Forum Gildia Muz - Forum Literackie Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

[M] Natasza

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Gildia Muz - Forum Literackie Strona Główna -> Opowiadania, miniatury, drabble
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Pokrzywa




Dołączył: 04 Wrz 2008
Posty: 86
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: baszta przy wejściu do Piekła. Za bramą, pierwsza na lewo.

PostWysłany: Wto 12:57, 09 Wrz 2008    Temat postu: [M] Natasza

Jest to tekst pojedynkowy. Pojedynku wygrać nie mogłam, gdyż moja przeciwniczka była o dwie klasy lepsza.
Niektórych może gorszyć występujący tu homoseksualizm.
___________________________________________

Trzydziesiostopniowy upał ogarnął Europę, a ja siedzę w pełnym słońcu i mam wrażenie, jakby roztopiona, płynna magma z wnętrza Ziemi spływała mi po włosach i ramionach. Słońce praży wściekle, wkręca mi w głowę rozgrzane do czerwoności śruby, a zadrzewiały gwint skrzypi, kłując uszy tym dźwiękiem. Przede mną świat faluje nad asfaltem, wyciskając łzy z moich oczu, próbujących uparcie widzieć cokolwiek mimo szalejącego z gorąca powietrza.
Wszystkie miejsca w środku są pozajmowane, jedyne, co zostało, to stoliki przed wejściem. Nie ma tu nawet parasoli, a lakier na krzesłach zdaje się na zmianę pękać z trzaskiem i roztapiać się.
Już nigdy więcej nie zdecyduję się na obiad w przydrożnej restauracji marnej jakości. Chciałabym stąd iść, ale w samochodzie upał jest podobny, a ja już zamówiłam obiad. I dostanę lody na deser, optymistycznie zakładając, że nie roztopią się, zanim ktokolwiek mi je przyniesie. Zwłaszcza biorąc pod uwagę tempo, z jakim porusza się kelner.
Mam nadzieję, że Natasza ma w swoim domu klimatyzację, bo jeśli nie, to marny mój los.
Nie widziałam się z Nataszą od wielu lat, prawie nie pamiętam już, jak wygląda. Gdy próbuję z pamięci wygrzebać jej obraz, widzę dziesięcioletnią, pulchną dziewczynkę z czarnymi mysimi ogonkami, taką jak na zdjęciu z dzieciństwa. Ciekawa jestem, czy i ona ma to zdjęcie. Być może. Jeśli tak, to będziemy miały problem z rozpoznaniem się na ulicy, nie przypominam już tej małej, roześmianej siedmiolatki o jasnych loczkach.
Chociaż pewnie na tym wściekłym słońcu moje włosy wypłowieją do blondu. Nie zdziwiłabym się.
Wsuwam dłoń do torebki, szukając tego starego zdjęcia, na którym jesteśmy jako dzieci. Było za okładką grubego tomiszcza, tak jak je tam umieściłam. Nie żebym nosiła w torebce książki na co dzień, ale ta jest wyjątkowa - w końcu to pierwsza powieść Nataszy, jej debiut.
Też trochę piszę, ale raczej do szuflady, nie czuję się na siłach wysyłać moich tworów do jakichkolwiek wydawnictw. Są zbyt niedoskonałe, nie mają tej siły rażenia, jaką chciałabym im dać. Nie potrafię wykorzystać mojej wiedzy w praktyce, a sukces zależy tylko od tego. Moja powieść musi mieć wpływ na ludzi, musi ich niewolić swoim rytmem i ukrytymi treściami. Powieść musi mieć idealny, hipnotyzujący rytm, a słowa muszą być odpowiednio dobrane, by tworzyć konkretne i proste przesłania, polecenia, by otumaniony, zahipnotyzowany czytelnik został pozbawiony woli i zdolności do samodecydowania.
W zasadzie może powinnam wtajemniczyć Nataszę w mój plan? Z jej umiejętnościami i z odrobiną mojej pomocy nasze książki mogłyby dokonać czegoś znacznie większego niż tylko zdobycie olbrzymiej sławy i popularności. Z Nataszą mogłabym zdobyć świat, pozbawiać ludzi ich możliwości samodzielnego myślenia, wtłaczać im do głów gotowe rozwiązania i poglądy. Mogłybyśmy nawet kazać się czcić i przekazać całą władzę nad światem nam dwóm.
To takie proste.
Dlaczego ja wcześniej na to nie wpadłam?

