Forum Gildia Muz - Forum Literackie Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

[NZ] Kolory zrobione z łez

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Gildia Muz - Forum Literackie Strona Główna -> HP Fanfiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Pokrzywa




Dołączył: 04 Wrz 2008
Posty: 86
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: baszta przy wejściu do Piekła. Za bramą, pierwsza na lewo.

PostWysłany: Pią 23:42, 31 Lip 2009    Temat postu: [NZ] Kolory zrobione z łez

Tytuł wzięty z piosnki "Venus in furs" Velvet Underground, ale to wcale nie znaczy, że opowiadanie będzie o skórach i biczach jak piosenka. Będzie zapewne dużo hipisów, mniej czarów, pod koniec pewnie trochę Voldemorta i postaci z innego opowiadania, których i tak nikt nie skojarzy XD
Edycja z 24 sierpnia: Nowa wersja, to i do wstępu odautorskiego cosik dodam: niestety, akcji za wiele tu nie będzie (kto to widział, żebym ja jakąś akcję do opowiadania wsadziła), skupiam się raczej na postaciach, hippisach i to oni będą na pierwszym planie przez pewien czas.
Zaś opowieść na razie dzieje się na początku lat 70., a więc HP w zasadzie nie mówi, co się wtedy działo. Voldemort jeszcze nie szalał, Grindelwald już nie szalał, a Huncwoteria szła do pierwszej klasy.
___________________________________

Rozdział I - Wniebowstąpienie Żywii

One of these mornings
You’re gonna rise, rise up singing,
You’re gonna spread your wings,
Child, and take, take to the sky,
Lord, the sky.

Pewnego poranka
Wstaniesz, wstaniesz śpiewając,
Rozwiniesz swoje skrzydła,
Dziecino, i uniesiesz się do nieba
Panie, do nieba

