Forum Gildia Muz - Forum Literackie Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Pojedynek: Pokrzywa vs Kaliope

 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Gildia Muz - Forum Literackie Strona Główna -> Pojedynki Literackie im. Melpomene
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kaliope
Administrator



Dołączył: 25 Kwi 2008
Posty: 182
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Olsztyn

PostWysłany: Wto 1:25, 23 Cze 2009    Temat postu: Pojedynek: Pokrzywa vs Kaliope

Pojedynkują się: Pokrzywa, Kaliope
Tytuł: dowolny
Temat: Płonacy wieloryb
Forma: proza
Co ma być:
- motywy z baśni lub bajek
- wieloryb - dosłownie lub w przenośni lub w formie jakiej kto sobie życzy
- kwiat
- zdanie: "To takie tragiczne"
Termin: 21 czerwca
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kaliope
Administrator



Dołączył: 25 Kwi 2008
Posty: 182
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Olsztyn

PostWysłany: Wto 1:26, 23 Cze 2009    Temat postu:

Tekst "A"

Baśń o wielorybie

Tego pochmurnego wieczora słowik przyleciał, śpiewając pieśń pełną trwogi. Serca ludzi ściął lęk, gdy słyszeli głos ptaka, pędzącego ile sił w skrzydłach do stolicy. Wieśniacy powiadali sobie:
- Licho jakie idzie. - I wracali do swych robót.
Zwierzęta stały się niemożliwe do opanowania. Wprawdzie od paru dni były niespokojne, niektóre tylko psy trwały dostojnie na swych przydomowych posterunkach. Wilki, wychowujące wtedy młode, także nie okazywały podniecenia, jedynie rzadziej wychodziły na tereny zamieszkałe. Co chwilę pod oknami słychać było walki rozdrażnionych kotów, ich okropne wrzaski.
- Do Antropolis leci… - mruknął jeden z wiejskich mędrców, gdy ptaszek przemknął akurat nad jego głową. - Poważna sprawa.
Faktycznie była to sprawa poważna. Dumni królewscy astrologowie od dawna biegali zaaferowani, dyskutowali ze sobą jak nigdy przedtem i spędzali całe dnie w komnacie tronowej, gdzie władcy słuchali ich, nie wpuszczając nikogo innego.
Jeśli chodzi o zwykłych mieszkańców królestwa, oni także widzieli rzeczy niezwykłe, nie w gwiazdach wprawdzie, ale tuż obok siebie. Wystarczy powiedzieć, że dzikie stworzenia ściągały do miasta - zwykle rzadko się tam zapuszczały, gdyż Antropolis było miastem ludzi. Nie mieszkały tutaj zwierzęta poza domowymi psami i ulicznymi kotami. Spotkać również można było różnorakie gryzonie, ale wszystkie te zwierzęta żyły w cieniu ludzi, nie mając okazji zgłebienia i okazania własnej gatunkowej mądrości. W tych czasach jednak zrobiły się nerwowe i z dnia na dzień coraz wyraźniej było widać ich obecność - nikt jednak nie spytał o powód, ludzie nigdy nie pytali zwierząt o nic, nie widzieli więc powodu, by zmieniać swoje zasady. Nawet wtedy, gdy hieny pojawiły się na ulicach i zaczęły swym chichotem straszyć małe dzieci.
Wróćmy jednak do słowika - biedakowi zbrakło sił, tak długi i szybki lot wyczerpał małego ptaszka do cna. Zatrzymał się więc w lesie, rozglądając się, czy nie będzie mógł przekazać swego posłannictwa komuś innemu.
- Hej, przyjacielu… - zawołał do obcego mu wilka. - Nie dam rady lecieć dalej, a niosę ważną wieść królowej.
Drapieżnik spojrzał na niego groźnie i z pewną pogardą - nie szanował tych, którzy bratali się z ludźmi. Wysoko nosił nieco osiwiały łeb, zaś mądre oczy kryły w sobie dumę.
- Wieść? - spytał niechętnie. - Jeśli jest mniej ważna od przybycia wieloryba, nie licz, że będę służył dwunogom - warknął.
- Wieloryb przybędzie już za parę dni do zatoki. Dwa-trzy dni.
Wilk kiwnął łbem. Pożegnał słowika i puścił się biegiem przez las, klucząc zwinnie między drzewami. Za nim pobiegło coś jeszcze, jednak trzymało się w pewnej odległości.