***

Wciskam pedał gazu jak tylko mogę najmocniej. Jestem już w Warszawie, widzę po bokach drogi przedmieścia z warsztatami samochodowymi i niskimi domkami. Sprawia to wrażenie jak w małym mieście, które rozpaczliwie stara się dotrzymać kroku obecnym czasom. Nie chciałabym się tutaj znaleźć sama, ja, dziecko metropolii. Tak więc jadę przez te niesympatyczne przedmieścia na pełnym gazie. Muszę jak najszybciej dotrzeć do Nataszy i opowiedzieć jej, na czym polega mój plan.
Dzień powoli się kończy, a słońce, zmęczone dręczeniem nieszczęsnych mieszkańców Europy, powoli zsuwa się po nieboskłonie, by udać się na spoczynek. Upał jednak nadal doskwiera, sprawiając, że nie czuję się pewnie na szosie. Nie zwracam jednak na to uwagi, są rzeczy ważniejsze niż ewentualni piesi.
Nagle coś huknęło i dym buchnął spod maski. I dalej bucha.
Cholera. Coś mi się wydaje, że zapomniałam dolać płynu do chłodnicy.

***

Siedzę na umówionej ławce na dworcu PKS, w dłoni ściskam zużyty bilet autobusowy, drąc go palcami na coraz mniejsze kawałki. Rozglądam się, szukając kobiety, która sprawiałaby wrażenie zadowolonej, że mnie widzi.
Ławka pod moimi pośladkami jest rozgrzana i chociaż słońce powoli zachodzi, upał nadal sprawia, że nawet mózg się poci.
- Hanka! - ktoś klepie mnie po ramieniu, a ja odwracam się i patrzę na kobietę, po której najmniej bym się spodziewała, że jest Nataszą.
Jest niższa, niż mi się wydawało, mimo iż nadal ma czarne włosy, lśniące w słońcu przepięknie, i złociście ciemną karnację. Jej brązowe oczy spoglądają na mnie radośnie, usta układają się w piękny uśmiech, ukazujący duże przednie zęby. Jej brew wędruje wysoko na czoło, a ja nagle zdaję sobie sprawę, że gapię się na nią z otwartymi ustami. Zamykam je więc i pytam, wciąż nie mogąc otrząsnąć się ze zdumienia:
- Natasza?
- A któż by inny? - odpowiada pytaniem, po czym stwierdza: - Chodź do samochodu, musimy pojechać po twoje rzeczy i zawlec tego twojego gruchota do warsztatu.
Rusza w kierunku parkingu, zaś ja bezmyślnie idę za nią, wciąż ściskając w dłoni podarty bilet i torebkę.
Nadal nie mogę pojąć, jak ta piękna kobieta, kwintesencja dojrzałej urody, może być tą pulchną okularnicą, którą pamiętam, a którą była nadal, o ile się nie mylę, w klasie maturalnej.
Rozstałyśmy się, kiedy pojechała na studia do Petersburga, a ja zostałam w Polsce, w kolejce po papier toaletowy, uczepiona wciąż maminej spódnicy. Pisałyśmy listy, żadna nie zawierając w nich nic, co mogłoby być ważne - bo kto wie, mogłabym w ten sposób pogrążyć siebie i moich przyjaciół, a do naszych drzwi pewnego dnia zapukałoby ZOMO, i wywiozło do swojego siedliska. A żadne z nas już by więcej nie wróciło.
W roku osiemdziesiątym dziewiątym, kiedy ja, dziewiętnastoletnia, z dumą poszłam na pierwsze wolne wybory, Natasza przestała pisać. Aż któregoś dnia znowu zaczęła, tym razem przesyłając nie list, nabazgrany na kiepskim papierze, ale schludnego maila.
- No chodź, nie guzdraj się - Natasza wyrywa mnie z zamyślenia, popędza, oglądając się za siebie i widząc, że jestem daleko w tyle. Zatrzymuje się i czeka, aż się z nią zrównam.
- Przepraszam za problem … - zaczynam, ale ona tylko machnęła ręką.
- Daj spokój. W taki upał nic dziwnego, że ci samochód nawalił. Nie wiem tylko czemu się uparłaś, że będziesz czekać na dworcu.
- Wiesz… tak pomyślałam, że gdzieś tam na przedmieściach możesz mnie nie zauważyć, nie poznać, a tak to przynajmniej wiadomo… - spojrzałam na nią, wciąż nie mogąc się nadziwić przemianie, jaka w niej nastąpiła.
Mam nadzieję, że ta przemiana nie dotyczy jej systemu wartości, bo jeśli tak, to mój plan zdobycia władzy nad światem właśnie bierze w łeb.

