknął ironicznie Will, zauważając jednocześnie, że Potter jest jakoś dziwnie spięty. „Ki diabeł?” pomyślał, widząc, że szef wyraźnie nie ma ochoty na roztrząsanie przez drużynę tego, gdzie ostatnio bywa. Co więcej, Potter zachowywał się zupełnie tak, jakby usilnie próbował coś przed nimi ukryć.
- Nieważne – Potter w końcu machnął ręką, jakby bagatelizował całą sprawę. Ale Will znał go lepiej i nie dał się nabrać. Coś się kroiło, a on nie wiedział, co – Przyniosłem wam kilka rzeczy, żebyśmy nie nudzili się przez noc. Zajmijcie się tym, ja muszę…
- Zaraz – przerwała mu z wahaniem Lilith, jedna z najmłodszych w zespole. Za plecami ich zwierzchnika cicho skrzypnęły drzwi i do środka wsunęła się rudowłosa postać – W jakim sensie mamy się tym zająć?
- A jak myślisz? – zirytował się Harry – To jest komplet zaległych dokumentów, spraw, wykroczeń i rozpoczętych, ale nie zakończonych dochodzeń w sprawach śmierciożerców. Przeczytajcie, posegregujcie, spróbujcie pozamykać niektóre sprawy i napiszcie raport. Oczekuję go jeszcze przed świtem.
Niezwykły rozkaz powitała pełna konsternacji cisza i zaskoczone spojrzenia współpracowników. Will zakaszlał w kułak.
- No co? – spytał odruchowo Harry.
- Echem – odchrząknęła przybyła rudowłosa dziewczyna, która wsunęła się wcześniej do pokoju, tuż za Potterem.
Amanda O’Sulliwan była jedną z najdłuższych stażem Aurorek w „Trzynastce”. Pracowała tu już od dobrych kilkunastu lat, słynęła z ambicji, kreatywności, niezwykłej skuteczności, wyczucia, precyzji, miała niezwykle silną osobowość, doświadczenie
i znajomość zaklęć. Mogłaby być wspaniałym dowódcą drużyny, a w przyszłości nawet Szefem Biura Aurorów, gdyby nie jej cięty język, osobiste zatargi z Ministrem Magii i to, że potrafiła być wredna, złośliwa, uparta i do bólu szczera. Właśnie te cechy sprawiły, że zamiast robić karierę w Siódmej Drużynie, zesłano ją do Trzynastej. Zamiast uczynić ją potem jej dowódcą, powierzono ten etat młodemu, nieopierzonemu Harry’emu Potterowi, który przyszedł do nich tuż po zakończeniu szkolenia aurorskiego i wzbudził tym głębokie niezadowolenie wśród przyszłych kolegów. Amanda długo miała mu to za złe i wielokrotnie wypominała, że pokonanie Voldemorta w kołysce nijak się ma do dowodzenia aurorską bracią. I choć animozje z czasem przeminęły, nigdy nie opuściła okazji, by wtrącić w działania Harry’ego swoje trzy grosze.
- Rozumiem, że to jest alternatywa tego, jak spędzimy dzisiaj Wigilię? – spytała sucho.
- Alternatywa? – zdziwił się Potter – To jest jedyna propozycja, jaką mam do zaoferowania. Posiedźcie dzisiaj nad tą stertą, a jutro…
- Chyba na ostatniej, feralnej akcji za mocno uderzyłeś się w głowę – Amanda podeszła do stołu i wzięła do ręki grube tomiszcza, przyglądając im się z obrzydzeniem wypisanym na twarzy – Skąd to wygrzebałeś, Potter? Te papierzyska liczą sobie chyba z piętnaście lat!
- Dwadzieścia – poprawił ją odruchowo Harry – Leżały na dnie szafy i znalazłem je, gdy szukałem historii Crabbe’a.
- Skoro leżały tyle lat i nikt się tym nie zainteresował – Dawson i Will ruszyli się od biurek i wzięli do rąk zakurzone księgi – To nie zainteresuje i teraz.
Potter był niegdyś szukającym w Quidditcha i szczycił się doskonałym refleksem. Jednak zdesperowany Will jeszcze szybszym i już po chwili jedna z ksiąg szybowała w stronę kubła ze śmieciami. Zanim Harry zdążył zaprotestować i zanim zdążyło przebrzmieć radosne echo Willowego „Yes, yes, yes!”, za pośrednictwem Dawson już leciały następne. Kosz na śmieci otworzył się, wchłonął książki, połknął i głośno beknął.
- Co wy…? – zaczął zbulwersowany Harry, ale Amanda nie dała mu dojść do głosu.
- Tak, wiemy, szefie – kiwnęła głową, z uśmieszkiem politowania na wargach – Okazaliśmy niesamowitą wręcz niesubordynację, powinniśmy być ukarani i znaleźć się w raporcie do Ministra, ale tak szczerze, w tej chwili mam to gdzieś.
Harry otwierał i zamykał usta, jakby chciał jeszcze coś powiedzieć, a potem zrezygnował. Patrzył tylko na swoją drużynę, wyraźnie nie mogąc zdecydować się jaki ma być następny krok.
- Nie będziemy przecież spędzać Wigilii przy zakurzonych archiwalnych aktach, jeszcze nie zwariowałam – prychnęła Amanda, podchodząc do drzwi. Otworzyła je, sięgnęła na korytarz i wtaszczyła do środka coś wysokiego, zielonego, pachnącego lasem i kłującego.
– Choinka? – spytał niepewnie Harry, chyba nie do końca wierząc w to, co widzi. Za to młodziutka Lilith rozjaśniła się niczym gwiazda na niebie – Na Merlina, co zamierzasz z nią tu robić?
- Jak to, co?! Ubrać! – Amanda popatrzyła na niego jak na niepełnego rozumu - Przecież jest Wigilia, nie? Jutro święta, wielka wyżerka, prezenty, ciepło ministerialnego ogniska… – uśmiechnęła się do kolegów – Żyć, nie umierać, nie, chłopaki?! I dziewczyny – dodała uczciwie.
- Święta… - zaczęła niepewnie Dawson, a potem jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. Po wcześniejszej depresji nie było już śladu – Oooooch, urządzimy tu sobie świąteczną kolację?! Na dyżurze? Ubierzemy drzewko?! Ma ktoś bombki?!
- Ależ proszę bardzo – Lilith machnęła różdżką, wyczarowując przepiękne ozdoby.
