Forum Gildia Muz - Forum Literackie Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Pojedynek: kate-rama vs Minea

 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Gildia Muz - Forum Literackie Strona Główna -> Pojedynki Literackie im. Melpomene
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kaliope
Administrator



Dołączył: 25 Kwi 2008
Posty: 182
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Olsztyn

PostWysłany: Śro 1:04, 31 Gru 2008    Temat postu: Pojedynek: kate-rama vs Minea

Pojedynkują się: kate-rama i Minea
Tytuł: identyczny jak ostatnie zdanie tekstu, czyli owo zdanie musi zabrzmieć jak tytuł
Warunki: Proza (hehe)
Co ma się pojawić:
- relacja między dwiema osobami tej samej płci, ale oparta nie o miłość lub przyjaźń,
- elementy polityki (mogą być drobne, np. jakaś wojna w tle),
- nocne życie miasta
- tajemnicza kobieta/tajemniczy mężczyzna (w zależności od tego, jakiej płci będą osoby z punktu pierwszego, musi być kontrast)
Czego ma nie być:
- oklepanych postaci znanych z fantasy: elfów, czarodziei, wiedźm itd.
- nastolatków i szkolnych problemów
Długość: niech będzie dowolna
Termin: 30 grudnia
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kaliope
Administrator



Dołączył: 25 Kwi 2008
Posty: 182
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Olsztyn

PostWysłany: Śro 1:19, 31 Gru 2008    Temat postu:

Tekst "A"

"Przez wojnę"


3.

Wchodzi do kaplicy. Drewniane, drobne koraliki osuwają się między palcami kobiety. Klęczy pochylona wbijając zamglone spojrzenie w zawieszoną ikonę. Czas jej nie oszczędza, a ciągłe widmo wojny nadciągające w tę spokojną okolicę spędza sen z powiek. Stara, obolała, ale w duchu wciąż dość silna, aby zmagać się ze sobą i wciąż od nowa zaczynać każdy dzień. Wstaje, podchodzi do okna. Otwiera je, po czym nadal stojąc wraca do modlitwy. Słowa mówi mechanicznie, różaniec bezwładnie zawisnął w jej dłoni. Wiatr chwilę bawi się jej siwymi, długimi włosami.

- Ludzie mówią, że wojna już się kończy. Młodzi wracają do domów.

Wzrokiem odnajduje stojącą w drzwiach postać. Trudno jest stać, kiedy nogi odmawiają posłuszeństwa, jednak opierając się o ścianę uparcie stoi. Zapadła cisza, którą nagle przerywa echo pieśni żołnierskich. Obie uważnie wsłuchują się w słowa; jednej okrzyki kobiet, śpiew dzieci i mężczyzn, wycie wiatru i odgłosy zwierząt mieszają się we wspólny radosny odzew świata na wieść, że wielki bój został zakończony. Druga wśród wielu głosów wyróżnia ten jeden, najsłabszy i najbardziej wątły.

- Błagam, idź sobie - kobieta kuli się w sobie, a oczy lśnią od nadmiaru łez. Na prośby jednak jest już za późno. -Pójdę z tobą, tylko błagam, opuść ten dom.

Łzy spływają po policzkach, ale na dźwięk głośnego pukania rozlegającego się po domu, ociera je ręką, wykrzywia twarz w uśmiechu i idzie.

~~*~~

- Jak bardzo ranny?
- Jedynie dobry Bóg może go uratować, miał wiele szczęście, że przeżył tę podróż.
- Dziękuję, że go przyprowadziliście.
- Lekarz daje mu parę dni.
- Niedobrze, kiedy lekarze bawią się w Boga.
- Do widzenia.
- Żegnam.

~~*~~

Syn śpi. Spokojny wyraz twarzy, równy oddech, uśmiech na twarzy, matczyna dłoń gładzi go delikatnie po policzku. Czysta pościel, posprzątany pokój, ciepłe mleko - to wszystko miał zastać po powrocie. Czeka na niego również zapuszczone gospodarstwo, opuszczone, zakurzone pokoje, wiele niespokojnych myśl.
I śmierć.

Matka kątem oka obserwuje każdy ruch postaci, gotowa bronić syna. Wolną ręką wyjmuje z kieszeni różaniec. Siłą, jaką wkładała w modlitwę, zdawała się ścierać farbę z drobnych koralików.

~~*~~

Zdrowaś Maryjo, łaski pełna... Boże mój, nie pozwól jej na to, ona nie może mi go zabrać, nie teraz. Jest za młody, nie może. Ja nie potrafiłabym, błagam, uchroń go przed tym losem. Walczył na wojnie, ryzykował życiem tam, by cholerna śmierć zastała go tu? Rana na piersi na pierwszy rzut oka nie jest duża, lekarze zdołaliby ją wyleczyć, zapłaciłabym. Tylko niech ona stąd odejdzie.

Para czarnych, pustych oczu wpatruje się w kobietę, rozpraszając jej myśli.

Każdego dnia, po kilka godzin, przez sześć lat modliłam się o syna. Błagałam, klęczałam, nie jadłam, nie piłam, stosowałam umartwienia, czytałam Biblię, zachowywałam posty, a ty chcesz mi go zabrać? Teraz? Zabierz mnie, swoje już przeżyłam. Takim jesteś Bogiem?

Mierzą się spojrzeniem, wzrok jednej rzuca wyzwanie, drugiej podejmuje z zaintrygowaniem.

A może Ciebie nie ma? Udowodnij, że te moje wyrzeczenia miały sens, pokaż, że jesteś. Grzmij, do cholery!

Syn otwiera oczy. Charczy, a do oczu nachodzą mu łzy, rana daje o sobie znać. Nie zauważa postaci, która podchodzi do niego szybkim krokiem, kładzie mu rękę na oczach. On posłusznie zamyka powieki. Po chwili słyszy płacz matki i jej ciężar na ciele, która nagle przykrywa go sobą.

Ratuj, Panie...

2.