***

Natasza wsuwa klucz do zamka drzwi antywłamaniowych i kilka razy go przekręca. Drzwi się otwierają, a ze środka emanuje przyjemny chłód i nieco mniej miły zapach, jaki czasami trzyma się w klimatyzowanych pomieszczeniach.
Przedpokój jest prawie pusty, stoi w nim tylko wieszak i niewielka skrzynka na buty. Obecnie też moja walizka, psując ogólnie biało-brązowy wystrój swoją jaskrawą niebieskością.
- Będziesz spać tutaj - zapowiada Natasza, otwierając drzwi do niedużej sypialni z kilkoma szafkami i biurkiem. - Chyba, że wolisz większy pokój.
- Nie, nie, może być.
- Zostaw te walizki na chwilę.
Posłusznie stawiam je na podłodze.
- Tutaj masz łazienkę, a tu jest kuchnia. - Zostaję wprowadzona do przestronnej kuchni o podłodze z beżowych kafelków, wchodzących na ściany i kończących się mniej więcej na wysokości mojego ramienia. Wyżej już jest tylko biała tapeta w bliżej nieokreślone wzorki, i tak w większości zakryta szafkami. Zaraz przed wejściem do przedpokoju stoi kuchenka, a na szafce obok niej jest wazon z kilkoma przywiędniętymi kwiatami. Lodówki nie ma.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci dieta wegetariańska? - pyta Natasza.
- Ty i wegetarianizm? - unoszę brwi ze zdziwieniem.
- Względy zdrowotne. - Moja dawna przyjaciółka krzywi się lekko, ale po chwili się rozpogadza i dodaje: - Jakbyś chciała coś zjeść, to wszystko jest tutaj. - Otwiera jedną z szafek stojących pod oknem, ujawniając tym samym miejsce zakonspirowania lodówki.
Skończywszy oprowadzać mnie po kuchni, pokazuje mi pokój dzienny, z telewizorem, naprzeciw którego stoją dwa fotele z wciśniętym między nie brązowym stolikiem. Tuż obok telewizora są zaś drzwi z mętną szybą, według słów Nataszy - jej sypialnia - zaś naprzeciw nich znajduje się wykonany z jasnego drewna regał na książki.
Cały dom jest w jasnych, spokojnych kolorach, napawających optymizmem.
Siadamy na fotelach. Mamy dużo do omówienia, wiele lat do nadrobienia, a jeszcze więcej do dokonania. Wyciągam z torebki książkę i kładę na stole.
- Chcesz autograf? - pyta Natasza z błyskiem w oku.
- Oczywiście! - odpowiadam jej z uśmiechem, i, gdy ona bierze długopis i stwarza niewyraźnie napisaną dedykację na stronie tytułowej, pytam: - Nie myślałaś kiedyś, jak to by było mieć władzę nad światem?
- Cała Hanka! - Śmieje się, podnosząc na mnie wzrok na chwilę. - Tylko ci władza w głowie. Jak chciałabyś to osiągnąć? - pyta z ironią.
Patrzę przez chwilę w milczeniu, jak stawia zamaszysty podpis i zamyka książkę. Odgarnia włosy, sprawiające wrażenie grubych i ciężkich, solidnych i mocnych. Zazdroszczę jej, ja mam cienkie, słabe piórka, które z trudem udaje mi się utrzymać we względnej formie dzięki odżywkom na receptę, zapisanych przez dermatologa.
Otrząsam się z zamyślenia i zaczynam mówić, wprowadzać ją w mój plan. Staram się opisywać wszystko prosto, starannie i przystępnie, nie popadając w przesadę ani nie wrzucając długich dygresji. Staram się też, z miernym skutkiem, nie dać jej odczuć, jak wielki podziw mam dla niej. Mogłaby to wykorzystać, a to ja mam tutaj eksplorować ją, a nie ona mnie. Na szczęście jednak nie zwraca na to uwagi, patrzy na mnie z uwagą, podpierając twarz zadbaną, karmelową dłonią o ciemnoczerwonych paznokciach, a błysk szaleństwa w jej piwnych oczach staje się coraz bardziej widoczny.
Siedzi nieruchoma, zupełnie jakby jakaś zła czarownica zaklęła ją w kamień, nawet jeden włos nie opada jej na czoło, oczy wpatrują się cały czas we mnie, wiercąc mnie ciemnym, obłąkanym spojrzeniem, a ja czułam się tak, jakby wbijała we mnie igłę strzykawki i wpuszczała w żyły truciznę lub narkotyk. I tylko lekki uśmiech występuje na jej twarz, powoli niczym drapieżnik skradający się do nic nie podejrzewającej ofiary.
A ja dalej mówię monotonnym głosem, roztaczając przed nią wizję jej jako królowej świata, trzymającej w ręku wolę, odebraną ludziom za pomocą przemyślnie napisanej powieści.
Gdy kończę i milknę, wpatrując się w nią badawczo, stwierdza tylko:
- Wchodzę w to.
A jej uśmiech stracił ostatnie cechy normalności.