- Ciasto cynamonowe! – męska część zespołu wydała dzikie okrzyki radości – Ja cię kręcę, zrobimy sobie taką Wigilię, że Siódma zzielenieje z zazdrości!
- Jemioła! – okazało się, że kieszeń płaszcza Amandy skrywa w sobie istne cuda - Prawdziwa, zielona, powiesimy ją sobie i… Na przebrzydłego Salazara, zwiędła!
- Ale tylko trochę! Pokropi się ją wodą i będzie jak nowa, zobaczysz! – Claire chyba była w swoim żywiole – Iiiiich! – zapiszczała na widok tego, co miała jeszcze do zaoferowania Amanda – Prezenty!
- No, chłopaki! I dziewczyny! – wstał Colum McKenzie. Wyjął z kieszeni płaszcza szklaną butelkę i uderzył kilka razy wierzchem dłoni w denko – Lubicie smokerską kuchnię?
Will doszedł do wniosku, że może ten wieczór jednak nie jest tak beznadziejny, jak wcześniej myślał. Z każdym, coraz głębszym łykiem Sakramencko Mocnej Smokerskiej Whiskey, którą Colum jakimś cudem musiał wydębić od „smoczych chłopców” z Rumunii, służba dyżurna podobała mu się coraz bardziej a narzeczona wydawała się całkiem równą babką, która „przecież wiele zrozumie”. Zerwanie zaręczyn mu nie grozi, prezenty dostanie, siedzi wśród kumpli i otwierają drugą butelkę.
- Do szooopyyy, hipogryyyfyyy! – zawyła aurorska brać – Do szooopy wszyscy wraz!
A Harry Potter stał niezdecydowany i patrzył niemal bezradnie jak szare, ponure Biuro Aurorów jest przystrajane, na złączonych biurkach pojawia się biały obrus i świąteczne potrawy. Choinka, już ubrana, lśniła blaskiem setek płomyków zawieszonych na niej świeczek, butelki Smokerskiej Whiskey krążą z rąk do rąk, a humory z minuty na minutę coraz bardziej dopisują.
Trzynasta świętowała na całego.
Will zerknął znad butelki na szefa i zauważył jego nieszczęśliwą minę. Potter był świetnym Aurorem, skutecznym w walce, twardym w
negocjacjach, brawurowym w akcji, ale gdy dopadała go proza codziennego życia, sprawiał wrażenie, jakby nie bardzo wiedział, co ma z nią zrobić. Patrzył na wciśniętą mu do ręki butelkę z oszołomieniem i lekkim strachem.
- Nie możecie – Harry odchrząknął, ściągając ku sobie spojrzenia podwładnych – Musimy pracować. Pełnić dyżur! – zebrał się w sobie - A co będzie, gdy nastąpi niespodziewany atak śmierciożerców?
- Na Ministerstwo? – spytała Dawson nieufnie, nalewając sobie drugą kolejkę.
- Gdziekolwiek – warknął niemalże Potter.
- Nie nastąpi – Amandę ledwo było widać spod góry prezentów, które rozkładała pod choinką – Śmierciożercy też mają święta.
- Tak, ale…
- Nawet Czarny Pan wie, że oderwać śmierciożercę od świątecznego stołu to nietakt.
Harry nie wyglądał na przekonanego.
- Ale co, jeśli nastąpi? – upierał się – Założę się, że Boże Narodzenie nie jest dla nich przeszkodą!
- A ja założę się, że jest! – Amanda broniła swego stanowiska jak uparty hipogryf.
- Merlinie! – Lilith patrzyła po nich zdegustowana – Zakładacie się o to, czy Sami – Wiecie – Kto dokona masakry, czy nie?
Harry się zmieszał, ale Amanda wydawała się tym nie przejmować.
- Zboczenie zawodowe – wzruszyła ramionami – Normalka. Przyzwyczaisz się.
Harry Potter westchnął, popatrzył po świętujących już kolegach i przeczesał ręką włosy. Will zauważył, że jego szef robi tak zawsze, ilekroć czuje się zmęczony, lub sfrustrowany. Na jego młodej twarzy było już kilka zmarszczek, czoło nigdy się nie wygładzało. A na głowie pierwszy siwy włos. Chociaż Harry nie skończył jeszcze dwudziestu siedmiu lat.
- Daj spokój, szefie – McKenzie klepnął go w ramię – Wrzuć na luz. Poświętuj z nami. Nawet Johnsonn dzisiaj ostro baluje.
Harry drgnął i rozejrzał się uważnie po drużynie.
- Właśnie! – powiedział niespokojnie – Gdzie jest Billy? Przecież wszyscy mieli przykazane siedzieć na tyłku i nie ruszać się stąd ani na krok!
- Wyskoczył na dwie godziny – wtrąciła Amanda – Przyszedł do mnie, bo twierdził, że nie może cię znaleźć. Tak skomlał, żeby go na chwilę wypuścić, że się w końcu poddałam. Co mi tam, przecież Minister i tak nie będzie o tym wiedział.
Niespodziewanie Jack i Colum jęknęli.
- Nie będzie?! Przecież jutro będą o tym trąbiły wszystkie gazety!
- Bo co? – spytał nieufnie Harry.
- Bo ten idiota od dawna się pchał na czarodziejską Paradę Równości, która miała przejść dzisiaj Pokątną! – Jack pociągnął jeszcze jeden łyk smoczego trunku – Skeeter grzmiała
o tym od tygodnia, bo mieszkańcy Pokątnej wszczynali awantury, że w Wigilię oni się na tę Paradę nie godzą! Cholera, będzie dym! Ooooj, będzie!
Harry miał zdezorientowaną minę.
- Paradę równości? – zdziwił się – A co on ma do krzyków centaurów, czy goblinów
o równouprawnienie? Z tego, co wiem, Billy ich przecież nie lubi.
Na szefa Trzynastki spojrzały zaskoczone oczy całej Drużyny. Will nie wytrzymał
i parsknął, plując przy tym okruchami ciasta cynamonowego na boki.
- Szefie – zaczął Colum tonem, jakim używa się do dzieci w przedszkolu i żeby aby na pewno właściwie zrozumiały – To nie o TAKĄ paradę chodzi. Na Pokątnej zbiera się po prostu gromada takich samych gości jak Johnsonn. Skeeter wręcz się nie może doczekać gorącego materiału, a Pokątniacy, żeby Paradzie dokopać. Będzie dym jak cholera!
- A… - Harry zawahał się – Ahaaaa…