Nie lubił miast. Chciałby przez nie szybko przebiec, zanieść wieść i nigdy nie wracać - musiał jednak uważać, nie pozwalał sobie na szalony galop. W każdej chwili mógł zza zakrętu wyskoczyć gnający powóz, kareta, lub jakiś mieszczanin mógłby się przerazić gnającego drapieżnika i zastrzelić go z łuku.
Wilk truchtał więc przez uliczki, łapiąc w nozdrza zapachy. Tylko w ten sposób mógł dostać się do zamku królowej - najbardziej dokuczliwa, duszna i kręcąca w nosie woń perfum i pudrów musiała dochodzić właśnie stamtąd.
Nagle usłyszał za sobą szybkie kroki, zjeżył się i odwinął, gotów do ataku. Stanął pyskiem w pysk ze zwierzęciem, jakie rzadko widywał, nawet na najbardziej południowych obszarach lasów i łąk.
Była to hiena. Nie wyglądała groźnie, co więcej sprawiała wrażenie przestraszonej jego nagłą reakcją.
- Witaj, wilku - rzekła nieśmiało. Musiała być młoda, głos miała jeszcze bardzo wysoki, ruchy nieco niezdarne.
- Witaj, dziecko - odpowiedział uspokojony, a nawet rozbawiony, że tak łatwo dał się przestraszyć jakiemuś podlotkowi. - Nie mogę sobie pozwolić na pogawędki, mów szybko czego chcesz.
- Idę za tobą aż od lasu, słowik powiedział, że niesiesz wieść o wielorybie. Chciałabym móc ją zanieść wraz z tobą. Ludzie ponoć lubią, jak każde miejsce ma swojego… - hiena się zacięła, jakby szukając właściwego słowa. - No, chyba to się nazywa reprezentant.
- Lubią - potwierdził wilk, odwrócił się i znów ruszył truchtem. Młoda hiena również i po chwili zrównała się z nim. - Dlatego tyle was tutaj? - spytał.
- My, hieny, nie jesteśmy lubiane - westchnęła smutno - więc chętnie nas wyprawiono tutaj jako reprezentantów sawanny. Ale strażnicy powiedzieli, że mamy mieć tylko jednego i mieliśmy ustalać, ale przywódczynie stad nie mogą się dogadać, która pójdzie. Jak tylko usłyszałam, że jest Wieść, to poszłam. Mogę z tobą iść?
- Możesz.