***

Siedzę przy stole i przysypiam, próbując czytać poranną gazetę. Co chwilę kiwam się niebezpiecznie zbliżając twarz do jajek sadzonych, patrzących na mnie wesoło z talerza. Pierwsza noc w nowym miejscu nigdy nie należała do przyjemnych, ale tutaj ledwo zasnęłam, po wielogodzinnym przewracaniu się z boku na bok, to przyszła Natasza i mnie obudziła głupim pytaniem, czy chcę iść pobiegać.
Nie chciałam, pobiegła więc sama. A ja, wiedząc, że i tak nie zasnę, zrobiłam śniadanie i teraz z całych sił próbuję na nim nie usnąć. Teoretycznie mogłabym pójść do łazienki się wykąpać, umyć włosy i zrobić makijaż, ale nawet nie chce mi się na siebie patrzeć.
Ktoś z impetem wpada do mieszkania, a po chwili wchodzi do pokoju i klepie mnie po ramieniu. Omal nie wpadam w jajka sadzone, a błogą ciszę przerywa głos Nataszy:
- Nie siedź tak, idź się lepiej wykąp w zimnej wodzie. Musisz się rozbudzić, zaczynamy dziś pisać!
Ostatnie zdanie działa na mnie jak kubek kawy. Błyskawicznie wstaję i gnam do łazienki - podbijanie świata niestety wymaga formy. Zatrzaskuję za sobą drzwi, wyskakuję szybko ze wszystkich ubrań i wchodzę pod prysznic.
- Zrobię ci kawy - jeszcze woła Natasza, a ja puszczam wodę.
Lodowaty strumień zaczyna mi spływać po plecach i między piersiami. W pierwszej chwili wprawdzie mam ochotę aż pisnąć z zimna, ale opanowuję się - w końcu przyszła władczyni świata musi być silna - i powoli staram się przywyknąć. Myję włosy w jakimś ziołowym szamponie, pachnącym całkiem przyjemnie i rześko.
Już po chwili wychodzę, wszędzie zostawiając kałuże, gdyż zapomniałam ręcznika, a ubrania nie były w stanie pochłonąć całej wody. Wprawdzie otrzepałam włosy, ale nic to nie dało.
- Oj, Hanka, Hanka - stwierdza tylko Natasza, ale nie daje mi ręcznika ani nie każe sprzątać. Zdaje się tego nie zauważać, a w jej ciemnych oczach wciąż czai się ten szalony błysk, pojawiający się też w uśmiechu błąkającym się po ustach.
Przyjaciółka łapie mnie za rękę i ciągnie do swojej sypialni, gdzie siada na krześle przy biurku i włącza komputer. Rozglądam się po pokoju, jednak nie jest on różny od innych. Wszystkie meble są proste, eleganckie, w jasnobrązowym kolorze. Na łóżku pościel jest niezbyt starannie przykryta białym kocem, a na ścianach wisi kilka obrazków wykonanych zapewne ołówkiem albo węglem.
Komputer powoli się włącza, napełniając pokój cichym szumem.
A ona siedzi na krześle, spoglądając wyczekująco w monitor, z dłońmi trwającymi w gotowości nad klawiaturą, jak pająki czekające aż krążąca obok mucha wpadnie w sieć i będą mogły pognać, by się pożywić wciąż żywą ofiarą. Na tle białej ściany rzęsy Nataszy, idealnie czarne, wydają się być gęstsze i dłuższe niż zwykle.
- Hm, wiesz… nie sądzisz, że powinnam cię najpierw nauczyć zasad pisania? - pytam lekkim tonem, jakby było to pytanie czy koc jest z bawełny.
Natasza odwraca się i patrzy na mnie, jakby widziała mnie po raz pierwszy w życiu. Nie wytrzymuję jej spojrzenia i spuszczam wzrok.
- Tak… tak, masz rację - stwierdza roztargniona i wstaje. I znów siada.
- Musimy mieć na początek pomysł, który posłuży za przykład.
- Jaki?
- Do tego trzeba dojść. Trzeba go dobrać do twojego stylu.
No i zaczynają się schody. Natasza przeciera swoją ciemną twarz dłońmi, odzyskuje zwykłą sobie maskę opanowanej kobiety, której nic nie jest w stanie zachwiać i mówi:
- Nie wypiłyśmy kawy. Po kawie łatwiej będzie myśleć.
Wychodzi, w przelocie pogłaskawszy lekko klamkę, jak to ma w zwyczaju od… odkąd właściwie pamiętam. Mi się jednak nie spieszy - muszę się wyciszyć i rozejrzeć po mieszkaniu w poszukiwaniu czegoś, co można wykorzystać.
Siadam więc po turecku na jej łóżku, opieram łokcie na kolanach. Przymykam oczy, starając się oddychać powoli i głęboko, przesadzam jednak i zaczyna mi się kręcić w głowie. Przy drugim podejściu jednak już mi się udaje. Oczyszczam umysł ze zbędnych myśli i uczuć, pozwalam mu odpocząć na chwilę. To naprawdę procentuje, takie dawanie mózgowi odetchnąć - tak krótko to trwa, a o ile sprawniej się później myśli.
Po chwili jestem już gotowa do konfrontacji z pomysłami. Wychodzę więc z pokoju i idę do kuchni, pomóc Nataszy z kawą. Będąc taką podnieconą naszym planem, raczej nie będzie zdolna do prawdziwej pracy. Muszę ją uspokoić, zanim zacznę ją uczyć. Obawiam się, że może minąć sporo czasu, zanim będziemy mogły wziąć świat we władanie. W końcu i książce trzeba będzie dać jakiś rok, zanim jej czar się rozprzestrzeni.
- Twoja torebka leży na szafce - informuje mnie przyjaciółka, gdy tylko wchodzę.
- Mam ją zabrać? - pytam.
- Niekoniecznie. - Spogląda na mnie i zaczyna mnie obserwować, trzymając w karmelowej dłoni kubek z mocną, czarną kawą. Odpowiadam na jej spojrzenie, sięgając po torebkę, tylko o odcień ciemniejszą niż meble w tym domu. Źle jednak chwytam i wszystko się wysypuje na podłogę, w tym także i debiutancka książka Nataszy, robiąc sporo hałasu, a zza jej okładki wypada fotografia z dzieciństwa.
Kucam, żeby zebrać bałagan, jaki zrobiłam. Zbieram z podłogi klucze do mojego małego mieszkania, telefon komórkowy, stary, ale na nim się uczyłam pisać SMS-y, tomiszcze i zdjęcie. Problem sprawia tylko poszatkowany bilet autobusowy, jego doczesne szczątki, tak niegodnie przeze mnie potraktowane.
Na chwilę zamieram z kilkoma strzępkami papieru w dłoni.
Wspaniale. A więc rozwiązanie przyszło samo, bez potrzeby wysilania szarych komórek. Podnoszę wzrok i napotykam piwne spojrzenie Nataszy. Uśmiecham się chytrze, a w jej oczach znów błyszczy obłęd. I znika, ukryty gdzieś za maską szanowanej kobiety.