Jest w pokoju syna. Jej skupienie rozpraszają cienie, które rzuca paląca się świeca. W kształtach komody, drzwi trudno doszukiwać się tych ludzkich. Ona o tym wie, a jednak błądzi rozpaczliwym wzrokiem dookoła. Dłonią przygładza niewidzialne marszczenia na pościeli. Z kieszeni wyjmuje kilka listów, a jej twarz rozjaśnia uśmiech.

Koszmar dobiega końca.

~~*~~

12 kwietnia

Zmierzamy do miasta. W planach pojawia się Sorrow Town. Kilka dni drogi, zajedziemy tam nocą według moich obliczeń. Dziękuję, że przesłałaś te zdjęcia. Wzruszyłem się, a żołnierzom nie wypada płakać.

Synom chyba można. Obiecuję wrócić szybko. Jak najszybciej.
Robbie

*
29 kwietnia

Zabawiliśmy w obozie jednak dłużej niż planowaliśmy. W armii panuje epidemia. Mnie nic nie jest. Napiszę, kiedy dotrzemy do Sorrow Town.

Obiecuję wrócić jak najszybciej. Bądź zdrowa.
Robbie

*
13 maja

Do Sorrow Town przybyliśmy nocą, jak przypuszczałem. Niektórzy poszli dalej, większość została tu, aby czekając na świt zrobić zapasy na drogę. To jedno z nielicznych miejsc, nadających się na postój w obliczu frontu.


Nocne życie miasta jest nie do zniesienia. Tęsknię za wsią i tymi tandetnymi rozrywkami jakim raczyliśmy się wtedy. Tandetnymi, bo wszystko co tam nabiera koloru, w Sorrow Town blaknie. Tutaj wszystko wygląda zupełnie inaczej. Wiele barów, zamiast przydrożnych sklepików, kasyna, nocne kluby, kina, teatry.

Tęsknię jednak, mamo. Obiecuję wrócić.
Robbie.


~~*~~

- Po co to robisz?

Niebezpieczne ogniki błyszczą w jej oczach. Wie, że pytanie dotyczy ścielenia, sprzątania, gotowania dla dwóch i za dwoje, ktoś chce przekreślić jej normalność. Tak trudno zdecydować się na wycie wiatru, kiedy postać mówi ci to prosto w oczy.

Nie da się zwariować.

- Czekam na syna - pada harda odpowiedź.

Niepokojąca cisza.

- Czego tu szukasz? - zrezygnowany ton.

- Czekam na syna.

- Masz syna? - i wszystko powoli układa się w jedną całość. Elementy, niczym części układanki, zaczynają do siebie pasować. A więc dała się zwariować. To nie tajemnicza postać, a matka, oczekująca na syna, sytuacja niemal identyczna jak ta, która dotyczyła jej samej. Ogarnia ją współczucie. Mruży oczy i żegna westchnieniem ulgi strach, jaki podświadomie nosiła w sobie od czasu kiedy jest ich dwie.

- Ty masz.

Obrazek rozpada się na tysiące kawałków. Trudno na nowo budować coś, czego nie było.

Nie dać się zwariować...

1.

Wojna nadeszła. Każdy zobowiązany jest zmierzyć się z nią. Mężczyźni niosą broń, kobiety niosą modlitwę. Siedzi sama na schodach. Ci ze służby, którzy jeszcze nie uciekli, czekali aby pod jej nieobecność ukraść cenne rzeczy i bydło.

Wokół było przerażająco pusto. Wbrew wcześniejszym przekonaniom przyznaje, że gdyby dom był mniejszy, lepiej czułaby się z tą ciszą.

~~*~~

- Kim jesteś?

Dłonie zaciśnięte na pogrzebaczu, oczy czujne, drżące ramiona. Z czasem poddaje się i siada na pierwszym lepszym pustym krześle. Od kilku dni wiele jest takich mebli, które nagle straciły właściciela i przydatność.

-Zwariowałam, tak?

Nie może pozwolić sobie na szaleństwo. Trwa wojna. Żywo wstaje i wychodzi. Jej myśli zaczynają krążyć wokół jej syna. Musi się modlić, cały czas. Kto wie co się stanie, kiedy pozwoli sobie na zaniedbanie tych być może zbawiennych dla życia jej dziecka praktyk. Postać wychodzi za nią.

Oczy kobiety zamykają się już przy drugiej modlitwie. Kiedy kładzie się do łóżka czuje się nieswojo, czyjąś obecność. Odwraca się i napotyka te znajome chłodne oczy. Jej głowa opada na poduszkę. Jutro nie będzie już żadnych postaci.

To przez te zmiany, zmęczenie, tęsknotę. Przez wojnę.
Koniec
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kaliope
Administrator



Dołączył: 25 Kwi 2008
Posty: 182
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Olsztyn

PostWysłany: Śro 1:21, 31 Gru 2008    Temat postu:

Tekst "B"


Wolę wrogów

Wyglądam ostrożnie zza rogu, drżę, przestępuję z nogi na nogę.
Tylko chwila i będzie po wszystkim. Krok, potem drugi i trzeci. Wyciągnięcie ręki do przodu, pewny chwyt. Odważnie, odważnie...
Mam!
Teraz to samo, ale w drugą stronę. Za głośno oddycham, serce bije jak oszalałe. Pot zrasza czoło lepką, ohydną zasłoną.
Do wyjścia nie jest daleko. Ot, cała rzecz w tym, by nie zwracać na siebie uwagi. Ludzie chodzą po korytarzach i zaglądają mi w oczy, kiwają głowami z ugrzecznieniem, zagadują o błahe sprawy, a ja tymczasem niosę pod marynarką coś niezwykle ważnego. Tajne dane, ostatnią istniejącą kopię. Zamierzam je zniszczyć i tym samym wstąpić na wyższy poziom doskonałości.
Jeszcze tylko kilka metrów - może nikt nie zauważy, że mam twarz pozieleniałą ze strachu. Zapewne już się przyzwyczaili, bo zielenieję średnio trzy razy w tygodniu. Nieważne, co mi pokażą - urządzenia w spoczynku czy urządzenia w akcji.
Jestem tchórzem. Miło mi.
Ostatnie metry, dam głowę, że po lewej stronie marynarki, z przodu, widnieje wyszarpana dziura. Łomot w piersi przyprawia mnie o drgawki.
Jeszcze tylko...