Janis Joplin - Summertime

Początek lata zapowiadał się bardzo przyjemnie, upały straszyły jedynie z prognoz - słońce świeciło jeszcze dość łagodnie, rozświetlając nieco promieniami bure osiedle na przedmieściach Londynu. Na horyzoncie można było zauważyć parę jasnoszarych chmur, zwykle zapowiadających przelotny deszcz, krążących w oddali, jakby nie mogły się zdecydować, na którą część miasta przypuścić atak najpierw. Póki pogoda była ładna, należało to wykorzystać - obłoki, czające się daleko, mogły w każdej chwili ruszyć nad miejskie dachy i spuścić ulewę.
Młody, niewysoki mężczyzna szedł chodnikiem, wymachując schludną teczką - ot, zwykły urzędnik wracający z pracy - i przyglądał się odległym chmurom, jakby próbował przejrzeć ich plany, przebić je ciemnymi, nieco zmrużonymi oczyma. Czupryna ciemnych, raczej krótkich włosów, rozwiewana nieco przez wiatr, okalała dość pospolitą, ale niebrzydką twarz o słowiańskich rysach.
Co i raz wciskając z powrotem do teczki wysuwający się z niej prosty, oszlifowany kijek, przyglądał się też mijanym budynkom z niejakim zainteresowaniem, jakby był pewien, iż kryją one jakieś tajemnice - skądinąd przez większość drogi zasłaniały mu dalekie, podstępne obłoki.
Wszystkie domki, podobne jak dwie krople wody, czasami jedynie różniąc się od sąsiadów odcieniem dachówek lub kolorem kwiatów na grządkach, stały przytulone do wąskich uliczek, jakby chciały w ten sposób dać do zrozumienia, że jest to środowisko zamknięte, a obcy nie są mile widziani. On jednak nie był obcy - ukryte ostrzeżenie nie robiło na nim najmniejszego wrażenia - zresztą i tak ci wszyscy mugole nie byliby w stanie mu zagrozić, więc czemu miałby się przejmować?
Niczym, w rzeczy samej Angus Duke nie musiał się tutaj przejmować absolutnie niczym - ale trzeba przyznać, że ciekawiły go. Były czymś odmiennym, chociaż ani one, ani ich mieszkańcy o tym wiedzieć nie mogli.
Młody mężczyzna nie miał wielkiej ochoty na powrót do domu, chętnie pospacerowałby jeszcze chwilę, ale chmur na horyzoncie robiło się coraz więcej i coraz bardziej zdecydowanie zbliżały się do Londynu - pchnął więc drzwiczki jednej z furtek, po czym otrzepał rękę ze złażącej z drewna zielonej farby. Przeszedł przez zadbany trawnik żwirowaną ścieżką, omijającą klomby kwiatów i otworzył drzwi, wchodząc do ciemnego przedpokoju, wyłożonego miękkim dywanem. Właściwie był to raczej korytarz z kilkoma drzwiami po obu stronach i ze spiralnymi schodami na końcu - korytarz był na pewno o wiele dłuższy niż można byłoby sądzić po rozmiarach domku.
- Dobrze, że jesteś. - Brat wyszedł z kuchni, wycierając rękę o spodnie, a w jego ciemnych oczach zalśniły psotne iskierki, zwykle znaczące jakąś domową aferę. - Anka się pakuje.
Iskierki owe z reguły nie zapowiadały nic więcej poza wybrykami ich młodszej siostry - Adam zawsze był marudnym, ale dobrym i potwornie nudnym synem. Pod tym względem, jak i z wyglądu był podobny do Angusa niemal jak dwie krople wody. O ile jednak Adam cenił sobie mocną, umięśnioną sylwetkę, o tyle Angus, pomimo marzeń, by wyglądać w przylegającej, modnej szacie tak dobrze jak starszy brat, nigdy nie dał rady zmusić się do regularnych ćwiczeń i pozostał wątłym chuchrem.
Porzucił jednak pomstowanie na swoją niekonsekwencję i spytał:
- Jak to? Żywia się wyprowadza? Nie uwierzę, że kupiła cokolwiek - prychnął.
- A kto uwierzy? - Brat wzruszył ramionami. - Ale się pakuje. Od rana.
Angusa trochę to zdziwiło - nigdy by nie przypuszczał, że siostrze zajmie tyle pakowanie tych kilku drobiazgów, które posiadała. Na pewno nie należała do kobiet, które wożą ze sobą cały dom w torebce - co więcej była od nich tak odmienna, że matkę do szaleństwa jej niechlujstwo i uwielbienie do jednego tylko kompletu ubrań doprowadzało.
- Chodź, brat, niezły cyrk jest. - Adam uśmiechnął się złośliwie i w kilku susach pokonał schody na piętro, nawet nie ślizgając się na źle przymocowanym dywanie.