***

Siedzę z Nataszą przy komputerze i wykładam jej wszystko, co wiem na temat pisania. A ona słucha, chłonie informacje niczym wyjątkowo entuzjastyczna gąbka. Patrzy na mnie rozpalonym wzrokiem, zupełnie jak osoba głodzona przez tydzień patrzy na jedzenie. A ja wykładam wszystko starannie, zaczynając od najbardziej podstawowego zagadnienia, mówię, jak trzeba dobierać słowa, by akcent tworzył niezauważalną monotonię, aby powtarzał się jednostajny rytm w zdaniu, w akapicie, w całej opowieści, ukazuję całą istotę rytmiki.
A ona słucha. I tylko czasami coś powtarza, by to sobie utrwalić.
I tak nam schodzi cały dzień, aż nadchodzi wieczór i nie jestem w stanie dłużej już mówić. Spragnione gardło odmawia współpracy, a żołądek głośno burczy w nadziei, że w końcu zwrócę uwagę na jego protesty przeciwko takiemu traktowaniu.
- Gdzie to wydamy? - pytam jeszcze Nataszę, a mój głos przypomina raczej dźwięk ścierania suchej bułki na panierkę do kotletów.
- Chyba u mojego ojca… wydaje moje książki, wyda i to - odpowiada, wzruszając ramionami. - Mnie zawdzięcza wszystko.
Zastanawiam się tylko, czy dobrym pomysłem jest wydawać naszą wspaniałą powieść w tym wydawnictwie. Jej nazwisko wprawdzie powinno podziałać jak magnes, ale rosyjska firma Mafia i s-ka nie cieszy się w Polsce wielkim poważaniem, zwłaszcza że należy do człowieka, który w zapałem budował socjalizm, a później umknął do Kaliningradu i tam się teraz ustawił. I teraz jest szefem tej rosyjskiej Mafii. I spółki zresztą też.
Niektórzy nawet twierdzą, że to coś więcej niż tylko nazwa, ale to chyba raczej plotki. Chociaż kto wie? Jedyne, co by mnie w takiej sytuacji dziwiło to to, że ojcu Nataszy chciałoby się zakładać grupę przestępczą, bo że chętnie by takiej przewodził, to wiadomo.