*

William Blacker zjawił się w zamku Vivesstade na wezwanie, ale z duszą na ramieniu.
Chwilami miał dosyć natłoku obowiązków. Dzielił życie na jedną pracę i drugą pracę, a w międzyczasie brylował w eleganckim towarzystwie. Wszystko z konieczności. Był domatorem i lubił grać w golfa, a tymczasem ciągle musiał zajmować się czymś innym.
Nie uważał się, bynajmniej, za ciężko pracującego - obudzony w środku nocy wymieniłby nazwiska dziesięciu lub więcej osób, które pracują ciężej i więcej. Po prostu wiedział, że nie trafił właściwie i zwyczajnie źle ułożył sobie życie. Dopuszczał też myśl, że owo życie ułożono mu z góry - miał mało do powiedzenia nawet w przypadku bardzo osobistych decyzji. Tak, druga opcja była zdecydowanie bardziej prawdopodobna.
Najwięcej trudu sprawiało mu przygotowywanie przemówień. W obydwu życiowych rolach musiał wykazywać się profesjonalizmem, elokwencją i innowacyjnością. Działał w Radzie Głównej - był posłem królestwa Rechington oraz sekretarzem doskonale prosperującej organizacji Technet. Z uwagi na to, że wymieniony Technet liczył się bardzo w Rechington, Blacker mógł zaoszczędzić pewną ilość czasu. Sprawy królestwa i sprawy organizacji nader często zazębiały się i plątały.
Dzisiaj wizytował Vivesstade z urzędu i nie tylko. Chciał porozmawiać z szefem Technetu. Prywatnie byli przyjaciółmi i William liczył na całkiem miłą pogawędkę, być może partyjkę szachów lub coś jeszcze bardziej odprężającego.
Jak się okazało, szefa nie było. Blacker otrzymał polecenie rozgoszczenia się i zaczął myśleć, w jaki sposób to zrobić. W Vivesstade roiło się od straży. Nic dziwnego, trwała wojna.
Rechington przegrywało starcie niemalże od początku. Po przeciwnej stronie barykady stało potężne i zwarte imperium Chona-Agoine. Choć nie tak rozległe, było zarządzane silniejszą ręką. Blacker wierzył w charyzmę i wiedział, że władca imperium ma jej aż nadto. Tymczasem królowa Rechington zbyt mocno koncentrowała się na spełnianiu zachcianek, żeby móc dostrzec słabe punkty swoich rządów.
Do niedawna szans na zwycięstwo upatrywano w informacjach, jakie posiadał chyba najbardziej irytujący z członków Rady Głównej, niejaki Ethan Yondax. Po długiej i trudnej pogoni siłom Rechington udało się go pojmać i uwięzić w Vivesstade. Z pewnych źródeł wiadomo było, że gdyby tylko zechciał podzielić się wiedzą, potęga Chona-Agoine runęłaby jak nieuważnie potrącony domek z kart.
Blacker westchnął i jęknął - poduszki w salonie gościnnym Vivesstade były bardziej twarde niż krzesła, na których spoczywały.
Wracając do polityki... Wspomniany już Yondax nie miał zamiaru przyczynić się do zwycięstwa Rechington. Nieważne, jak mocno starali się go przekonać - milczał uparcie i dodatkowo psuł nerwy wszystkim zainteresowanym. Po miesiącu starań okazało się, że alarm był fałszywy. Sam wielki imperator Chona-Agoine oznajmił, że Yondax nic nie wiedział, po prostu mieszał mu szyki i pewne nagięcie faktów było konieczne. Zemsta, stwierdzono jednogłośnie, i to zemsta zasłużona. Nikt nie zamierzał jednak wypuszczać nieprzydatnego już więźnia. Przyjaciel Blackera, który osobiście maczał w zajściu palce, sugerował przyczyny humanitarne. Że niby po tym, co przeszedł, Ethan nie będzie w stanie normalnie funkcjonować w społeczeństwie.
Blacker w to nie wątpił. Wiercił się na krześle, poprawiał krawat i kręcił głową.

*

Jadę do budynku Technetu. Mam zamiar zrobić coś bardzo dziwnego. Boję się, ale już wiem, że muszę.
Nad miastem budzi się noc, mokra i drżąca. Wyciąga z domów setki tysięcy ludzi, mami i wabi. Pachnie mrozem i wiatrem. Domy zdają się ożywać, wyciągają długie ręce i gdzieś w górze zawierają umowy, traktaty, zacierają dłonie i łączą je w powitalnych gestach. Podczas dnia rządzą ci mali, spacerujący ulicami, nocami oprócz nich do głosu dochodzi cała reszta mniejszych i większych istnień. Człowiek tylko udaje, że posiadł światło i ciemność. Przecież w samej nazwie gatunku tkwi już życiowa i nieodwracalna prawda: będziesz żył w dzień. Nocą tylko udawał.
Boję się.
Droga rozmazuje mi się przed oczami. Jadę praktycznie na ślepo - widzę siebie, jak wchodzę na górę, następnie kieruję swe kroki do biura i zbliżam się do regału... Jak wyciągam rękę po niewielki, ale niezwykle ważny przedmiot.
Widzę, jak w srebrnej obudowie mikrochipa odbija się moja pozieleniała ze strachu twarz.
Kierowcy za mną namiętnie używają klaksonów.