Angus domyślał się tego - z tą dziewczyną zawsze był cyrk, w końcu należała do dumnego grona czarnych owiec i nigdy się z tym nie kryła, od samego początku będąc najgorszym i najbardziej nieznośnym z dzieci Duke'ów. Przy jej wybrykach i jawnym gardzeniu ogólnie przyjętymi konwenansami, nawet marudny Adam wydawał się cichym, grzecznym aniołkiem, nie mówiąc już o potulnym i łagodnym z natury Angusie.
Wspiął się po schodach, uważając, by nie zjechać po nich na żółto-brązowym dywaniku, i udał się do pokoju Żywii, pod którym, jak przy każdej awanturze, scenkę obserwował ojciec, a do niego dołączył starszy z braci. Angus ostrożnie podszedł, by nie przeszkadzać w oglądaniu i zajrzał do otwartego na oścież pokoju.
Po pokoiku, którego ściany upstrzone były plamami i odbarwieniami powstałymi podczas licznych eksperymentów z eliksirami, biegała młoda, niska dziewczyna o brązowych, kręconych włosach mocno poprzetykanych szarymi, siwymi pasmami. Ganiała po pokoju w swojej wyświechtanej, barwnej koszuli i w poprzecieranych dżinsach, a drewniane koraliki i liczne bransoletki brzęczały i grzechotały przy każdym ruchu. Matka biegała za nią, lamentując, co i raz dostając po twarzy grzywą rzadko czesanych kudłów córki, gdy dziewczyna nagle się odwracała, przypomniawszy sobie o czymś, czego zapomniała spakować.
- Aniu, Aniu, przecież jesteś kompletnie niezorganizowana, jak zamierzasz płacić rachunki? - wrzasnęła kobieta - w jej głosie było coś, co brzmiało jak mieszanka rozpaczy i wściekłości, z przewagą tego drugiego.
- Nie zamierzam - warknęła Żywia i rozejrzała się, by zaraz sięgnąć po książkę i rzucić ją do walizki, gdzie i tak piętrzył się wielki stos grubych tomiszcz i cienkich zeszytów. - Gdzie moja… - Odwróciła się, znów dając matce po twarzy włosami i capnęła niemiłosiernie brudny patyk. - O, jest.
- Jesteś pewna, że wiesz, co robisz? - spytał Angus, ostrożnie podchodząc do siostry.
- Oczywiście - uśmiechnęła się nerwowo. - Angie, pomóż mi z tym, nie domknę tego - jęknęła - a muszę zaraz być gotowa.
Angus rzucił proste zaklęcie i zamknął bagaż bez większego problemu.
- Mogłaś sama to zrobić - westchnął.
- Przecież ograniczam czary. Mobiliarbus. - Wskazała swoją niemożliwie brudną różdżką na walizkę, która natychmiast uniosła się w powietrze. - Chodź, podwieziesz mnie.
Dziewczyna wybiegła, prowadząc przed sobą lewitujące klamoty. Ojciec spojrzał na syna zza drzwi tak groźnie, jak tylko potrafił - czyli prawie wcale, niemniej jednak kto znał pana Duke'a, na pewno zadrżałby pod tym spojrzeniem.
- Angus, zabraniam…
- Mamo, wolałabyś, żeby szła sama? - spytał i wyszedł, nie czekając na odpowiedź. Brat pożegnał go drwiącym uśmiechem i zniknął w swoim pokoju, pewnie na wszelki wypadek, gdyby rodzeństwu ubzdurało się go ciągać ze sobą.
Młody mężczyzna zbiegł po schodach, ostatnie kilka stopni pokonując wyjątkowo udanym zjazdem na dywanie, po czym udał się do garażu. Żywia już zdążyła wrzucić walizkę na tylne siedzenie rodzinnego Peugeota 203, bojkotując najwyraźniej istnienie bagażnika, usadowiła się na miejscu pasażera i wierciła się niecierpliwie.
- Och, pospiesz się! - krzyknęła, otwierając okno.
- Ale wiesz, że nie prowadziłem od śmierci dziadka. Wyszedłem z wprawy.
- Daj spokój, to tylko pięć lat - syknęła i rzuciła mu kluczyki. - Odpalaj.
Angus westchnął ciężko i wsiadł. Naprawdę miał poważne wątpliwości, czy pozostały mu w głowie chociaż szczątki wiedzy, jak prowadzić tę mugolską machinę. Nawet te parę lat temu prawo jazdy zdobył nielegalnie - biorąc pod uwagę skonfundowanie egzaminatora. Nie musiałby tego robić, gdyby dziadek jednak na starość zdziwaczał i pozapominał większości wiadomości, a uświadamianie mu po raz drugi, że jego córka jest czarownicą, byłoby dla niego niebezpieczne - pewnie miała trochę racji, że stary pilot mógłby nie przeżyć tego szoku.