*

Historię młodego Billy Johnsona znali niemal wszyscy. Był świetnym, obiecującym Aurorem, zaczynającym karierę w „Siódmej”. Wiele się po nim spodziewano i z biegiem czasu – jak powiadano – „mógłby sięgnąć gwiazd”. Wypisz, wymaluj, zupełnie jak William, Harry czy Amanda. Dowództwo chwaliło Billy’ego jak mogło, stawiało go za wzór, nagradzało medalami, kochała go prasa i kobiety. W pewien sposób – po tym jak Harry stanowczo odmówił – to właśnie Billy był maskotką i medialną twarzą Ministerstwa.
Aż wybuchła bomba.
Któregoś dnia, podczas konferencji prasowej poświęconej właśnie Aurorom, wielce wzburzony Johnsonn senior wpadł do Ministerstwa, dorwał syna i gromkim głosem, słyszalnym trzy piętra wzwyż i trzy piętra w dół, wywrzeszczał, że go wydziedzicza i że „- gejostwa - to on w swoim domu tolerował nie będzie i fora ze dwora!”. Następnie, stary Johnsonn wyszedł, trzaskając drzwiami i pozostawiając za swoimi plecami wyrodnego syna, którego starannie skrywana tajemnica nagle wyszła na jaw, oniemiałego Ministra, wniebowziętą Ritę Skeeter i nowo powstały problem.
Do biura McKaya rozpoczęły się pielgrzymki zakłopotanych,zażenowanych sytuacją Aurorów z Siódmej Drużyny. Pchali się drzwiami i kominkami, popędzani drwiącym chichotem „Trzynastki”, cieszącej się z nadszarpniętego wizerunku wroga. Aurorska brać żądała od McKay’a natychmiastowego usunięcia z ich szeregów Billy’ego, tłumacząc, że ten nijak do nich nie pasuje. Aurorzy od zawsze mieli opinię twardych facetów, gotowych do bitki i wypitki. Silnych, nieustraszonych, hardo patrzących śmierci w oczy i łamiących serca kobiet.
Prawdziwych mężczyzn.
A Billy… Cóż… Billy, rozżalony całą sytuacją, pozbywszy się strachu przed surowym rodzicem, plącząc się odtąd w skandal obyczajowy za skandalem i dostarczając rozrywki oraz emocjonujących fotek prasie – ów stereotyp prawdziwego mężczyzny niestety łamał.
„Siódma” naciskała, prasa triumfowała, Minister zgrzytał zębami, Biuro ds. Promocji i Wizerunku Ministerstwa Magii słało do McKay’a skargę za skargą, a Szef Biura Aurorów gorączkowo myślał. Wyrzucić z pracy cwany Billy się nie dał, poruszając w swej sprawie niebo i ziemię oraz mając za sobą poparcie zachwyconej skandalem prasy, goblinów, centaurów, wilkołaków i różnego rodzaju organizacji żądających zrównania ich praw z czarodziejami. Zrozpaczony, miotający się w swych decyzjach Minister dla świętego spokoju gotów był zgodzić się niemal na wszystko, nawet na wprowadzenie i realizację tzw. „Programu Równouprawniającego”, zakładającego promowanie i pchanie na piedestał przez Ministerstwo takich samych chłopców jak Bily. Byle tylko ten przestał robić wokół siebie medialny szum.
Z programu - mimo protestów samych zainteresowanych - udało się zakłopotanemu Ministerstwu z czasem jeszcze jako tako wyplątać. Z bystrego, słynącego na całą magiczną Anglię i otoczonego zaprzyjaźnionymi prawnikami Billy’ego – już nie.
Tym sposobem młody Johnsonn zasilił szeregi „Parszywej Trzynastki”, do której – prędzej czy później – trafiali wszyscy ci, z którymi Ministerstwo nie za bardzo wiedziało, co ma właściwie począć.


*

- Co on na tej Paradzie robi? – chciał wiedzieć Harry.
Colum wzruszył ramionami.
- Jak go znam, to pcha się przed afisz – mruknął – Pewnie kroczy na przedzie, macha do reporterów i wciska im przed obiektyw transparent, który malował cały wczorajszy dzień.
- Ano – zarechotał Jack, pociągając łyk smoczej whisky – Zaraz, jak to szło?
I obaj zacytowali zgodnie.

„Tak jak Potterowa Trzynasta Drużyna,
Przyjęła homo sukinsyna,
Tak niech drań Minister,
Pozostałych obietnic dotrzyma!"