- Stop! - strażnicy skrzyżowali halabardy przez pyskami zwierząt. - Nie wolno wchodzić! Wracać tam, skąd przyszliście.
- Ale my niesiemy Wieść - zaprotestowała hiena.
- Nie wolno wchodzić - powtórzył człowiek, łypiąc groźnie.
- Zostaliśmy wysłani jako ustawowi reprezentanci społeczności wilczej i hieniej, by zanieść królowej niezwykle ważną, tajną wiadomość, nieprzeznaczoną do ujawniania jej jakimś stróżom - rzekł wilk gniewnie, podnosząc łeb dumnie i spoglądając na ludzi karcąco. - Żądamy natychmiastowego zaprowadzenia nas do królowej, inaczej odpowiecie za naruszanie naszych konstytucyjnych praw.
Wartownicy posłusznie rozstąpili się, a jeden z nich poprowadził czworonożnych posłańców. Pozostawił ich pod salą tronową, obligując innego strażnika, by zapowiedział przybycie ważnych reprezentantów, zobligowany zaś zniknął za wielkimi, zdobnym i drzwiami. Gdy przez chwilę nie towarzyszył im żaden człowiek, młoda hiena spytała z podziwem:
- Jak to zrobiłeś?
Wilk roześmiał się.
- Do ludzi trzeba mieć podejście, są głusi na sensowne argumenty. Dobrze znać sztuczki - stwierdził skromnie - i te kilka słów, które sami wymyślili i bardzo poważnie je traktują.
Zza wrót wyjrzał strażnik i zaprosił zwierzęta to ogromnej komnaty tronowej. Przytrzymał drzwi, przepuszczając wysłanników z szacunkiem, a następnie sam wyszedł.
Pomieszczenie swoją wielkością przerażało i zdumiewało, nigdy żadne ze stworzeń nie widziało większej nory, a tym umieszczonej bardziej nad ziemią i tak pełnej światła. W diamentowych żyrandolach lśniły promienie słońca, a złocenia, jedwabie i złotogłów wydawały się jakby zupełnie z innego świata. Dopiero po chwili hiena zwróciła uwagę na władców.
Król był bez wątpienia człowiekiem mądrym, przypominał jej starego wilka. Nawet w wyglądzie można było dostrzec pewne podobieństwo - szpakowate włosy nieco przypominały kolorem wilczą sierść, w oczach tkwiła taka sama duma i życiowa mądrość. Królowa zaś, znacznie od niego młodsza, piękna kobieta - przynajmniej sądząc po ludzkich standardach, których plemię hien nigdy nie rozumiało - smukła władczyni o delikatnych rysach przypominała bardziej mityczną elfkę niż człowieka. Zupełnie ni stąd ni zowąd wydała się hienie jeszcze mądrzejsza niż król.
- Niesiemy Wieść, wasza wysokość - stary wilk skłonił łeb. - Rzekł nam słowik, że widział przybywającego płonącego wieloryba.
- Ma on przybyć za kilka dni do zatoki - dopowiedziała hiena, starając się mówić tym samym grzecznym i pokornym tonem, nie udało jej się jednak całkiem zamaskować wrodzonej, hieniej buńczuczności.
- Mamy więc…
Rumor, jaki uczynili nadworni astrologowie, zmusił zwierzę do przerwania. Ludzie zaczęli krzyczeć jeden przez drugiego, panicznie rwąc włosy z głów, składając ręce jak do modlitw i padając przed władcą na kolana. Naukowcy, z natury bardziej sceptyczni, także poddali się panice i powstał rozgardiasz, doprawdy trudny do zniesienia.
Stworzenia spojrzały po sobie, szczerze zdumione tą reakcją. Wydała im się absurdalna bardziej niż mowa, jaką wilk wygłosił wartownikom.
- Cisza! - krzyknął król, gdy nie powiodły się dwie próby uciszenia tłumku gestem. - Możecie zgłosić swoje obawy, nie krzycząc wszyscy naraz.
- Źle jest zobaczyć płonącego wieloryba - rzekł jeden z astrologów z lękiem. - To zły omen.
- Tak, bardzo zły - podchwycił drugi. - Ogień, trawiący skórę wieloryba przenosi się na każdego, kto go ujrzy. Wypala mu dziurę w duszy.
- Chce się za wszelką cenę te dziurę wypełnić, ale nie da się, człowiek robi wszystko, stacza się coraz niżej, ale nigdy mu się nie udaje - lamentował trzeci. - To prowadzi do strasznych czynów.
- Nastąpi straszliwa tragedia, jeśli całe miasto go ujrzy…
- Bzdury! - fuknęła młoda hiena, zupełnie zapomniawszy, że przy władcach należy zachowywać się porządnie i dystyngowanie. - Ludzie inaczej się zachowują, ale nigdy nie widziałam szczęśliwszych.
Wilk pokiwał łbem godnie.
- Wy, zwierzęta, jesteście niższe od ludzi, nie macie tak złożonych dusz i nie potraficie ocenić prawdziwego niebezpieczeństwa płonącego wieloryba - orzekł pogardliwie jeden z naukowców.
Hiena, wzburzona tą jawną obelgą, ruszyła do przodu, by porachować bezczelnemu człowiekowi kości. Astrologowie cofnęli się przerażeni, ale wilk zdążył chwycić towarzyszkę za ogon i zatrzymać. To ją trochę ostudziło.
- Wieloryb nigdy nie był zły - powiedział.
- Nie wierz zwierzętom, panie, w gwiazdach zapisane są rewolucje, wojny i rzeź, co zwiastuje przybycie czegoś, czego tu nigdy przedtem nie było!
- Ale nasi czworonożni bracia mówią prawdę. To fakt, wieloryb pomaga zdobyć mądrość - odezwał się król.
- Panie, okupioną straszliwymi ofiarami… - jęknął któryś z ludzi.
- Zmiany, jakie widzicie w gwiazdach przecież nie muszą być złe. Nie lękam się wieloryba - rzekła królowa jasnym, melodyjnym głosem i zwróciła się do zwierząt. - Wyjdę go z wami powitać.
Król zaś ponaglił służbę, by przygotowała odpowiednie warunki do goszczenia w zamku gości z dzikiej przyrody.