Sytuację pogorszył zwłaszcza fakt, że staruszek podarował ulubionemu wnukowi swój samochód na osiemnaste urodziny. Auto było zaledwie cztery lata młodsze od obecnego właściciela - co Angus uważał za bardzo niekorzystne dla podróży - nie ufał tej machinie. Siostra natomiast zdawała się ją uwielbiać, jak wszystko, co było przestarzałe - najwyraźniej ostatni model Peugeota o wielkich błotnikach i zaokrąglonej masce idealnie wpasował się w jej upodobania.
Samochód po chwili złośliwego przekomarzania się z kierowcą zapalił, ale dopiero po postraszeniu go różdżką. Żywia zaklęciem otworzyła garaż i mogli wyjechać.
- Dobrze, mała. Teraz mi powiedz, gdzie mam jechać - westchnął Angus ciężko.
- W kierunku Northampton. Potem pokieruję. - Dziewczyna zaczęła niespokojnie bawić się bransoletką. Zawsze musiała mieć coś w dłoniach, były zbyt ruchliwe, by je mogła opanować.
- W porządku.
Właściwie przez całą drogę obrzeżami Londynu i większość przez mniejsze miasta Angus próbował bez większego powodzenia przypomnieć sobie zasady ruchu drogowego. Dobrze chociaż, że cichcem rzucił zaklęcie wskazujące, przynajmniej nie musiał szukać drogi. Już nawet nie chciał mówić siostrze, że mogłaby sama zrobić prawo jazdy - zresztą nawet gdyby chciał, i tak by nie powiedział - jeszcze by się pokłócili, a tego tylko brakowało.
Zwłaszcza, że Żywia wreszcie nieco się uspokoiła, spoglądając tępo w monotonne obrazy za oknem, w dziwnie znajome domki, nad którymi kłębiły się gotowe do ataku jasnoszare chmury, z których, póki co, deszcz padał dość oszczędnie. Dziewczyna przyglądała się temu, jakby myślami odpłynęła do innego świata, nawet bransoletkę na nadgarstku przestała maltretować i delikatnie gładziła ją palcem.
- Jesteś pewna? - spytał Angus, przerywając milczenie i wyrywając siostrę z zadumy.
- Co? - spytała, ale nie dała mu powtórzyć. - A, tak, jestem pewna.
Znów spojrzała w okno na chwilę, przeciągnęła się lekko i zwróciła się do brata z rozmarzonym uśmiechem.
- Wiesz, chyba zawsze chciałam to zrobić - westchnęła.
- Wyprowadzić się?
- No. Wynieść się z szumem i zamieszkać w komunie.
- W komunie? - Spojrzał na nią, jak miał nadzieję, wzrokiem bazyliszka, ale właściwie natychmiast musiał przenieść uwagę z powrotem na mokrą drogę.
- A co! Mamy z przyjaciółmi dom i grządki z marchewką, pomidorami…
Angus pokręcił głową ze zdegustowaniem. Wprawdzie po Żywii można było się spodziewać najbardziej nielogicznych działań, ale czegoś takiego…?
- Czyli macie ruinę i kilka roślinek - stwierdził po części ze złością, po części ironicznie. Znał w końcu zaradność siostry, a po jej znajomych mógł się spodziewać mniej więcej tego samego - przynajmniej z tego, co zdarzało mu się czasem widzieć, gdy spotkał ich na ulicy.
- Damy sobie radę. Zresztą - zachichotała - od czegoś ma się starszego brata, nie?
- Ty chyba nie wiesz, w co się pakujesz.
- Nie praw mi kazań. Robisz się jak mamuśka, wiesz? - warknęła, nagle zirytowana i znów zaczęła maltretować bransoletki.
- Przepraszam. Martwię się po prostu - mruknął potulnie, próbując zakończyć kłótnię.
- Skwer - podsumowała go gniewnie.
Dziewczyna znów zamknęła się w sobie, wcisnęła w siedzenie i wbiła wzrok w przelatujące za oknem przedmieścia, najwyraźniej mając dość rozmowy. Uspokoiła się jednak szybko - najwyraźniej im dalej od domu i rodziców, tym lepiej się czuła. W sumie Angus, mimo iż uważał jej wybryk za skrajnie głupi, siostrze się nie dziwił - gdyby matka do niego się tak odnosiła, też skorzystałby z pierwszej lepszej okazji, by uciec. Właściwie chętnie skorzystałby i bez tego, ale ciężko mu było przyznać się przed sobą, że zazdrościł Żywii odwagi.
Gdy zerkał na nią co jakiś czas, siedziała nieruchomo, zwrócona do okna, a powietrze z uchylonej szyby mierzwiło nieco jej i tak potargane, kręcone, szaro-brązowe włosy. Ona jedna odziedziczyła gen Duke'ów, sprawiający, że siwieli wcześnie - pierwszy siwy kosmyk u siostry Angus zauważył zaraz po jej ukończeniu szkoły. Od tego czasu na skroniach splątane kudły całkowicie osiwiały, a w innych partiach włosów powoli zjawiać zaczęły się pojedyncze, szare włosy.