*

Siedzenie na poduszce okazało się zadaniem na dłuższą metę niewykonalnym. Blacker wstał i dyskretnie rozmasował siedzenie.
Z sali po drugiej stronie korytarza dobiegły ordynarne przekleństwa strażników. Kilka głuchych odgłosów sprawiło, że poseł Rechington zadrżał i szybko podszedł do wiszącego nieopodal lustra. Ściany były zbyt cienkie, widocznie podczas odbudowy Vivesstade w Rechington występował brak surowców. Przez warstwę poliaxidu dało się usłyszeć wszystko, łącznie z brzęczeniem łańcucha i tupotem kilku par nóg, zaopatrzonych w mocne, wojskowe buty.
William obejrzał w lustrze swoją twarz - była to wąska, chorobliwie blada twarz tchórza i mięczaka. Niska samoocena brała się z pewnością z tego, że Blacker niemal codziennie zmuszany był do rzeczy, których nienawidził.
Poseł bał się urządzeń, z jakich pomocą zadawano ból. Na każdym zebraniu Rady Głównej musiał przedstawiać zalety tych urządzeń i konieczność ich wykorzystywania w życiu. Był chorobliwie nieśmiały, a jednak wśród innych członków Rady popisywał się wymową i pełnił rolę głównego mówcy z ramienia Rechington. Odczuwał paniczny strach, kiedy ktoś zbijał jego wypracowane argumenty i doprowadzał do stanu, gdy zaczynał mylić się w prostych zdaniach. To właśnie jemu przypadała rola prowadzenia dyskusji, kiedy przeciwnik danej ustawy okazywał się mądrzejszy i bardziej przewidujący.
Dopóki Yondax nie trafił do lochów Vivesstade, bardzo skutecznie wpędzał Blackera w głęboką depresję. To, że trafił, zawdzięczał jednak przede wszystkim sobie. Był po prostu zbyt inteligentny i zbyt złośliwy. Nie podobała mu się większość ustaw proponowanych przez Technet i przez to doprowadzał posłów z Rechington do białej gorączki. W Radzie Głównej postanowienia zapadały pełną ilością głosów za.
Blacker odsunął się od lustra i wykrzywił wargi w perfidnym grymasie. Teraz on miał przewagę, miał też ochotę, by zemścić się za doznane krzywdy. Za bezsenne noce, podczas których roztkliwiał się nad kolejną porażką. Za swoje przegrane życie. Za to, że był tchórzem i nie potrafił samodzielnie z tym skończyć.
Z pewną miną wyszedł z salonu i zatrzymał się na korytarzu.

*

Siedzę w mieszkaniu, gryząc palce. Nie wiem co robię, dlatego też przesadzam i za chwilę czuję piekący ból. Za mocno wpiłem zęby w ciało i krwawię.
Nie znoszę widoku krwi - szybko odwracam wzrok od dłoni i próbuję nie zwracać uwagi na pieczenie. Tupię w podłogę.
Ból oczyszcza i inspiruje. Rozmyślam i dochodzę do wniosku, że po prostu muszę. Zdaję sobie sprawę, że prawdopodobnie czeka mnie ból znacznie gorszy. Wystarczy jedno małe potknięcie, a skończę jak on - w lochach Vivesstade.
Nie sądzę, by pomogło mi cokolwiek powoływanie się na przyjaźń z moim oprawcą.

*

Blacker powoli otwierał drzwi do pomieszczenia naprzeciwko. Przez moment spodziewał się, że zobaczy obraz, który prześladował go w snach: złośliwy uśmiech i na pół rozbawione, na pół zirytowane spojrzenie zielonych oczu Yondaxa. Ogarnął go strach i zapomniał o tym, co słyszał, zapomniał o wcześniejszych zdarzeniach i prawdopodobnych konsekwencjach tychże zdarzeń.
Ktoś wisiał, rozpięty pomiędzy dwoma kolumnami. Wisiał dość bezwładnie i widocznie nie miał siły podnieść głowy. William z niedowierzaniem rejestrował i szacował zmiany. Tłumił chęć natychmiastowej ucieczki pragnieniem zelżenia znienawidzonego osobnika, pragnieniem pokazania mu raz na zawsze, kto tutaj rządzi. Nie znosił widoku krwi, starał się na nią nie patrzeć. Po chwili stwierdził, że to niemożliwe.
Chrząknął, podchodząc bliżej. Myślał, jak zacząć. Pewne było, że w obliczu jego przewagi Yondax nie będzie więcej próbować żadnych głupich zagrywek. Nie będzie uprzedzać jego pytań i kpić z przygotowanych w domu argumentów. Nie będzie...
- Nie będę, panie Blacker.
William otworzył usta ze zdziwienia.
- Jak to, jak... - wybełkotał.
- Chyba nie odrobił pan pracy domowej - Ethan patrzył mu w oczy zielonym i zmrużonym spojrzeniem. Mówił z trudem, ale zrozumiale. - Gdzie są... gdzie są pańskie... te, no, ściągawki?
Blacker zatrząsł się ze złości.
- Jak śmiesz! - zasyczał. - Ja na twoim miejscu próbowałbym błagać o łaskę. Z pewnością nie dopominałbym się o więcej. Gdybym wyglądał jak...
- Z pewnością.
- Czyżby mój przyjaciel jeszcze cię nie nauczył, jak należy się zachowywać? - Blacker przyciągnął spod ściany krzesło i usiadł, chcąc zyskać w ten sposób kolejne punkty przewagi. - Po tym, co mówił, odniosłem wrażenie zupełnie odwrotne.
- Cóż za swoista wizytacja. Pro... profesjonalna. W każdym calu.
- Nie przyszedłem z wizytacją, a z wizytą. W Vivesstade jestem mile widzianym gościem, traktowanym z wielkim szacunkiem.
- Nie chwal pan dnia... przed zachodem słońca.
- To nie są czysto zawodowe relacje. Jestem przyjacielem miłościwie panującej królowej i jej nadwornego technika.
- Do czasu. Jeśli narzyga im pan na najpiękniejszy dywan...
William poderwał się z krzesła, ale zaraz znów na nim usiadł. Ten cholerny Yondax wcale się nie zmienił. Przypomina ścierkę do podłogi i to podziurawioną, ale wciąż ma śmiałość kpić ze mnie w żywe oczy, pomyślał.
Spojrzał w górę i stracił większą część pewności siebie. Na wszelki wypadek rozsiadł się wygodniej na krześle i założył nogę na nogę.
Ta rozmowa będzie długa i skończy się moim zwycięstwem, zdecydował.