Wiele osób widziało wilka i hienę, idących przez Antropolis, ale dopiero, gdy do mieszczan doszły wieści o wielorybie, a także fakt, iż przyniosła je para dzikich stworzeń, zaczęto o tym zawzięcie dyskutować - nie bez ubarwiania rzeczywistości.
Plotki szybko się rozniosły, więc wieczorem całe miasto mówiło na jeden temat. Ludzie szeptali sobie wieści, ubarwiając rzeczywistość strasznymi szczegółami. W ich opowieściach młoda hiena stała się olbrzymią bestią, zaś wilk podobno miał moc magiczną i przeszedł po fosie bez zmoczenia łap.
- Wieść o płonącym wielorybie przyniosły dwie bestie - mówili. - Źle z nami będzie.

W czasie, gdy plotki rozprzestrzeniały się po mieście i rosły do niewyobrażalnych rozmiarów, zwierzęta poznawały zamek królewski. Zostały nakarmione, chociaż z podaniem im pożywienia był pewien problem - ostatecznie zamiast wytrawnych dań otrzymały misę surowego mięsa i były z tego posiłku bardzo zadowolone.
Po obiedzie wilk usiadł pod jabłonią w sadzie królowej, młoda hiena przyszła za nim, mając nadzieję, że dowie się coś mądrego. Jej plemię wszak rzadko zapuszczało się tak daleko na północ, była więc ciekawa wszelkich wiadomości. Położyła się niedaleko towarzysza, ale w słońcu - przyzwyczajona do wyższych temperatur marzła trochę w chłodnym klimacie Antropolis.
- Wierzysz w płonącego wieloryba? - spytała młoda hiena, spoglądając ciemnymi oczami na wilka.
- Mówisz jak człowiek - odparł niechętnie.
- Słyszałam, że tak siebie pytali - rzekła tonem usprawiedliwienia. - Co to znaczy?
Przez chwilę między zwierzętami panowała cisza, jakby wilk próbował wymyślić, jak prosto wyjaśnić towarzyszce coś, czego sam do końca nie rozumiał.
- Ludzie - zaczął i zawiesił głos na chwilę - mówią, że w coś wierzą, jak pragną udawać, że coś wiedzą, ale nie są tego pewni i nie potrafią tego pokazać drugiej osobie, bo tego nie widać.
- Czyli… oni nie wiedzą o wielorybie?
- Najwyraźniej nie.
Młoda hiena wyglądała na zdumioną. Po chwili jednak w jej oczach pojawiła się wątpliwość.
- Jak mogą nie wiedzieć? Przecież my wiemy, tego nie da się nie wyczuć.
- Widać, żeś młoda. - Pokiwał głową z pobłażaniem. - Ludzie mają tylko pięć zmysłów, szósty mają bardzo nieliczni, ale i oni nie są pewni tego, co nim czują.
- Są dziwni. - Położyła łeb na łapach, westchnęła i przymknęła oczy. Wilk jeszcze chwilę jej się przyglądał, zanim także zapadł w drzemkę.