- Skręć tutaj - mruknąwszy, wyrwała go z zamyślenia, wskazując jakąś zarośniętą dróżkę po prawej stronie.
W zasadzie była to bardziej miedza niż droga przeznaczona dla samochodu - jechało się po niej ciężko, wolno, a i tak można było dostać choroby morskiej od ciągłego trzęsienia na wybojach. Droga była nieuczęszczana i Angus domyślił się, że miejsce, do którego zmierzali, chroniły jakieś sprytne zaklęcia, chroniące stado czarodziejskich hippisów przed spotkaniem z niemagicznymi sąsiadami.
Przez przybyszami zresztą chronił sam stan dróżki. Nikt nie chciałby narażać samochodu na taką jazdę - stary Peugeot kilka razy podwoziem zawadził o kamień, raz trzeba było wypchnąć auto z wyjątkowo głębokiej dziury. Dopiero po tych trudnościach zza wzgórza wyłonił się dom, do którego zmierzali - niewielki i dość zrujnowany.
Wyglądał, jakby natura wzięła go we władanie - budynek cały był przykryty pnącym winem albo czymś podobnym - Angusowi, wychowanemu w mieście trudno było ocenić, co to za rośliny - dach nosił wyraźne ślady naprawiania, ale szyb w oknach nie było. Po podwórku biegał psiak, ganiając mocno niezadowolone z tego faktu gnomy, i był tak tym zajęty, że w pierwszej chwili nie zauważył przybyszów.
- Jerry! - krzyknęła Żywia, a zwierzak porzucił polowanie, by z dzikim jazgotem, merdając nie tylko ogonem, ale i całą tylną częścią ciała, skoczyć witać dziewczynę, właśnie wchodzącą na teren ogródka.
Brat przyglądał się nadal domkowi, szukając śladów ludzkiej bytności, ale zauważył jedynie parę samotnych męskich sandałów, pozostawionych przy grządce i czyjąś miotłę starego typu, opartą o ścianę. Z wewnątrz budynku dochodziła muzyka bluesowa, zapewne z radia albo gramofonu. Nie poznawał melodii, pewnie więc był to wykonawca mugolski.
- Wspaniale tu, co nie? - spytała go siostra radośnie, oganiając się od piszczącego psa, który najwyraźniej uparł się wylizać jej twarz.
- Jasne… - Angus nie był do końca szczery, ale w sumie obawiał się czegoś znacznie gorszego, co bardzie kojarzyłoby mu się z zaćpaną watahą brudasów, którą miał okazję poznać kilka miesięcy wcześniej, gdy odprowadzali pijaną w sztok Żywię do domu, a później niejednokrotnie widzieć ich na ulicach. W konfrontacji z tym pierwszym wrażeniem doprowadzona do względnie niezłego stanu rudera i idealnie utrzymane grządki napawały pewnym optymizmem.
- No już, już, Jerry, wystarczy. Wracaj do domu - poleciła dziewczyna psu i zwróciła się do brata. - Powinieneś do nas kiedyś wpaść, wiesz? - Otworzyła tylne drzwi i wylewitowała z samochodu bagaż. - Przyda ci się trochę prawdziwego życia, robisz się takim skwerem jak starzy.
- Wpadnę na pewno - zapewnił. - Zobaczę, jak sobie radzisz. - Żywia wywróciła oczami, ale zaraz dodała pogodnie, uśmiechając się łobuzersko:
- Pokażemy ci, jak się żyje.
- Wierzę - westchnął.
- Oj, Angie. - Nagle świat zawirował mu przed oczami, po czym został przysłonięty burzą brązowo-siwych włosów, a powietrze przestało dopływać do płuc - to siostra rzuciła mu się na szyję, a poddusiwszy - puściła i odbiegła do nowego domu, a za nią popłynęła w powietrzu jej walizka, której próbował dosięgnąć psiak, podskakując i szczekając na lecące klamoty.
- Dzięki za podwiezienie! - krzyknęła Żywia jeszcze i znikła za drzwiami wraz z bagażem i Jerry'm.
Angusowi pozostało już tylko wsiąść do samochodu i wrócić do domu - bez siostry pewnie dziwnie pustego i cichego - a wcale nie miał na to ochoty. Nadal nie do końca do niego dotarło, że oto nieżyciowa, kompletnie oderwana od rzeczywistości dziewczyna, najmłodsza z rodzeństwa, pierwsza zdecydowała się opuścić dom rodzinny. To stawiało braci w niezbyt przyjemnej sytuacji - chociaż i tak mieli opinię maminsynków.
Wsiadłszy do Peugeota, zapominając niemalże, że samochód ten jest równie wadliwy, jak i niemodny, Angus pojechał do domu najdłuższą drogą, objeżdżając właściwie cały Londyn.