- Chryste! – wyrwało się Potterowi mugolskie – Skoczcie po niego i zabierzcie go stamtąd!
Jack spojrzał najpierw na stojącą w kącie miotłę, potem na butelkę i westchnął.
- Piłeś, nie leć – mruknął filozoficznie, nie ruszając się nawet z miejsca.
- Daj spokój, szefie! – zawołała Amanda – I tak już z tym nic więcej nie zrobimy, Skeeter ma już swój materiał! A przynajmniej chłopak się rozerwie.
Harry Potter przez chwilę miał taką minę, jak gdyby decydował się właśnie samemu pofatygować po Billy’ego. Ale zanim Will zdążył mu uświadomić, że obecność samego Złotego Chłopca w pierwszym rzędzie Parady Równości uszczęśliwiłaby Ritę Skeeter niebotycznie, Harry sam machnął ręką, zrezygnowany. Bądź co bądź, na interwencję i tak było już za późno.
- Idę do Malfoya – oznajmił niespodziewanie, chwytając za klamkę od drzwi.
- Szefie! – zawołał za nim Adam Bolton, próbując przełknąć zbyt duży kawałek ciasta cynamonowego na raz – Słyszał chyba szef o najnowszym zarządzeniu? Minister podpisał w końcu wyrok!
Harry Potter odwrócił się do nich, powoli i niezwykle blady. W jego zielonych oczach był jakiś dziwny wyraz, a obserwującemu go Willowi świąteczne ciasto stanęło w gardle.
- Nnnie… - wydusił z siebie – Nie słyszałem.
- Zostanie wykonany jutro. Sprowadzą dementora i voila! Śmierciojad dostanie wreszcie za swoje! – rechotał Bolton, plując okruszkami ciasta i nie zauważając miny szefa.
- Muszę iść – wymamrotał głucho Harry.
- Dawno mu się należało – dodała Amanda, rzucając mu prezent.
Harry odruchowo złapał paczkę, spojrzał na nią z nieobecnym wyrazem twarzy, niemal ją od siebie odepchnął i wypadł jak burza z Biura.
- Co go ugryzło? – zdziwiła się Lilth.
„To się musi kiedyś skończyć”, pomyślał Will, odstawiając butelkę smoczej whiskey i wymykając się za Potterem, niezauważony.
Za nim, w Biurze, Howler i Bolton już wyli na cały gardło, prezentując aurorskie przyśpiewki i nie przejmując się więcej ani świątecznym repertuarem, ani obecnością dam, a już nudną służbą dyżurną najmniej.

„Hej las, mówię wam!
Szumi las, mówię wam!
A w lesie tym choooiiiiiinka,
Spodobaaaaała mi się cycata Karoooliiiinka!”.


*

Zastępca dowódcy „Parszywej Trzynastki” od dawna wiedział, że jego szef ma totalną obsesję na punkcie Dracona Malfoya, z którą mogła się równać tylko chęć dopadnięcia Voldemorta lub Severusa Snape’a, byłego Mistrza Eliksirów w Hogwarcie. Potter śmierciożerców zwalczał kiedy tylko mógł i gdzie mógł. Złośliwi powiadali, że jego blizna w kształcie błyskawicy jest swoistego rodzaju radarem, który nakazuje Potterowi być wciąż w drodze i zwalczać zło, by zwyciężyło dobro. Trzeźwo myśląca Amanda powiedziałaby z pewnością: „To nie w Trzynastej, szefie!. Tutaj chwały i Orderów nie zaznasz”. Ale Pottera wciąż coś gnało, jakaś obsesja, która znacznie wykraczała poza jego obowiązki aurorskie i nie pozwalała się zatrzymać. Jego determinacja wzrosła tym bardziej, gdy dwa lata temu nad domem Ronalda i Hermiony Weasleyów znaleziono Mroczny Znak. Po tej tragedii Harry’ego nic już nie było w stanie zatrzymać, a z wesołego, wspaniałego czarodzieja, którego William wręcz uwielbiał, zmienił się w zgryźliwego, trawionego obsesją zemsty, przedwcześnie postarzałego Aurora – pracoholika. Przestał bywać w Norze, a każde jego słowo i myśli dotyczyły samego Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać i jego śmierciożerców. Takie pojęcia jak „czas wolny”, „quidditch”, „miotła”, czy „latanie” nagle znikły z jego słownika. Zostały wspomnienia po rudowłosym przyjacielu, coraz częściej powtarzane słowa „Horkruks…, został ostatni…”, gdy myślał, że nikt nie słyszy i zemsta.
Ale William słyszał. Zawsze w cieniu, zawsze z boku i krok za swoim szefem, mówił niewiele i słuchał strzępków słów, by potem ułożyć z nich logiczną całość. We wcześniejszych rozmowach Pottera z jego dwojgiem przyjaciół słowo „horkruks” przewijało się często - gęsto, zawsze wymawiane szeptem, jak gdyby to było najgłębiej skrywaną tajemnicą. I Will miał nigdy nie zapomnieć wyrazu strachu i nieufności na twarzach całej trójki, gdy któregoś dnia podszedł jak gdyby nigdy nic i oznajmił, że co prawda nie ma pojęcia, o czym właściwie rozmawiają, ale ma jedną radę. „Cokolwiek pan kombinuje, szefie, to ciszej, rzadziej i jeszcze mniej jasno – powiedział mu wtedy - Tutaj panuje taka biurokracja, że najprostsza sprawa potrafi ciągnąć się latami. Jak dojdzie do Starego, że to, na czym panu tak bardzo zależy, by to utrzymać w tajemnicy jest związane z Sami – Wiemy – Kim, to kaplica. W najlepszym wypadku dorwie się do tego Siódma i cały splendor spadnie na nich, w najgorszym zaś Departament Tajemnic. A jak już coś przepadnie w czeluściach DT, to nie ma zmiłuj się, już pan tego nigdy więcej nie zobaczy”.
Trzy tygodnie temu Aurorzy dorwali Draco Malfoya. Potter specjalnie nie protestował, gdy McKay przyszedł i oznajmił, że rozdrażniony Minister, nie mogąc wyrwać od śmierciożercy jakichkolwiek istotnych dla niego informacji, nawet przy użyciu eliksiru prawdy – jest bliski podpisania zgody na Pocałunek Dementora. I Potter pewnie długo nie miałby nic przeciwko, gdyby nie pewne słowa, które padły niespodziewanie którejś nocy, podczas przesłuchiwania więźnia.
„Wiem, gdzie jest to, czego tak bardzo szukasz, Potter!”.
Will, na widok stężałej twarzy swego szefa, już wiedział, że kłopoty właśnie zapukały do ich drzwi.