*

Noc nad Rechington kłuje wzrok światłem nielicznych gwiazd. Jest zimno, bardzo zimno, a ulice wciąż żyją, pulsują. Stoję przed moim blokiem i rozważam, czy aby jestem przy zdrowych zmysłach. Być może już nie.
Wciąż widzę otwierające się szeroko oczy Yondaxa i słyszę, jak zapewnia mnie, że jestem dobrym obserwatorem. Czuję w ustach nagłą wilgoć i po raz kolejny chcę upaść i krztusić się, jęczeć i wymiotować.
Te dziewczyny, które po drugiej stronie ulicy kupczą własnym ciałem, są o wiele odważniejsze ode mnie. Podobnie jak wysiadający z taksówki dresiarz w wyjątkowo cienkiej kurtce. Miasto wokół mnie tańczy, drży nocnym rytmem, a tylko ja stoję jak kołek i po raz kolejny przeżuwam własne tchórzostwo.

*

- Nie wiem czy wiesz, Ethan, ale wyrzucono cię z Rady Głównej. Twój głos przeciwko wprowadzeniu Introix w szkołach przestał się liczyć. Naturalna kolej rzeczy. Już od nowego roku w planie lekcji pojawi się dodatkowy przedmiot.
Blacker z zadowoleniem stwierdził, że tym razem trafił argumentem w sedno. Yondax stracił chwiejną równowagę i zwisł na łańcuchach, rozkaszlał się i zakrztusił krwią. Był to widok z rodzaju zdecydowanie nieprzyjemnych, ale William był skłonny przejść nad tym do porządku dziennego. Ze specjalnej okazji.
- Pomyśl, jaką chwałę przysporzy Technetowi owo przedsięwzięcie. Planujemy działać stopniowo, przecież nie będziemy od razu testować sprzętu na nieświadomych dzieciakach. Najpierw zajmiemy się właściwym rozumieniem pojęcia. Dla wielu termin Introix nie znaczy zupełnie nic, inni krzywią się, jeszcze inni uciekają, gdzie ich nogi poniosą. Teraz nie będą mogli, gdyż takie podejście jest wręcz niszczące dla gospodarki naszego królestwa.
- Jeszcze inni pieprzą głupoty, choć sami mdleją na widok zwykłej igły.
William wstał i był gotów, by chyba pierwszy raz w życiu użyć ręki do obrony poglądów.
- Niech się pan nie krępuje - roześmiał się Ethan zgrzytliwie. - Nie pan jeden. Przyzwyczaiłem się. W dodatku nie oddam. Nie mam jak.
- Zamknij ryj! - niemal ryknął Blacker, podnosząc zaciśniętą pięść.
Na podnoszeniu jednak się skończyło. Nie był w stanie wykonać ruchu, ramię zgalareciało i opadło. Wystarczyło kolejne spojrzenie na zmaltretowaną twarz, pokrwawione dłonie, unieruchomione w vitrolowych zatrzaskach.
- Całe plany i dokumentację, którą obecnie przechowujemy w siedzibie Technetu, opracowaliśmy razem na zebraniach - powiedział, żeby odzyskać przewagę. - Z tego co wiem, zapasowa kopia danych znajduje się również w Vivesstade...

*

Wybiegam jak szalony z sali, zbiegam po schodach, zatykam usta dłonią. Strażnicy schodzą mi z drogi, niektórzy pozdrawiają z szacunkiem. Nie widzę ich. Powietrza, powietrza! O mały włos nie przewracam się o próg. W końcu wyjście.
Docieram do samochodu, niemal kładę się na lodowatej karoserii. Jest ciemno, straże noszą latarenki, widać stąd też migoczącą światłami innych pojazdów główną ulicę. Jacyś ludzie chodzą wokół i mają swoje problemy. Ja zginam się, dotykam kolanami ośnieżonego asfaltu. Nie mam czym oddychać. Jestem głupi. Jestem idiotą, debilem, durniem do entej potęgi.
Jestem tchórzem.

*

Przyjaciel Blackera, szef Technetu, wpadł do pomieszczenia z ogniem w oczach. William jeszcze nigdy nie widział go w takim stanie.
- Moje plany! - krzyknął, chwytając krzesło i rzucając nim o ścianę. - Mój dorobek całego życia! Moje cenne dane!
Blacker próbował go wypytać, co się właściwie stało.
- Nie przeszkadzaj! - usłyszał, a zaraz potem kolejne krzesło ruszyło na spotkanie ze swoim przeznaczeniem. - Moje plany! Mam szczęście, że większość tego jest jeszcze w Technecie. Szlag trafił ostatnie ustalenia i to, nad czym pracowałem w ciągu zeszłego tygodnia.
William zaczynał rozumieć, ale wcale mu to nie pomogło. Odwrócił się - strażnicy wnieśli do pomieszczenia złowrogo wyglądające urządzenie.
- Ja nie wiem, Ethan - krzyczał szef Technetu, a zarazem nadworny technik Vivesstade - kiedy ty to, do cholery, zrobiłeś! Nie wiem, ale bądź pewny, że odpłacę pięknym za nadobne. Odpłacę w naturze!
Ethan przez dłuższą chwilę nie odrywał wzroku od dziwnej maszyny.
- Mam nadzieję, że z obserwacją pójdzie panu lepiej, niż z działaniem - powiedział do Blackera, zanim jeszcze zgromadzona w urządzeniu energia nie odebrała mu ochoty i możliwości do mówienia.
Został tylko ból i ograniczona przestrzeń. Ból sięgający, z tego co wiedział William, daleko poza granice.
Szef Technetu patrzył, usatysfakcjonowany, jak Yondax próbuje zapanować nad czymś, nad czym absolutnie zapanować się nie dało. Patrzył też z podziwem i z irytacją, bo słowo "absolutnie" po raz kolejny mógł wsadzić sobie w dupę. Potem spojrzał w bok i dostrzegł zzieleniałego, ledwo stojącego na nogach Williama. Mało delikatnie skierował go w kierunku drzwi.
- Panie Blacker...
- Tak?
- Claire była w ciąży - Ethan mógł się uśmiechać lub nie, ale z pewnością to właśnie złośliwość przebijała w upiornie zielonym spojrzeniu. - W pierwszym miesiącu.
Potem przestała przebijać, zastąpiło ją coś znacznie bardziej pasującego do sytuacji.