CDN.


Ostatnio zmieniony przez Pokrzywa dnia Pon 22:18, 24 Sie 2009, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ma_dziow




Dołączył: 28 Kwi 2008
Posty: 117
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Śro 23:42, 05 Sie 2009    Temat postu:

Wiesz Pokrzywo, mój komentarz będzie czysto subiektywny, bo nie czuję się na siłach, aby rozbebeszać tekst na zimno.

Najwięcej zarzutów mam do prologu. Powinien być krótszy, a jest napisany tak kwiecistym językiem i tak rozwlekle, że aż męczy. Wiele słów bym wyrzuciła bez szkody dla tekstu. Mniej wodolejstwa. Poza tym, mnie osobiście odrzuca od książek, czy opowiadań, które "prowadzą czytelnika za rączkę". Przypominają mi się z lekka Opowieści z Narni (dreszcz) i wtrącenia typu: "Przejdźmy jednak dalej", "jak można się domyślić" - doprowadzają mnie do szału. Jakbyś na siłę próbowała zaprzyjaźnć się z czytelnikiem, czy też koniecznie zwrócić jego uwagę i przytrzymać za wszelką cenę.

W rozdziale podobnie, ale już bardziej panujesz nad opisami. I właściwie o czym on jest? Bo opisałaś po prostu wyprowadzenie się Żywii, tak ni przypiął ni wypiął, wątek niespecjalnie porywający. Skoro Potter jest przygodowy, to jakaś akcja powinna się dziać. A ty chyba za bardzo poszłaś w stronę powieści obyczajowych, przygodę spychając na dalszy plan i skupiając się na najmniej ważnych wydarzeniach.
Jeszcze jedno - mimo kufra i różdżek - nie czułam w tym tekście magii. Był mugolski do bólu.

Edit:
Minea ma rację. Poza tym, zdania są czasem za dlugie i za przekombinowane. Rozbij je na części, bo niektóre przypominają labirynt, w którym gubi się czytelnik (większość zdań z prologu)
Tekst potterowski, a jak czytam "okej' na końcu zdań, to mnie trzęsie. Za co?! Za bardzo poszłaś w kierunku dzisiejszej młodzieży.


Ostatnio zmieniony przez ma_dziow dnia Czw 9:17, 06 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Minea
Administrator



Dołączył: 25 Kwi 2008
Posty: 140
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Olsztyn

PostWysłany: Czw 0:00, 06 Sie 2009    Temat postu:

Najpierw parę zgrzytów, jeśli mogę.

Cytat:
Jednak zanim zagłębimy się w powody ich nieszczęścia, poznajmy lepiej samą rodzinę - a właściwie rodziców, gdyż właściwie oni jedyni narzekali - dzieci były całkiem zadowolone.

Dziwne zdanie. Poznajmy lepiej samą rodzinę, potem myślnik, że właściwie to samych rodziców, bo oni jedynie narzekali? Pierwsze: samych rodziców, okaj. To czemu parę linijek dalej opisujesz dzieci? Bo oni jedynie narzekali, to po drugie. A co to ma do rzeczy? Jak rozumiem to lekkie odniesienie do słów 'zagłębimy w powody ich nieszczęścia'. Ale tak to skonstruowałaś, że ja nic z tego zdania nie zrozumiałam, nic a nic.
Cytat:

rozpieszczonym jak księżniczka na ziarnku grochu - późniejsze rozpieszczanie przez rodziców tylko wzmogło te cechy.


Niby w porządku, ale jednak gryzą te powtórzenia w tak małej odległości od siebie. Radziłabym zmienić.

Cytat:
nie będzie dla nich tak niełaskawy… nawet postanowili nie mieć więcej dzieci, by przypadkiem nie urodził się kolejny chłopiec w typie Adama, albo coś jeszcze gorszego.


Dwie rzeczy. Ten wielokropek to po kiego grzyba tam stoi i straszy, po drugie gdzie się podziała duża litera w słowie 'nawet'. Po trzech kropkach ona obowiązuje.

Cytat:
Anna zaś… cóż,


Cóż z dużej litery.

Cytat:
podobnie z fascynacją hippisami pojawił się w jej włosach pierwszy siwy kosmyk na skroni, jak to zwykle u Duke'ów


Kolejne dziwne zdanie. Nie powinno być 'podobno'? Bo te 'podobnie' to jakoś mi tam nie pasuje. Że jak? Można być do kogoś podobnym itd. Ale jeśli mówimy o jakimś wydarzeniu bądź przypuszczeniu powinno być 'podobno'. Chyba. Dalej, 'jak to zwykle u Duke'ów. Czyli mam rozumieć, że u Duke'ów zwykle pojawia się pierwszy siwy włos kiedy zaczyna się u nich fascynacja hippisami? Tak, wiem. Można to uznać za czepialstwo, ale kiedy człowiek zaczyna się wciągać w twój tekst. Nagle się zatrzymuje i zaczyna zastanawiać się, o co w tym chodzi. A chodzi o to, by się czytało jak najpłynniej i najlepiej.