Wśród zwierząt szybko rozprzestrzeniła się wieść o planach królowej i gdy wieloryb zjawił się na horyzoncie, powstał rumor niezwykły. Pierwsze przyleciały do miasta ptaki morskie i zaczęły krążyć wokół wieżyczek zamku. Jedna z mew trafiła do okna sali tronowej, przezornie pozostawionego otwartym.
- Przybywa! - krzyknęła do władczyni.
Pani wstała ze swego tronu i udała się do sadu. Pragnęła wyjść na fiord zatoki wraz ze zwierzęcymi posłańcami, wciąż przebywającymi w gościnie. Wilk wówczas spokojnie drzemał, zaś młoda hiena szwendała się po ogrodzie, próbując znaleźć sobie zajęcie, które umiliłoby jej oczekiwanie. Niespokojna i znudzona długą bezczynnością, z radością powitawszy władczynię, pobiegła obudzić swego towarzysza.
Królowa, nie chcąc fatygować ani narażać nikogo ze swych ludzi, zarządziła, by iść na brzeg morza piechotą. Nie było to bardzo daleko, a zwierzęta tylko to ucieszyło - nie było dla nikogo tajemnicą, że dzikie stworzenia wolą zawierzać własnym łapom niż jakiemuś ludzkiemu woźnicy, poganiającemu pokornego konia.
Przez całą drogę milczeli, przejęci i pełni podniosłego nastroju. Słońce świeciło jasno przez cieniutką warstwę chmur, przepełniając ich pogodą ducha w ten niezwykły dzień. Hiena i wilk dali się prowadzić władczyni na szczyt jednego z fiordów, górującego nad błękitną, przejrzystą wodą zatoki, nad okrętami i łodziami, stojącymi w przystani. Nad nimi latał słowik, który jako pierwszy przyniósł wieść.
Zatrzymali się, dostrzegłszy kształt w oddali - rósł, otaczała go jasna, ognista łuna. Zapatrzyli się w niego, jakby nagle już całkowicie stracili kontakt z wszystkim innym. Zwierzęta ogarnęło wzruszenie, gdy tak stały po obu stronach władczyni, a żadne z trójki nie mogło oderwać wzroku od nadpływającego wieloryba. Był on tak wspaniały, tak ogromny jak żaden wieloryb, kiedykolwiek przepływający w pobliżu fiordów. Płomień trawiący jego skórę jaśniał blaskiem przypominającym niemalże niebiańską jasność.
Hiena wciąż nie mogła pojąć, że oto dostępuje takiego zaszczytu. Widywała ludzi, na których wpłynął ten ogień, sama jednak nigdy go nie spotkała. A teraz miała ku temu okazję - płynął wprost do niej. Niemal sparaliżowana, nie mogła się ruszyć, chociaż czekanie, aż ta wspaniała istota podpłynie bliżej, dłużyło jej się strasznie, sekundy zmieniały w godziny, a w niespokojnym, młodym sercu rosło pragnienie, by wieloryb spojrzał na nią choć jeden raz.
Wilk zaś, mimo iż był mędrcem wśród swojego plemienia, doświadczył poczucia swej małości - zdał sobie sprawę, jak niewiele wiedział o świecie. Znów czuł się zagubiony szczenięciem, ale był dumny, że teraz będzie mógł bez wstydu i zakłopotania przyjąć rolę, jaką narzuciło mu jego stado. Ze spokojem wpatrywał się w ogień, cierpliwie oczekując nadpływającej doń mądrości, którą przekazać mu mogło spojrzenie olbrzymiego, płonącego stworzenia.
Królowa zaś… co mogła czuć królowa? Tego nie da się wyrazić ludzkimi słowami, jednak targały nią mniej pogodne uczucia - przerażona wpatrywała się w daleki kształt zlęknionym wzrokiem. W tej chwili nie znajdowała słów pociechy czy otuchy, słów, które wymówiła wtedy, w sali tronowej, gdy zwierzęcy posłańcy przybyli. Zdawało jej się, jakby ich zapomniała, a myśli jej były rozproszone i nie dały się skupić na jednej sprawie, jednym słowie.