* * *

Leżę na stole lub czymś podobnym, rąk i nóg nie widzę, nawet nie czuję. W górze płonie światło tak jasne, że natychmiast zamykam oczy. Uszu nie mogę zamknąć.
- Że też ty, William, okazałeś się takim durniem - mówi z politowaniem mój przyjaciel. - I co niby chciałeś zrobić z tymi danymi?
- Jeszcze się pytasz? - odzywa się kobiecy, upojny głos. - Chciał je zniszczyć. Oznajmił to kilkakrotnie, zanim straże dowiozły go tutaj.
- Och, William - to znów mój przyjaciel. - Ty, wierny pracownik Technetu? Nie chcę, nie mogę w to uwierzyć.
- Otwórz oczy.
Posłusznie otwieram, po czym zauważam, że światło zniknęło. Nie! Jest ciągle, tylko teraz mam je z tyłu. Wraz ze stołem wykonałem obrót o dziewięćdziesiąt stopni i znajduję się w pozycji pionowej.
- Powiedz mi - indaguje gdzieś z daleka mój przyjaciel - dlaczego chciałeś to zrobić?
- Mów, William - mojej twarzy dotyka delikatna dłoń kobiety. Głos powinienem znać, ale strach sprawia, że nie kojarzę nawet prostych rzeczy.
- Chciałem... - jąkam niewyraźnie. - Chciałem... To zbrodnia, ja nie mogę pozwolić, żeby cierpiały niewinne dzieci. Moje dzieci.
- Jakie znów twoje dzieci, William? - kobieta lekko głaszcze mnie po policzku. - Przecież ty nie masz dzieci.
Przed oczami staje mi Claire - najpiękniejsza istota pod słońcem. Spędziłem z nią dwa szczęśliwe miesiące i okazało się, że podczas tych miesięcy zaszła w ciążę. Urodziła bliźniaki. Miałem córkę i syna.
- Mam dwoje dzieci - potrząsam głową, chcę strącić tę dłoń, nie wiem, do kogo należy. - Dwoje dzieci i nie pozwolę, słyszycie, żebyście wypróbowywali na nich zdobycze waszego cholernego Introix! Moje dzieci nie będą cierpieć!
Trzynaście lat nie wiedziałem, że jestem ojcem. Trzynaście długich, bezużytecznych lat. Trzynaście długich lat byłem tchórzem i pomyśleć, że najbardziej znienawidzony przeze mnie osobnik zmienił moje życie właściwie kilkoma tylko słowami.
- Och, nie pozwolisz? Naprawdę?
Kobieta wysuwa się do przodu, ma na twarzy maskę z piór i nie wiem, kim jest. Uśmiecha się do mnie ustami pokrytymi grubą warstwą bordowej szminki, szepce "będzie bolało" i odchodzi.
Jednocześnie szef Technetu wykonuje krótki gest dłonią i stojący obok strażnik już wie, co ma robić. Drugi też. Tacy właśnie są przyjaciele.
Wolę wrogów.


Ostatnio zmieniony przez Kaliope dnia Śro 1:23, 31 Gru 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kaliope
Administrator



Dołączył: 25 Kwi 2008
Posty: 182
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Olsztyn

PostWysłany: Pią 21:37, 02 Sty 2009    Temat postu:

Pomysł:
A: 0,4
B: 0,6
"Wojenna matka" jest pomysłem trochę przereklamowanym.

Styl:
A: 0,4
B: 0,6
Drugi tekst jest bardziej dojrzalszy, pierwszy jest z lekka patetyczny.

Realizacja tematu:
A: 0,5
B: 0,5
Zrealizowano

Ogólne wrażenie:
A: 0,8
B: 1,2
"B" jest bardziej przemyślany i dopracowany. Autorka uwiodła mnie już na samym początku opisem nocy i przepadłam na amen.

Podsumowanie:
A: 2,1
B: 2,9


Ostatnio zmieniony przez Kaliope dnia Pią 23:57, 02 Sty 2009, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ma_dziow




Dołączył: 28 Kwi 2008
Posty: 117
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Sob 1:47, 03 Sty 2009    Temat postu:

Chciałabym powiedzieć, że ten pojedynek jest niezwykle wyrównany, ale nie mogę. Bo tak, jak teksty są napisane „na poziomie”, to jednocześnie coś mnie w nich drażni. Ciężko też obiektywnie ocenić ze względu na moje subiektywne i osobiste podejście do treści zawartych w obu opowiadaniach.
Będę surowym sędzią, mogę? Będzie baaaardzo trudno.

Pomysł:
A: 0,4
B: 0,6

Jasne, że różnica w punktach mogłaby być większa lub mniejsza, ale chodzi o to, że ani pierwszy tekst nie był tak zły, żeby go tak krzywdzić, a drugi nie dość idealny wedle moich osobistych wyobrażeń.
Szczerze, to wszystko już gdzieś było. I wojenna matka, która martwi się, że syn tuła się gdzieś po polach bitew, i bohater próbujący powstrzymać „tego złego”. Tyle że autorka tekstu Aposzła za bardzo na łatwiznę, podczas gdy autorka tekstu B tchnęła w swoje opowiadanie nowego ducha. Autentycznie mi się podobało! Czytałam przyklejona do monitora.