*
Auror skradał się za Harrym, tak jak to robił przez ostatnie dwa tygodnie. Nurtowało go, czy Potterowi uda się wreszcie uzyskać to, za czym wciąż przychodził do lochów w podziemiach Ministerstwa. Jakikolwiek szczątek informacji, której nie udało się wyrwać jeszcze nikomu, bo Malfoy milczał jak zaklęty. Potter skradał się do niego za każdym razem, gdy był pewny, że nikt go na tym nie przyłapie i nie zada niewygodnych pytań. Will zaś, jak zwykle cichy, bezwonny i niewidoczny, robił to, co przez długo czas bycia jego zastępcą. Pilnował pleców Złotego Chłopca.
Zobaczywszy, że szef cofa ochronne zaklęcia, otwiera drzwi i wnika do środka, William zatrzymał się i przylgnął do ściany.
Czekał.

*

Harry właściwie sam nie wiedział, po co tam znowu idzie. Był w tych lochach już tyle razy, że zdążył niemal poznać kształt każdej cegły, pęknięcia na suficie i długą rysę na podłodze. Ślad po często otwieranych ze zgrzytem żelaznych drzwiach. Ciągnęło go w to miejsce o każdej porze dnia i nocy, prowadził własne dochodzenie, o którym wiedziała tylko „Parszywa Trzynastka” i nic do tej pory nie zyskał. Malfoy nie powiedział nic ponad to, co mu wysyczał w twarz podczas przesłuchania dwa tygodnie temu i na temat miejsca pobytu ostatniego horkruksa milczał jak zaklęty. Harry robił wszystko, żeby wyrwać od niego tę odrobinę informacji, wykorzystał wszystkie znane sobie metody przesłuchań, złamał nawet odwieczną aurorską prawdę „Ze śmierciojadami nigdy nie negocjuj”, żądał, prosił, błagał – i nic. Null, zero i czarna otchłań. Po każdej takiej wizycie, gdy czuł, że z minuty na minutę robi z siebie coraz większego idiotę, wypadał z lochów jak wściekły i przysięgał, że jego noga już nigdy więcej tam nie postanie. Ale wracał. Wiedział, że wróci, przyciągany drwiącym spojrzeniem szarych oczu, brzmieniem przeciągającego spółgłoski głosu i uśmieszkiem, który doprowadzał go do szału. Wiedział, że znów się zerwie – o każdej porze dnia i nocy – rzuci wszystko i przekradnie na dół jeszcze raz. Malfoy wiedział to również. Harry dostrzegał to w leciutkim ironicznym skrzywieniu warg, w wyrazie oczu i aroganckiej, dumnej postawie, której nie złamały ani więzienie ani przesłuchania rozdrażnionych już Aurorów
Miał mało czasu. Za mało. Jak dotąd udawało mu się przekonywać McKaya, że więzień może jeszcze się na coś przydać. Walczył o niego tak zażarcie, że podejrzliwy Szef Biura Aurorów spytał go niedawno, czy Harry „aby nie za bardzo zaangażował się w tę sprawę”.
Ten czas się właśnie skończył.
Dotarł do drzwi, odsunął sztabę i wszedł do środka. Chwilę zajęło mu przyzwyczajanie wzroku do panującej tu ciemności, a potem rozejrzał się za więźniem.
- Czemu mnie to nie dziwi? – usłyszał przeciągający spółgłoski głos. Dochodził z ciemnego kąta za jego plecami. Harry drgnął i odwrócił się błyskawicznie – To jakiś nowy rodzaj tortur stosowany przez ciebie, czy tylko i wyłącznie mój urok osobisty, któremu nie możesz się oprzeć do tego stopnia, że ciągle tu przyłazisz? Na Salazara, czego chcesz tym razem, Potter?
Harry przestąpił z nogi na nogę.
- Um… Życzyć ci Wesołych Świąt – powiedział niezręcznie.
Malfoy parsknął.
- A tak, bardzo one będą wesołe – zadrwił więzień – I myślisz, że będą one weselsze z chwilą, gdy mi to powtórzysz po raz szósty tego samego dnia?
- Eeee… - Harry się zająknął.
- Jak zawsze elokwentny – Malfoy wyłonił się niespodziewanie z ciemnego kąta, tuż obok niego. Nikłe światełko ledwie tlącej się pochodni ukazywało jego wychudzoną sylwetkę. Jego lśniące niegdyś blond włosy, zwisały teraz w tłustych strąkach wokół zapadłej twarzy. Był brudny, pobity i nosił liczne ślady od zaklęć i klątw. Tylko oczy wciąż pozostawały niezmienione, nawet teraz obiecywały groźbę i Harry wiedział, że musi się przed nim pilnować. Cofnął się gwałtownie. Malfoy posłał mu ironiczny uśmieszek, postąpił krok i obserwował jak nieufny Harry znów ustępuje pola – Obaj wiemy, czego chcesz, więc wyduś to w końcu z siebie i spadaj.
Harry próbował opanować drżący głos i wmówić sobie, że fakt, iż obaj krążą wokół siebie przyczajeni jak wilki, wcale nie oznacza, że cokolwiek mu grozi.
- Musisz mi powiedzieć, gdzie jest ten cholerny Horkruks – wycedził przez zęby – Przestań się bawić w kotka i myszkę!
- Żegnam. Daj mi pokontemplować moją niewolę w samotności.
- Malfoy, przestań się ze mną drażnić!
- Co jest, Potter? – Malfoy zmrużył oczy – Odegraliśmy swoje role, nieprawdaż? Znasz scenariusz. Ty przyłazisz, błagasz mnie o to, na czym tak ci zależy, ja cię posyłam w diabły i idziesz. Coś się zmieniło? Zwykle powtarzałeś, że masz cały czas tego świata i wystarczy, że poczekasz i ja ci powiem wszystko, co wiem. Nagle tego czasu już nie masz?
- Nie, do cholery, nie mam! – wybuchnął rozdrażniony Harry, nie mogąc się powstrzymać – Minister podpisał papiery! Jutro mają przyprowadzić dementora!
Pożałował swoich słów z chwilą, gdy je wypowiedział. Nawet w otaczających ich ciemnościach widać było jak Malfoy niespodziewanie zbladł.
- Ty draniu! – wrzasnął niespodziewanie i rzucił się na Harry’ego – Ty cholerny draniu!