***

- Dużo zrobiłam błędów? - pyta Natasza, gdy wchodzę do pokoju dziennego i siadam na fotelu. Przesuwa w moją stronę filiżankę z herbatą z cytryną, której wprawdzie nie cierpi, ale przygotowuje dla mnie.
- Żadnego - odpowiadam. - Ale wyprodukowałaś tyle tekstu, że mnie oczy bolą od czytania. - Odwracam wzrok od telewizora, w którym leci jakiś film wojenny, którego oglądanie najwyraźniej Nataszy przerwałam.
- Naprawdę? - pyta z taką radością i dumą, że muszę się uśmiechnąć.
- Naprawdę. Żadnego - powtarzam i patrzę na nią. Sprawia teraz wrażenie kota, zadowolonego z pożartej właśnie myszy, wylegującego się na słońcu. Pewnie gdyby tym kotem faktycznie była, zaczęłaby mruczeć.
- Rytmika bez zarzutu? A ukryte rozkazy, są czytelne i łatwe do zrozumienia? - drąży, byle tylko dalej słuchać pochlebstw, które jej się w istocie należą.
- Rytmika dobra, polecenia bardzo klarowne, będą je spełniać jak roboty - śmieję się. - Bylebyś tylko tak napisała całość.
- Będę się starać. W końcu to nie byle co!
Milkniemy na chwilę, ona wyłącza telewizor, straciwszy zupełnie zainteresowanie dla filmu, w którym właśnie Wietnamczycy strzelali do prawych i dzielnych amerykańskich żołnierzy. Nie wiem dlaczego tak zatwardziała entuzjastka Wschodu ogląda te wszystkie porażająco głupie filmidła.
- Masz dzieci? - pyta.
- Nie - odpowiadam krótko i spoglądam w okno.
- Szkoda, nie będzie komu zostawić naszego dziedzictwa… a tron mógłby być dziedziczny.
- A ty nie masz? - tym razem ja pytam, na chwilę spoglądając na nią.
- Nie. Nie wyszłam nigdy za mąż, to i dzieci nie posiadam - odparła niby lekko, ale wyczułam w jej głosie pewien smutek.
- Zawsze możesz zaadoptować.
- Ale wychowywać sama?
- Będziemy przecież we dwie rządzić światem. Skoro z tym sobie poradzimy, to chyba z wychowaniem dzieciaka też damy radę - mówię z nadzieją, że zrozumie aluzję i spoglądam znów w okno.
- Pomyślę o tym, jak już będą królową Nataszą I Piękną - chichocze jak młoda dziewczyna i po chwili dopowiada: - A ty mogłabyś być królową Hanną I Mądrą.
- Dlaczego ty masz być tą piękną? - śmieję się, chociaż w duchu zgadzam się z takim przydziałem przydomków.
Znów milkniemy, a ja zwijam się w kłębek na fotelu.
- Pierwsza zmiana jaką wprowadzę to będzie legalizacja na całym świecie związków partnerskich - stwierdza Natasza z przekonaniem. - Idę spać. - Wstaje i idzie do sypialni, a po chwili słyszę ciche stukanie w klawiaturę. Znów będę musiała ją upominać, że w ten sposób się raczej nie śpi.