Tekst A – nie był zły, ale mógł być też lepszy. Po prostu wzięłaś się za coś, co człowiek czytał już tysiące razy, w takiej czy innej odmianie. Wyszło łzawo i patetycznie. Gdybyś posiedziała nad tym dłużej i wywaliła co poniektóre rzeczy i ugryzła je z innej strony, byłoby lepiej.
Trochę za dużo tajemniczości. Praktycznie prawie nic nie wiemy o wydarzeniach, które się tam dzieją. Spłaszczyłaś za bardzo i nie rusza. Główne tło to rozmowa matki z tajemniczą postacią, na dodatek fabularnie nieco zagmatwana, bo nie wiem, czy do końca pojęłam końcówkę.

Tekst B – niby też już było. Bohater ratuje otoczenie, laboratoria naukowe i „źli faceci”, którzy chcą za wszelką cenę doprowadzić do swego. Ale jednocześnie ten pomysł jest bardzo mocno zarysowany i w ogóle „jest mocny”. Nie za bardzo wiem, jak to wyjaśnić, bo piszę na świeżo i mą duszą miotają przeróżne wichry. Podobał mi się motyw z tchórzem, rozwiązania fabularne (okazuje się, że to jeden i ten sam bohater, ale dwa punkty widzenia narratora). Autorka próbowała poeksperymentować i jej nawet wyszło.
Zaczęło się intrygująco i mimo drobnych potknięć (cały drugi akapit – tutaj autorka lekko przynudzała) potrafiło szczerze zainteresować.

Styl:

Tekst A: 0,4
Tekst B: 0,6

Powinnam ostrzej, bo oba w pewien sposób mnie rozczarowały pod tym względem. To jest pojedynek, miało się trzy tygodnie i trochę czasu do ogarnięcia chaosu myślowego.

Tekst A jest niedopracowany pod względem technicznym. Autorka ma alternatywne podejście do interpunkcji, zamiłowanie do literówek i dziwacznie skonstruowanych zdań. Czasem wychodzi masło maślane i trafiają się zdania, które mnie osobiście szarpią za postronki nerwów:
Cytat:
„Trudno jest stać, kiedy nogi odmawiają posłuszeństwa, jednak opierając się o ścianę uparcie stoi.”

Niby nic, a jednak coś mnie irytuje.

Występuje nadmiar krótkich, poszarpanych zdań. Sprawiają wrażenie urywanych, jakby autorce się spieszyło. Tekst powinien płynąć sam, spokojnie, rytmicznie. A ja się czułam tak, jakbym czytała didaskalia – przynajmniej na początku – i musiała rozpaczliwie biec, by nadążyć za uciekającymi przede mną słowami.

Autorka stosuje też tzw: zapchaj dziury i zapychacze zdań. Termin znany, tłumaczyć nie muszę.

No i czemu te listy były tak potwornie suche? Ogólniki. Lekko drewniane dialogi

No i niestety opowiadanie jest jakieś takie… zwykłe. W sensie budowanej atmosfery, znaczy się. Niby poprawne i autorka się starała, ale ja przeszłam nad nim jak nad porządkiem dziennym. „Ani mnie ziębi ani grzeje” chyba jest najlepszym terminem.

Rozczarowałam się, bo przy takich warunkach można by napisać perełkę.
Nie jest źle, jest poprawnie. A mnie poprawność nie wystarcza.

Autorkę tekstu B powinnam lać pasem...
Bo cały urok opowiadania musiała zepsuć drugim akapitem. No i wrażeniem, że tekst rozpaczliwie wyłamuje się z ram miniaturki. Miałam cały czas wrażenie, jakbym czytała wycinki rozdziału jakiegoś dłuższego opowiadania. Co mnie niesamowicie irytowało, bo chciałabym je poznać.
Drugi akapit jest jednym wielkim opisem „co tam się działo i dlaczego”. Ja wiem, że był potrzebny, ale autorka poleciała za bardzo po łebkach i próbowała wcisnąć zbyt wiele informacji w taki kawałeczek tekstu. Miałam też cały czas wrażenie, że ‘chyba jest coś więcej, autorka wie, ale nie powie”. Został uchylony rąbek tajemnicy zakulisowych wydarzeń, ale „gońcie się, leszcze”.
To mnie niesamowicie irytuje w tekstach Vil i przy całej wielkiej miłości do jej twórczości, niezmiennie nóż mi się w kieszeni otwiera. Otworzył mi się i tutaj.

Trochę bym się poczepiała jeszcze stylistycznie. Dokonałabym małych korekt. Na przykład tutaj.
Cytat:
„obudzony w środku nocy wymieniłby nazwiska dziesięciu lub więcej osób, które pracują ciężej i więcej od niego.”

Trochę tego jest i wymaga doszlifowania.

Opowiadanie zaczęło się mocnym akcentem i tak już (w większości) pozostało. Autorka B ma niesamowicie plastyczne opisy i są perełki! Że zacytuję tylko kilka.
Cytat:
„Jestem tchórzem. Miło mi.”

Niby tylko cztery słowa, ale mi się spodobały.
A tym, co mnie niesamowicie rozłożyło na łopatki, było to:
Cytat:
„Nad miastem budzi się noc, mokra i drżąca. Wyciąga z domów setki tysięcy ludzi, mami i wabi. Pachnie mrozem i wiatrem. Domy zdają się ożywać, wyciągają długie ręce i gdzieś w górze zawierają umowy, traktaty, zacierają dłonie i łączą je w powitalnych gestach. Podczas dnia rządzą ci mali, spacerujący ulicami, nocami oprócz nich do głosu dochodzi cała reszta mniejszych i większych istnień. Człowiek tylko udaje, że posiadł światło i ciemność. Przecież w samej nazwie gatunku tkwi już życiowa i nieodwracalna prawda: będziesz żył w dzień. Nocą tylko udawał.”

Rozpłynęłam się nad plastycznością tego opisu. Było w nim coś urzekającego.

Są dynamiczne dialogi, mocny styl i coś, co uderza. Trafia też w moje klimaty, bo tekst jest napisany na nutę, którą uwielbiam. Lekko ironiczne, dosadnie, czytelnik się nie nudzi.