*
Will odkleił się od ściany korytarza i postąpił kilka kroków do przodu. Harry już zbyt długo zabawił w celi, nigdy przedtem te przesłuchania nie zajmowały mu tyle czasu. Zawahał się, nie mogąc się zdecydować, czy ma jeszcze poczekać, czy już wzywać posiłki. Mimo że znał swojego szefa i wiedział, że nie da sobie zrobić krzywdy, czuł nieokreślony niepokój.
- Dziesięć minut – mruknął do siebie – Dziesięć minut i wchodzę.

*
Harry odkrył, że nie może się ruszać. Stał przy ścianie, jego plecy drapały o chropowatą powierzchnię, a Malfoy trzymał ręce na jego gardle i przygniatał sobą tak, że Harry zaczął poważnie obawiać się o całość swoich żeber.
- Co robisz? – wycharczał, chwytając go za ramiona i próbując wywinąć się z uścisku. Malfoy jednak nie poruszył się ani na milimetr, uniemożliwił mu także zastosowanie którejkolwiek z aurorskich technik obronnych i Harry niespodziewanie zaczął się bać.
- Kiedy zamierzałeś mi powiedzieć? – wysyczał Malfoy – Jutro? Tuż przed wizytą dementorów? Czy może wcale?!
- Puść mnie! – wrzasnął, podejmując kolejną nieudaną próbę wyswobodzenia się.
- A niby dlaczego? – wyszeptał niespodziewanie Malfoy, a Harry aż wytrzeszczył oczy na dźwięk jego głosu. Cichego, niemal mruczącego, wzbudzającego dziwne, nieokreślone dreszcze przebiegające po jego kręgosłupie. Usta i ciepły oddech owiewający mu szyję – Czyżby ci się coś nie podobało? – liźnięcie, krótkie, ale i tak Harry szarpnął się w proteście i uderzył tyłem głowy w mur. Zabolało - To dziwne, bo od miesiąca tu chętnie przychodzisz i jakoś ci to do tej pory nie przeszkadzało.
- Odwal się! – To był sen. To musiał być sen, bo w taką rzeczywistość Harry nie mógł uwierzyć.
- Nie tego chcesz? – zamruczał Malfoy, a jego ręka, spoczywająca dotąd na klatce piersiowej Harry’ego i wystarczająco realna, zsunęła się w dół.
Znacznie w dół.

*
Sześć minut. Szlag!
Wil krążył po korytarzu, wściekły i niespokojny. To trwało zbyt długo. Wyczuwał, że coś jest nie w porządku, czuł to w kościach i swoim aurorskim węchem. Miotał się niezdecydowany, bo Harry Potter zwykle niechętnie widział wtrącanie się w nie swoje sprawy.
Pięć i pół minuty.
Wytrzymaj, Cormac, wytrzymaj, do złamanego knuta! Już nie takie rzeczy się widziało i doświadczało, z niejednego pieca chleb jadło, nie w takich sytuacjach bywało. Wytrzymaj! Przecież czekanie nie może być gorsze od ognia walki, świstających wszędzie dookoła zaklęć i bólu po Cruciatusie.
Pięć minut i dziesięć sekund.
Zerknął na stary zegarek od dziadka i wwiercał się w niego spojrzeniem, jak gdyby wierzył, że mógłby w ten sposób przyspieszyć bieg czasu. Tymczasem wskazówki przesuwały się irytująco powoli, a w ciszy, jaka panowała w Ministerstwie dało się słyszeć ich tykanie i odległe echo śpiewów „Parszywej Trzynastki”, która bynajmniej nie wylewała za kołnierz.

„…Narzeczoną miał kiedyś jak sen.
Z chłopakaaaaami z Trzynastej zdradziła go,
Nigdy nam nie wybaczył, o nie!...”


Jeszcze godzinę temu Willa pewnie nic nie byłoby w stanie oderwać od wyśpiewywania z kumplami „Dziewczyny Frajera” - nieformalnego hymnu Trzynastej, ułożonego tuż po tym jak Howler odbił dziewczynę jednemu z chłopaków z „Siódemki” i nieodmiennie doprowadzającego przeciwną drużynę do szału – ale teraz, nawet nie postało mu to w głowie. Za żelaznymi drzwiami wciąż tkwił jego szef, a Will nie miał najbledszego pojęcia, co go tam tak długo zatrzymuje. Pocieszał się tym, że Potter w razie czego sobie poradzi. Musi. Był cholernym Chłopcem, Który Przeżył.
Cztery i pół minuty.
„Zdesperowany więzień, którego nie czeka już nic prócz dożywocia w Azkabanie, czy pocałunku dementora, jest w stanie zrobić niemal wszystko, by tego losu uniknąć”.
Żeby to hipogryf kopnął! Cztery minuty…


*
Harry stał przez chwilę jak sparaliżowany, a potem szarpnął się gwałtownie.
- Ciii…. – wyszeptał mu do ucha Malfoy, przygryzając lekko zębami płatek jego ucha – Nie odmówisz chyba ostatniej prośbie skazańca, co Potter?
„Merlinie i wszyscy święci! Jakiej prośbie?!” pomyślał spanikowany Harry, walcząc teraz zażarcie o uwolnienie. Ale jedyne, co uzyskał, to tyle, że Ślizgon przysunął się jeszcze bliżej.
- Niegrzeczny Auror, a fe – dłoń Malfoya wsunęła się teraz za pasek spodni przerażonego Harry’ego, lekko dotknęła brzucha i podążała dalej. Harry rozpaczliwie chwytał powietrze i szarpnął głową, jak najdalej od ciepłego oddechu owiewającego mu twarz – Nie chcemy się bawić? Co teraz zrobisz? – w głosie śmierciożercy dało się słyszeć pełen satysfakcji śmiech.
Odpowiedź nadeszła w głośnym wrzasku, przechodzącym niemal w skowyt. Było to jedno tylko słowo.
- WILLIAAAAM!