Do uszu zwierząt doszło niskie, basowe wycie, zbyt jeszcze odległe, by doszło do ludzkich uszu. Królowa jednak najwyraźniej odczuła ten jęk, bo objęła się ramionami, jakby jej się zrobiło zimno i z przerażeniem wpatrywała się w ogień. Wieloryb przybliżał się coraz szybciej, jego sylwetka rosła, aż w końcu wpłynął do zatoki. Impet, z jakim to uczynił, sprawił iż woda morska zalała plaże i pomosty jak podczas sztormu.
Hiena i wilk postąpili krok naprzód, gotowi do spotkania z ponadczasową mądrością, której nie byli w stanie pojąć nawet najmędrsi z ludzi, a część jej miała być dana tym, którzy dostrzegą płonącego wieloryba.
Wal zakręcił się w niewielkiej dla niego zatoce. Chlapnął ogonem, jednak gdy tylko znów płetwa wynurzyła się spod powierzchni, płomień znów na nią przeskoczył i dalej trawił znękaną wiecznym ogniem skórę zwierzęcia. Potoczył spojrzeniem po brzegach, jakby szukał wsparcia i pociechy u stworzeń, które wyszły go powitać. Nie dojrzał jednak żadnego poza hieną, wilkiej i człowiekiem, stojącymi na najwyższym fiordzie.
Do nich zwrócił więc się bokiem i wbił cierpiące spojrzenie w wilka. Czworonóg westchnął, jakby z mieszanką bólu i zachwytu, przepełniony czymś, czego nawet nie umiał nazwać. Chwilę później tego samego doświadczyła młoda hiena, gdy tylko na nią padł wzrok wieloryba.
Aż w końcu pełne bólu oko spojrzało na królową - zdawać by się mogło, że jest przysłonięte zasłoną bólu, jednak ona wiedziała, że on ją widzi.
- To takie tragiczne… - szepnęła.
Poczuła się pełna, wypełniona po brzegi - wiedzą, doświadczeniem i czystą miłością do świata. Miała wrażenie, że On coś do niej mówi - nie słyszała jednak słów, nie widziała obrazów ani nie czuła zapachów - po prostu to pojawiało się w jej świadomości, zaś ona próbowała odpowiadać na te wiadomości tą samą drogą. Trwało to jednak tylko chwilę - zaraz później upadła - zbyt gwałtownie zaciągnąwszy się tą mądrością, zmęczyła umysł - ludzie często nie znają granic swego gatunku, chcą na siłę je przekraczać, zamiast przekraczać te, które sami sobie stworzyli.
Aż do odpłynięcia cudownego zwierzęcia spała spokojnie w trawie na szczycie fiordu. Wilk i hiena czuwali u jej boku, zaś krążący w pobliżu słowik zaniósł wieści do miasta.
Do zamku wróciła odmieniona - każdy przyznał, że była to zmiana wielce pozytywna. Król został przez potomnych określony Królem-Marionetką, zaś jego żona Królową Światła, gdyż właśnie ona uregulowała sprawy między ludźmi a zwierzętami, nadając całkowicie równy status obu stronom - a także między ludźmi a ludźmi, bo oni sami także nigdy nie potrafili się dogadać i akceptować. Mimo wcześniej niepopularnych poglądów, po spojrzeniu na wieloryba, potrafiła przekonać poddanych.
Hiena i wilk zaś pozostali na zawsze przyjaciółmi, a wilki zostały pierwszym plemieniem oficjalnie zaprzyjaźnionym z hienami i stanęły po ich stronie w pokojowej walce o uznanie ich przynależności do świata zwierząt z całą akceptacją ich jako gatunku.
I tak oto hieny, podobnie jak i wilki, mozolnie zaczęły zmieniać nadaną im łatkę marginesu świata na status pełnoprawnych obywateli.