Realizacja tematu:

Tekst A: 0,4
Tekst B: 0,6

Otóż warunki są integralną częścią tekstu B, bo tekst A jakby wklepał je na siłę. Ta tajemnicza postać, to była śmierć? Nawet, jeśli nie zgadłam, to jej obecność była za bardzo nachalna. Niby cały czas stała z boku, w oczy się nie rzucała, prawie nic nie mówiła, ale wystarczała mi sama świadomość tego, „ że ona ta jest”. Zbyt duży nacisk autorka na nią kładła. A ile razy można w tak małym tekście czytać, że ‘w kącie stoi postać”.
Wojna w tle jest za bardzo w tle. I w ogóle nie czuć atmosfery wojennej, bo wsadzone zostało za dużo patosu.

W tekście B trochę za dużo pomieszania, ale podobało mi się to, że ostatnie zdanie nie tylko brzmiało tak jak tytuł, ale i było mocnym akcentem. Takim uderzeniem. I miałam gorycz w sosie własnym, którą lubię.

Ogólne wrażenie:

Tekst A: 0,8
Tekst B: 1,2

Wybaczcie, ale nie mogłam inaczej. Tekst A był jak setki innych tekstów przed nim. Miał pomysł, tyle że wyeksploatowany do cna. Patos lał się strumieniem. Autorka starała się złapać za psychologię, ale nie bardzo jej wyszło. Jest poprawnie, ale – tak jak już wspomniałam – poprawność czasem nie wystarcza.

Tekst B miał ciekawe rozwiązania fabularne. W zwykły, powtarzalny pomysł autorka wplotła coś zaskakująco świeżego. Niby nudny motyw ratowania świata. Ale zamiast herosa jest po prostu zwykły człowiek. Sam siebie nazywa tchórzem. Podoba mi się, że przegrywa, że „zło dokopało dobru” i tym samym nie było to kolejne opowiadanie typu „sweet! I żyli długo i szczęśliwie…”

Podsumowanie:

Tekst A: 2
Tekst B: 3

No nie, jednak nie byłam aż tak surowa. Przynajmniej pod względem punktacji, bo dokopałam już na innej płaszczyźnie Wink
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pokrzywa




Dołączył: 04 Wrz 2008
Posty: 86
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: baszta przy wejściu do Piekła. Za bramą, pierwsza na lewo.

PostWysłany: Sob 11:49, 03 Sty 2009    Temat postu:

Pomysł:
A: 0,4
B: 0,6
W pierwszym nie widzę jakiegoś szczególnego pomysłu. Wygląda trochę jak moje opowiadanie konkursowe. Mam wrażenie że wszystko jest na siłę, by było.
Tekst B... nic z tego nie rozumiem po prawdzie. Nic. Może tylko to, że jest to coś ciekawszego niż pierwsze.

Styl:
A: 0,3
B: 0,7
Tekst B jest o wiele zgrabniejszy.

Realizacja tematu:
A: 0,45
B: 0,55
Szczerze mówiąc, mam wrażenie, że w żadnym tekście nie został zrealizowany temat. Jak czytałam warunki, miałam wrażenie, że ma być relacja z osobą tej samej płci i tajemniczy nieznajomy płci innej. W pierwszym zostało to streszczone w jednym wątku, w drugim tajemnicza nieznajoma jest niemal niezauważalna. Poza polityką wszystkie elementy wydają się prawie nie istnieć.

Ogólne wrażenie:
A: 0,95
B: 1,05
W tekście A niezwykle denerwowały mnie przerwy po każdym akapicie. Nie mogłam się skupić i miałam wrażenie, jakby tekst był niespójny. Tekst B był o wiele zgrabniejszy, zwłaszcza pod względem narracji, ale także cieszyłam się, że kończę czytać. Żaden z tekstów niczym się nie wyróżnia i raczej ich nie zapamiętam.

Razem:
A: 2,1
B: 2,9


Ostatnio zmieniony przez Pokrzywa dnia Sob 12:03, 03 Sty 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vil




Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 15
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 16:51, 04 Sty 2009    Temat postu:

Pomysł:
A: 0,4
B: 0,6
Nie potrafię być do końca obiektywna. Tekst B to bliskie mi klimaty, trafia w moje gusta. Ale poza tym jest też bardziej rozwinięty, podczas gdy pomysł w tekście A nie został do końca wyeksploatowany.

Styl:
A: 0,4
B: 0,6
Punkcik dla tekstu B za fragmenty pisane w pierwszej osobie. W tych drugich miejscami wiało nudą, były przegadane, ale ogólny efekt wypada bardziej na plus. Jest ekspresyjnie, jest żywo.

Realizacja tematu:
A: 0,5
B: 0,5
Niby wszystko jest, a jednak obu tekstom czegoś brakuje. W pierwszym - wszystko jest zaledwie wspomniane gdzieś w tle, poza tajemniczą postacią, która nie jest tak do końca tajemnicza. W drugim ta tajemnicza kobieta na dobrą sprawę nie odgrywa żadnej znaczącej roli. Można się domyślać, kim jest, tylko mam wrażenie, że nie warto, bo ta rewelacja nic w odbiorze tekstu nie zmieni.

Ogólne wrażenie:
A: 0,9
B: 1,1
Tekst A mnie wzruszył. Dlatego, że pokazane zostały w nim prawdziwe uczucia w taki sposób, że mogłam w nie uwierzyć. Łatwiej mi się go również czytało. B ma to, co cenię w tematyce, której tyka: oczywisty brak happy endu. Nie umiem (i nie chcę) obiektywnie porównać tak diametralnie różnych tekstów. B do mnie trafił, A trochę mniej.

Razem:
A: 2,2
B: 2,8
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kaliope
Administrator



Dołączył: 25 Kwi 2008
Posty: 182
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Olsztyn

PostWysłany: Pią 19:08, 09 Sty 2009    Temat postu:

Czas podsumować:

Tekst "A" - Minea - 8,4 punkty
Tekst "B" - kate-rama - 11,6 punktów

Gratulujemy kate-ramie zwycięskiego pojedynku!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Gildia Muz - Forum Literackie Strona Główna -> Pojedynki Literackie im. Melpomene Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Programosy.
Regulamin