*
William zamarł w pół kroku swojego marszu wzdłuż korytarza. A potem zadziałał instynkt Aurora, wyobraźnia zawyła na przyspieszonych obrotach i chłopak ruszył biegiem przed siebie. Doskoczył do żelaznych drzwi, odrzucił sztabę i wpadł do środka. Jego oczom ukazał się widok Harry’ego, szarpiącego się w uścisku Malfoya.
- Ty draniu! – Will nie myślał, on działał. Dopadł do walczącej ze sobą, jak mu się zdawało, pary, chwycił śmierciożercę za kark i odrzucił do tyłu.
- Atakujesz Aurora, śmieciu? – wrzeszczał na leżącą postać. Pięść rozwścieczonego chłopaka spotkała się z nosem więźnia i rozległ się nieprzyjemny trzask – Spróbuj ze mną, a od razu zaśpiewasz inaczej!
- Will, nie! – Cormac słyszał, że Harry go woła, czuł, że ciągnie go za ramię, ale zaślepiony wściekłością zarówno na więźnia jak i na samego siebie, że zawiódł i nie przybył wcześniej, nie słuchał – Zostaw go! Idziemy!
William wyrwał się i rzucił klątwą w stronę więźnia. Malfoy zawył i skulił się w kłębek.
- Wychodzimy! – Potter szarpał się z nim, chcąc najwyraźniej stąd wyjść – Will, proszę! – słyszał błagalny ton w jego głosie - Zrób to dla mnie!
Will wyszarpnął ramię z uścisku swojego szefa, gotów jeszcze pokazać śmierciojadowi, że atak na jego przyjaciela nie przejdzie mu ulgowo.
- Aurorze Cormac! Baczność!
To już nie była prośba przyjaciela, a rozkaz przełożonego, którego tym razem Will nie mógł już zignorować. Potter wydawał się być roztrzęsiony i nawet przerażony, a mimo to w jego głosie i oczach było coś takiego, że jego zastępca nie wątpił, że w razie nieposłuszeństwa, Potter potrafiłby wyegzekwować odpowiednio rozkaz. Pospiesznie odstąpił.
- Idziemy! – Czy mu się wydawało, czy Potterowi lekko łamał się głos – Nic tu po nas.
Will niechętnie opuszczał celę, emocje wciąż w nim buzowały i szukały ujścia, ale jego szef już wlókł go w kierunku wyjścia. Byli już przy drzwiach, kiedy dobiegł ich szyderczy chichot. Malfoy leżał pod ścianą z twarzą zalaną krwią, a jego wychudzone ciało było wstrząsane parkosyzmami przerażającego śmiechu.
- Już wychodzisz, Potter? Tak szybko? – wycharczał, a oni zatrzymali się w progu – Było miło, ale się skończyło?
Harry stężał. Rzucił nerwowe spojrzenie na stojącego obok Aurora i podniósł szybko rękę, jak gdyby chcąc uciszyć Malfoya i zaraz, po kilku sekundach wahania, ją opuścił.
- Nie chcesz tego, po co tu przyszedłeś?
- Nie mam czasu na twoje gierki – Will widział, że jego dowódca jest niezwykle spięty i zastanawiał się, co też takiego musiało tutaj zajść, że Harry wyraźnie nie mógł się pozbierać – To już koniec, Malfoy.
- Nie podobała ci się ostatnia gierka? – zarechotał więzień.
Harry odwrócił się i przestąpił próg.
- Jako, że nieco umililiśmy sobie nawzajem czas gnicia tutaj, to tak sobie myślę, że chyba mógłbym ci pomóc – usłyszeli jeszcze. William zatrzymał się jako pierwszy, by usłyszeć to, co ma do powiedzenia więzień – Mnie już nie zależy. To, czego szukasz jest pod podłogą w salonie Malfoy Manor. Zwiń dywan, znajdź wizerunek węża na posadzce i poproś go, żeby cię wpuścił. Tylko postaraj się nie roznieść całego domu w pył podczas rewizji. Obawiam się, że moja matka nie najlepiej by to przyjęła.
Harry patrzył na niego, oszołomiony.
- Dziękuję – powiedział w końcu, zduszonym głosem i zamknął za sobą drzwi.
- Szefie – Will zdecydował się przerwać ciszę dopiero wtedy, gdy wchodzili do windy – Myślę, że…
- Nic nie widziałeś, Cormac! – usłyszał w odpowiedzi ostre.
- Tak jest, proszę pana – mruknął niezbyt przekonująco.
- Nikomu o tym nie rozpowiadaj! – ciągnął wzburzonym głosem Harry, chwytając go za ramię – Nic nie widziałeś, nic nie słyszałeś, rozumiesz?!
- Oczywiście, szefie – powiedział spokojnie Will, patrząc mu prosto w oczy. Cokolwiek wydarzyło się w lochach, Potter jak zawsze mógł być pewien jego lojalności.
Przez resztę jazdy windą obaj milczeli. Była to niezręczna cisza, w rodzaju tych, które panują, gdy dotychczas bliscy sobie ludzie, nagle nie mają sobie nic do powiedzenia. Nawet nie patrzyli sobie w oczy i tylko Merlin wiedział, o czym myślał Potter. Will zerkał na niego kątem oka i widział jego zasępioną twarz i zmarszczone brwi. Był świadom tego, że przyjaźń przyjaźnią ale o przebiegu wydarzeń w celi Harry nigdy mu nie powie i nie nalegał. Ale kiedy otworzyły się drzwi windy na ich piętrze i Harry został w środku, Will poczuł się zobligowany do protestu.
- Nie idziemy? – spytał nieufnie, wskazując w stronę Biura Aurorów.
- Nie… - Harry Potter nie chciał spojrzeć mu w oczy. – Dalej pójdę sam, William. Pozdrów ode mnie dziewczyny.
- Ale, gdzie pan idzie? – Will nie mógł tego zrozumieć. Była Wigilia, spotkanie przyjaciół, choinka i prezenty. A jego szefa gnało gdzieś w ciemną, mroźną noc.
- Na spotkanie z ostatnim horkruksem – westchnął ten, znajomym gestem przeczesując włosy – A potem… - zawahał się – Zobaczę, gdzie Voldemort spędza Gwiazdkę.
Will nawet się nie wahał.
- Idę z panem – oznajmił – przygotuję kilka rzeczy i …
- Nie, Will – Harry potrząsnął głową – Tym razem nie będziesz stał na straży mojego bezpieczeństwa. Dziękuję za chęci, ale… nie.
- Jak to? – Auror nawet nie ukrywał wzburzenia i rozczarowania. Nie rozumiał. Przecież zawsze byli razem, razem pracowali i nadstawiali za siebie karku. Tu już nawet nie chodziło o samą przyjaźń, ale o obowiązek. Partner to partner. Zawsze i wszędzie – Przecież jestem pana zastępcą! Nie mogę…
- Właśnie dlatego, że jest pan moim zastępcą, zostanie pan tutaj, Aurorze Cormac – Och, Potter chyba znowu był zły, zupełnie jak gdyby William znów przekroczył granicę, której nigdy wcześniej tam nie było – Ktoś musi dowodzić ludźmi na dyżurze. A… a są rzeczy, które muszę zrobić sam.
- Mam wątpliwość co do tej wyprawy, szefie – Will wciąż nie mógł tego tak zostawić – To może być sprytnie zastawiona pułapka.
Palec Harry’ego zastygł w połowie naciskania guzika windy, która miała zawieźć go do atrium.
- Pułapka? – zdziwił się – A niby kto by mógł ją zastawić? Przecież Malfoy siedzi w celi.
William mógłby mu wysnuć tysiące teorii, kto dokładnie z chęcią zastawiłby pułapkę na Harry’ego Pottera, ale jego szef jak widać był uparty.
– Swoją drogą, jutro… jutro chyba nie będę mógł być obecny przy egzekucji – Potter ukradkiem wytarł kąciki oczu – Powiedz mu, że…
- Komu? – zdziwił się Will.
- Malfoyowi! – warknął niemal tamten – Więc… powiedz mu, że…. że… - przełknął z wysiłkiem ślinę – że doceniam to, co dla mnie zrobił…
„Nie no, czegoś takiego jeszcze nie grali” – przemknęło przez głowę zaskoczonemu Willowi.
- I… no...- Potterowi wyraźnie brakowało słów – Będę za nim tęsknił.
Will zamrugał oczami, jak gdyby sądził, że się przesłyszał. „Tym bardziej tego nie grali”.
- Powiedz mu to! – Potter w końcu na niego spojrzał. W jego oczach malował się dziwny wyraz – Jutro! Przed egzekucją! Zapamiętaj to, co powie, Cormac, by mi powtórzyć. A potem zapomnij!
Zdezorientowany Will chciał jeszcze coś powiedzieć, ale nie zdążył. Drzwi windy zasunęły się ze zgrzytem i winda ruszyła w górę. Harry Potter wyruszał samotnie w ciemną, zimną noc, pchany powinnością, targany wątpliwościami i wyraźnie nieszczęśliwy. Tutaj czekało na niego ciepło Biura Aurorów, choinka i dziewczyny z ciastem. Ale wzgardził tym, pamiętając jedynie, by koniecznie przekazać kilka słów jakiemuś przegranemu śmierciożercy. O nich nawet nie wspomniał.
- Wesołych świąt, szefie. Gdziekolwiek będziesz – mruknął Will do drzwi windy, a potem odwrócił się i odszedł.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sarna