- Hm… - mruknął mężczyzna, nie patrząc na młodzieńca. - Muszę przyznać, że nie spotkałem się jeszcze z takim pomysłem.
- To znaczy, że…? - spytał z nadzieją chłopak.
- To takie tragiczne - mruknął z ironią krytyk i poradził - naucz się słuchać serca, a nie książek dla dzieci.
Po tych słowach oddalił się.
Młody malarz spojrzał smutno na obraz, na sylwetkę hieny, wilka i wysokiej kobiety, za zarys małego ptaka i płomienie trawiące grzbiet wieloryba. Pomyślał, że może stary ma rację i czas spoważnieć, zanim miną najlepsze lata życia. Pomyślał, że niedługo zabraknie mu pieniędzy na farby, a wciąż nie udało mu się wybić. Pomyślał, że powinien zniszczyć ten twór - być może akurat w szczytowym punkcie kariery ktoś opublikuje ten obraz, narażając malarza na śmieszność.
Może powinien go spalić.
Nawet chciał już wyjmować płótno ze sztalugi i rzucić w ogień, ale spojrzał w ciemne, pełne bólu oko wieloryba.
I nie mógł.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kaliope
Administrator



Dołączył: 25 Kwi 2008
Posty: 182
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Olsztyn

PostWysłany: Wto 1:38, 23 Cze 2009    Temat postu:

Tekst "B"

Morska opowieść

„Tylko człowiek, który kochał, umiera jak człowiek”.
Antoine de Saint-Exupéry

Nieduży statek handlowy, płynął przez spienione fale bezkresnego morza. Szybko zbliżająca się noc sprawiała, że marynarze uwijali się jak w ukropie. Biegające po całym pokładzie dzieci, mocno im przeszkadzały. Wrażenie pierwszej morskiej wyprawy sprawiło, że były bardzo podekscytowane. Każda rzecz je ciekawiła, wszystkiego chciały dotknąć.
Nagle, jeden z chłopców wskazał na coś ręką i cała watacha brzdąców rzuciła się do relingu. Zaniepokojony o ich bezpieczeństwo stary medyk Starbuck, ruszył za nimi.
- Wieloryb! – krzyczał zaaferowany Jack.
Wielkie cielsko przepływało parę metrów od burty. Zachodzące promienie słońca oświetlały wodę i jego grzbiet, sprawiając wrażenie, jak gdyby wieloryb płonął.
- Ponoć, są tu jedynymi stworzeniami poza ludżmi, które się tu zapuszczają – mruknął do rozochoconej gromadki opiekun.
- Dlaczego akurat one? – Spytała jasnowłosa dziewczynka wciąż nie odrywając wzroku od niezwykłego gościa.
- Legendy mówią o zaklętych w wieloryby ludziach. Rozgniewany kiedyś czymś Posejdon rzucił straszną klątwę na mieszkańców jednej z wysp.
Dzieci zacieśniły krąg wokół starego marynarza by nie uronić ani słowa.
- Za jej przyczyną, każdy pierworodny syn zmieniony został w ogromnego ssaka i na zawsze zmuszony był porzucić stały ląd. Pchany zwierzęcym instynktem, wyruszał w długą podróż aż do najdalszych krańców świata. Gdy nadchodziła godzina śmierci, wracał w rodzinne strony, wypełzał ląd, a jego ciało zmieniało się w głaz by stać się częścią tej krainy. Odczynić urok mógł tylko następca tronu. Gdy mijał wyznaczony czas musiał ożenić się z kobietą szlachetnego rodu, która zdolna go będzie pokochać na całe życie. Zadanie to nie było proste.
- Komuś się udało? – zaciekawił się mały Marcus Evans.
- Wielu próbowało, ale ich starania spełzły na panewce – westchnął stary marynarz. - Najbliższym sukcesu był ostatni z dynastii, książę Dickon.
Słońce zachodziło, wieloryb płonął, a na pokładzie snuła się opowieść...