***

- Nie, nie. Źle, burzysz tym słowem rytm. Widzisz? Trzeba zmienić cały szyk zdania, inaczej nie da rady.
Siedzę obok Nataszy, wiercąc się na niemożliwie twardym krześle, i patrzę jej przez ramię, kontrolując pisanie. Sama nigdy nie byłam w stanie doprowadzić własnego tekstu do ideału, ale ona ma do tego po prostu talent. W Wordzie jest już piętnaście nowych stron i tylko jedno zachwianie rytmu. A polecenia dla omotanego czytelnika, ukryte w tekście, wychodzą z niego z takim urokiem, jakiego nigdy nie potrafiłam nadać swoim opowiastkom.
Natasza stuka palcami w klawiaturę z tempem godnym karabinu maszynowego, co chwilę podnosi głowę, by spojrzeć na ekran i skontrolować, czy nie wdała się jakaś literówka, i znów patrzy w dół i uderza mocno palcami w klawisze.
- Tak dobrze? - pyta po chwili, a ja patrzę, co napisała.
- Wspaniale - mówię i uśmiecham się z satysfakcją.
- Nikt nie będzie nic podejrzewał? - Spogląda na mnie niespokojnie.
- Ale co?
- No, że tekst jest taki… dziwny.
- Coś ty. Zahipnotyzuje ich i nie będą nawet zwracali uwagi na wtórność pomysłu. - Klepię ją po ramieniu, zachęcając do dalszego pisania. Ona zwraca znów wzrok w stronę ekranu, ale nadal jest niepewna. Zagryza wargę i porusza niespokojnie palcami.
- A jeśli ktoś jeszcze wie, jak to wszystko działa? - pyta.
- Nie sądzę… a nawet jeśli, to przecież damy sobie z nim radę. Poprosisz ojca, żeby posłał kilku ludzi i będzie okej.
Wydaje się być przekonana, bo znów zabiera się do pisania, stuka palcami w klawiaturę w zawrotnym tempie i tworzy, buduje naszą przyszłość. Jedyną moją rolą tutaj będzie walczyć z jej artystycznymi zapędami - one są w stanie zakłócić wszystko i jednym słowem zepsuć całą robotę. Właśnie dlatego sama nie potrafię trzymać się zasad i mi nic nie wychodzi.
Ale gdyby nie ja, nawet znając teorię, Natasza nie mogłaby stworzyć arcydzieła. Musiałaby długo próbować, zanim udało by jej się napisać coś idealnie, bo pomysł też się liczy. To właśnie pomysł i dobór odpowiednich do opowieści słów sprawi, że przy tłumaczeniu na inne języki można będzie się dało zachować zniewalający czar książki. Dzięki doskonałemu opanowaniu rytmiki wyrazowej mogłam jej podsunąć tą najlepszą, najprostszą ideę do zrealizowania. Tyle już było różnych myślących przedmiotów, obserwujących świat ludzi, ale to najlepszy temat, a powtarzanie słowa "bilet" pomaga utrzymać rytm jak mało co.
Przerażenie mnie bierze, gdy myślę, że mogłabym na to nie wpaść, gdybym wyrzuciła tamte strzępki z torebki. Kto by się spodziewał, że taka mała, niepozorna rzecz może nam zapewnić władzę nad światem.

***

Świętujemy napisanie książki, sącząc wino z kieliszków na wysokiej nóżce, siedząc u Nataszy na łóżku. Świeca na biurku i komodzie tworzyłyby nastrój, gdyby nie jasne światło monitora oświetlające cały pokój. Z głośników leci piosenka, bliżej mi nieznana, chociaż ten zespół zdaje się już kilka razy słyszałam u Nataszy. Miły, jedwabisty głos wokalistki wypełnia pomieszczenie angielskimi wyrazami.
She says I'm crazy
I said oh really?
I'm gonna jump on you on the bed

Z kieliszkiem wina w dłoni, pełna niepokoju, spoglądam na Nataszę, szukając u niej otuchy. Wyczekiwana zmiana, na którą pracowałam tyle lat, staje się po raz pierwszy bliska spełnienia, a ja po raz pierwszy zdaję sobie sprawę, że to będzie doświadczenie całkowicie odmienne od wszystkiego, co dotąd przeżyłam. Natasza jednak zdaje się tym nie przejmować, w spokoju rozplata włosy z grzecznego koka, potrząsa nimi, by się ułożyły i odkłada spinki na biurko. Chciałabym podzielać jej obłąkańczy spokój, chciałabym, by i dla mnie zbliżająca się olbrzymia władza była czymś tak oczywistym jak dla niej.
I'm caught in an ice storm
caught in your eyes
I'm losing my mind
I'm winning you

Natasza patrzy mi w oczy, a jej wzrok pełen jest swoistego rodzaju szaleństwa, które na początku nieco mnie przerażało, a do którego z czasem przywykłam. Nie mogę wytrzymać jej spojrzenia, przenoszę więc wzrok na ekran monitora, świecący bladoniebieskim światłem. Widzę mail od wydawnictwa Mafia i s-ka, napisany oczywiście po rosyjsku. Jeszcze piętnaście minut temu z bijącym sercem słuchałam, jak Natasza tłumaczy mi treść wiadomości w sposób bardzo zwięzły i treściwy: "ojciec zgadza się, wydadzą to!".
I just want pleasure
I just want heaven
I just want you tonight, tonight!
cuz this is going somewhere
feels like forever
can I bite your hands, your neck, alright?

Czuję rękę Nataszy na szyi, karmelowe palce wsuwają się pod bluzkę. Krew mi się rozgrzewa jakby ktoś nagle mi wlał w żyły wrzątek. Wypijam jeszcze jeden łyk wina i odstawiam kieliszek na podłogę.