Dołączył: 31 Maj 2008
Posty: 46
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Rybnik

PostWysłany: Sob 20:42, 31 Maj 2008    Temat postu:

Och. Proszę nie bić, że komentarz mało konstruktywny, to mój debiut xD

Bardzo mi się podobało. "Parszywcy" pasują do kanonu jak ulał, Potter jest taki potterowski, Malfoy to cudowny drań.

Najlepsze fragmenty:

„Tak jak Potterowa Trzynasta Drużyna,
Przyjęła homo sukinsyna,
Tak niech drań Minister,
Pozostałych obietnic dotrzyma!"


Powaliło mnie to. Dosłownie. Szczególnie sformuowanie 'homo sukinsyn' Wink

"Piłeś, nie leć"

Ach. Jaka to musiała być kampania w Proroku codziennym xD

„Hej las, mówię wam!
Szumi las, mówię wam!
A w lesie tym choooiiiiiinka,
Spodobaaaaała mi się cycata Karoooliiiinka!”.


Wszyscy faceci są tacy sami - nawet aurorzy patrzą jedynie czy dziewczyna ma czym oddychać ;P

"Żeby to hipogryf kopnął!"

Chyba wejdzie na stałe od mojego słownika xD

I ostatnie, ale nie najmniej ważne...

"Wesołych świąt, szefie. Gdziekolwiek będziesz."

Tak jakoś mi to się dziwnie spodobało. Niby nic, ale tak do mnie przemówiło. I rozfilozofowało, więc nie jestem w stanie napisać nic inteligentnego.

Ogólnie - fajne. Nawet bardzo. Świetny Malfoy - uwielbiam drania. A Potter... Taki tępawy. Bohaterski. I walnięty przez Fortunę z półobrotu. To lubię.

Tylko jedno pytanie... Albo jestem ślepa i niedoczytałam albo nie jest wyjaśnione - trapi mnie, co się stało z różdżką Harry'ego - kto ją miał podczas ostatniej wizyty u Draco?

Pozdrawiam,
Sarna.


Ostatnio zmieniony przez Sarna dnia Pon 20:06, 16 Cze 2008, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
dusiołek




Dołączył: 09 Sty 2010
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 1:05, 09 Sty 2010    Temat postu:

To nie będzie konstruktywny komentarz, bo nie umiem pisać takowych. Zarejestrowałam się na tym forum tylko po to, żeby napisać , ze to opowiadanie mnie poruszyło. Napisane jest świetnie - czyta się płynnie, bez zgrzytów, wciąga od pierwszych zdań. Aż dziwne, ze wisi tu tak długo a dopiero raz było komentowane.

Mam nadzieję, ze nie masz nic przeciwko temu, żebym porwała je do moich ulubionych opowiadań (nie miej, bo już cichcem porwałam Smile )
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Gildia Muz - Forum Literackie Strona Główna -> HP Fanfiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Programosy.
Regulamin