Cytat:
emanująca niezbyt miłym zapachem alkoholu albo dziwnego dymu.


Zgrzyta mi. Emanować energią można, ale zapachem? Bardzo podejrzanie brzmi. Proponowałabym zmienić, ale to bardziej moje 'widzimisię'.
Cytat:

sporadycznie występujące grządki gościły takie same kwiaty.


'a na sporadycznie występujących grządkach gościły takie same kwiaty'.

Cytat:
wiatr ich nie roznosił - było tak schudnie


Dobrze, że nie było utyje. ^^

Cytat:
bardzo porządną teczkę.


Ok. Mam pytanie. Jak wygląda porządna teczka? Chodzi o jej moralność? A może jest niezniszczona i solidna? A może porządna, bo pełno w niej różnych różności? Albo porządna, bo przecież jest taaaak mało słów na określenie przedmiotów i trzeba było wybrać takie, żeby myśleć, jak naprawdę wygląda ta teczka...
Cytat:

schodach.,


Ech, czasem warto sprawdzić tekst przed wrzuceniem. Takie małe błędy mają to do siebie, że cholernie lubią się ukryć przed wzrokiem autora. ; )

Cytat:
Po prostu… no, martwię się.


Po wielokropku duża litera.

Cytat:
- Tylko mi tu nie praw kazań, robisz się jak mamuśka, wiesz?

'Tylko mi tu nie praw kazań. Robisz się jak mamuśka, wiesz?'

Cytat:
- Słuchaj… będę zaglądał, okej?


'Słuchaj, będę zaglądał. Okej?'

Tekst nawet w porządku, aczkolwiek trudno jest mi sobie to wszystko poukładać. Niby całość dzieje się w świecie HP, ale jak dla mnie za dużo tu 'mugolizmu'. Mam odczucie, że akcja nieco na siłę osadzona jest w realiach Rowling, ale trudno mi osądzać, bo to dopiero pierwszy rozdział, dość krótki zresztą. Miło się czytało, oprócz kilku rzeczy, które wymieniłam powyżej. Nadużywasz wielokropków, wiesz? ^^ Wydaje mi się, że powinnam potraktować ten tekst jako miłą miniaturkę ot tak, dla rozrywki. Na to wskazuje ironiczna narracja, dziwny przebieg wydarzeń i te postaci. Zastanawiam się jednak czy w chwili kiedy otacza mnie wiele tekstów, dłuższych czy krótszych HP, nie ma już przesytu i czy taki twój tekst się sprawdzi. Zwłaszcza, że nieźle kombinujesz i eksperymentujesz. Nie jestem jeszcze do końca przekonana, ale nie jestem pewna czy to wynika z mojego przesytu HP czy może z nieprzekonującego jednak do końca tekstu. Poczekam na więcej. Mam nadzieję, że będzie tam uzasadnienie dlaczego akcja dzieje się w świecie magii, a wśród dowcipu i humoru znajdzie się miejsce dla porządnej (jak teczka ^^) fabuły.
Weny życzę.

Pozdrawiam, Minea.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pokrzywa




Dołączył: 04 Wrz 2008
Posty: 86
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: baszta przy wejściu do Piekła. Za bramą, pierwsza na lewo.

PostWysłany: Czw 9:31, 06 Sie 2009    Temat postu:

Szczerze mówiąc, tekst to taka wprawka, co więcej pisana na potrzeby postaci, która pojawia się w innym opowiadaniu zaledwie na chwilę. Na początku właśnie jakoś tak... chciałam trochę podhippisić. Dzięki za wytknięcie błędów, zgrzytów i tak dalej. Nie wiem, co mi wpadło do głowy z tą narracją, ale spróbuję ją ogarnąć.
Zrrresztą i tak w zasadzie zastanawiam się nad usunięciem wstępu i po prostu wprowadzeniem tych informacji przy okazji czy coś...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ma_dziow




Dołączył: 28 Kwi 2008
Posty: 117
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Czw 10:21, 06 Sie 2009    Temat postu:

Cytat:
Zrrresztą i tak w zasadzie zastanawiam się nad usunięciem wstępu i po prostu wprowadzeniem tych informacji przy okazji czy coś...
O! To samo pomyślałam. Wywalić, ewentualnie mocno skrócić.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Gildia Muz - Forum Literackie Strona Główna -> HP Fanfiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Programosy.
Regulamin