***

Stoimy przed księgarnią, Natasza trzyma mnie za rękę, ściskając moje palce w żelaznym uścisku, aż pierścionek, który od niej dostałam, wrzyna mi się w skórę. Z dumą spoglądamy na wystawę, gdzie stoi kilkadziesiąt książek o różnych tytułach i barwnych okładkach, tworzących razem wrażenie pstrokatej spódnicy jakiejś Cyganki. W środku stoi ta jedyna, najważniejsza powieść. Duża, błyszcząca czcionka głosi tytuł - "Bileteria", a ponad tym widać nasze nazwiska - Nataszy i moje. Na samym dole, pod abstrakcyjnym obrazkiem można dostrzec napis "Mafia i s-ka".
Nie mogę się napatrzeć na nasze wspólne dzieło. Aż trudno mi uwierzyć, że dziś jest ten dzień, kiedy pierwszy raz zawitało do księgarni, kiedy zacznie nas wynosić ponad zwykłych śmiertelników. Kampania reklamowa oczywiście trwa już od paru tygodni, pozwoli może nieco skrócić czas oczekiwania na ostateczny efekt.
Spoglądam na Nataszę, nie mogąc ukryć dumy, jaka we mnie rośnie. Moja przyjaciółka jednak chyba straciła kontakt z rzeczywistością. Jej czarne włosy były w nieładzie, targane przez wiatr, nadawały jej raczej wygląd czarownicy niż poważanej pisarki. A oczy, te jej ciemne, piwne oczy całkowicie zatraciwszy normalny wyraz, drapieżnym wzrokiem wpatrywały się w błyszczące litery na okładce.
I chyba ma rację. Do mnie jeszcze nie do końca dotarło. Tak czy inaczej myślę sobie, stary, znany nam świat się kończy, zaczyna się nowa era, nasza era.
Drżyjcie, niewierni. Oto nadchodzi dzień prawdy.
Warszawa, 21 grudnia 2012 r.

-----------------------------------------
Piosenka wykorzystana w opowiadaniu to "Send me you" The Butchies.


Ostatnio zmieniony przez Pokrzywa dnia Pią 16:45, 05 Gru 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Minea
Administrator



Dołączył: 25 Kwi 2008
Posty: 140
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Olsztyn

PostWysłany: Czw 16:08, 18 Wrz 2008    Temat postu:

Jestem pod wrażeniem.

Od strony technicznej bardzo dobrze, wzorowo wręcz, bo ciężko mi się było zabrać do tego tekstu, ponieważ myślałam, że błędów będzie wiele. Jedyny jaki rzucił mi się w oczy to:

Cytat:
burzysz tym słowem rytm Widzisz?


Brak kropki.

Pomysł oryginalny, fajna pointa. Nie wiem ile masz lat, ale tekst napisany jest bardzo dojrzale. Muszę przyznać, że mnie wciągnęło i uważam, że troszkę odpuściłaś sobie z końcówką, bo jak dla mnie za szybko się tekst kończy i poleciałaś po łebkach, a szkoda, bo na początku podobała mi się twoja konsekwencja w dokładnym opisywaniu zdarzeń. Nie lubię wplatania twórczości kogoś innego w tekst, na początku - owszem, ale w trakcie nie za bardzo mi to pasuje, staraj się więc unikać tego na przyszłość, bo to dodaje tylko niepotrzebnego patosu. Na plus idą umiejętnie opisane relacje między dziewczynami (czyt. brak seksu zawsze i wszędzie, jak to bywa w wielu opowiadaniach i co mnie odraża i odrzuca). Brakuje mi jednak czegoś pomiędzy ich przyjacielskimi kontaktami a czułymi pocałunkami. Kiedy między nimi zaiskrzyło, jakiś znak, symbol, może przypadkowe dotknięcie rąk? Nie chcę popełniać nadinterpretacji, ale nie da się inaczej, bo ty nie dajesz nam nic na ten temat.

Mimo wszystko jestem na tak i oczekuję więcej, bo proza w twoim wykonaniu naprawdę mi się podoba.

Weny, Min.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pokrzywa




Dołączył: 04 Wrz 2008
Posty: 86
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: baszta przy wejściu do Piekła. Za bramą, pierwsza na lewo.

PostWysłany: Pią 16:45, 05 Gru 2008    Temat postu:

Dziękuję za rady. Pracuję nad jeszcze jedną sceną do tego opowiadania, która by zapełniła tą dużą lukę, między początkiem pisania a końcem i między relacjami przyjacielskimi a relacjami lesbijskimi. Ciężko dość mi to idzie, bo co nie napiszę, to muszę poprawić. Co ja mam z tym za szybkim kończeniem, aj aj aj.

Ostatnio zmieniony przez Pokrzywa dnia Pią 16:46, 05 Gru 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Gildia Muz - Forum Literackie Strona Główna -> Opowiadania, miniatury, drabble Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Programosy.
Regulamin