~*~*~

- Panie, musisz w końcu podjąć decyzję! – Zrozpaczony głos książęcego doradcy, niósł się echem po Sali Narad. – Do twoich urodzin został już tylko tydzień!
Dorian Mallory piastował ten urząd już od dobrych kilkudziesięciu lat i do tej pory żaden z władców nie przysporzył mu tyle zgryzot co Dickon. Młodzieniec w kwestii ożenku był bardzo kapryśny. Przyszła małżonka musiała być blondwłosą pięknością z długimi nogami i niebieskimi oczami. Powinna również być inteligentna, znać się na polityce, posługiwać się przynajmniej trzema obcym językami (Dickon nie umiał żadnego) i podzielać pasje męża. Jak świat światem, Malory nie spotkał jeszcze kobiety, która z radością wypisaną na twarzy tkwiłaby godzinami po kostki w lodowatej wodzie, próbując złowić rybę. A właśnie to, poza swoją osobą, książęcy potomek kochał najbardziej. Przebierał między potencjalnymi kandydatkami jak w rękawiczkach. Ta była ruda, ta czarna, za gruba za chuda i tak w kółko. Upływającego czasu jakoś nie widział.
- Panie, czy to naprawdę taki trudny wybór? – Zdesperowany urzędnik spojrzał z rozpaczą na dwa portrety leżące nas stole – tylko tyle rodów zgodziło się odpowiedzieć na wezwanie.
Malarz nie zdołał do końca ukryć zmarszczek na twarzy czarnowłosej Henrietty z rodu Claymore. Natomiast rudowłosa Mirabella Vasari była, była..
- Ona wyglada jak kaszalot! – Podsumował już po raz który Dickon pulchne kształty dziewczyny.
- Ty się nim staniesz na pewno Panie, jeśli się szybko nie zdecydujesz! – Irytacja i złosć gromadzone od dłuższego czasu sprawiły że starszy człowiek na chwilę zapomniał o etykiecie. – Osobiście wybrałbym Mirabellę – wtrącił już łagodniejszym tonem. – Jest młoda, naiwna…
- … zdesperowana – wpadł mu w słowo Dickon, wpatrując się ze zgrozą w pucołowatą twarz usmiechającą się do niego z portretu. Obfity wygląd dziewczyny, zbyt stanowczo przekraczał granice kanonu piękna jaki wyznaczył dla wymarzonej kobiety.
- … i wierzy w prawdziwą miłość. – Mallory zdawał się nie słyszeć ostatniej uwagi podopiecznego. – Jest romantyczna do bólu i rzadko używa rozumu. Wystarczy kilka gładkich słówek, kwiatów i prezentów. Znam Księżniczkę, po paru chwilach spędzonych w twoich towarzystwie uwierzy żeś jest jej wyśnionym księciem na białym koniu.
W tajemnicy przed wszystkimi powstawał plan.

*
- Żabko, żabko zmień się w Księcia! – Rudowłose dziewczę niepomne weselnych przygotowań, stało pośrodku sypialni z wielką zieloną ropuchą w dłoniach. Porzucona ślubna suknia, kłębiła się jej pod nogami. Nieopodal, ze zgrozą wypisaną na twarzy stały szwaczki. Pierwszy raz spotkały z latoroślą rodu Vasarich i miały nadzieję, że ostatni. Księżniczka była..., była…inna.
Jeden pocałunek a Księciem staniesz się, dwa Królem, a gdy dodać trzeci…
- Mirabello, zlituj się! Jutro twój ślub, a ty nie masz jeszcze sukni! – Bianca Vasari rzuciła wściekłe spojrzenie córce ale nie podesżła do niej. Nie dopóki trzymała w rękach tą obrzydliwą rzecz. – Wyrzuć to wreszcie!
Nie był to pierwszy raz kiedy dziewczyna łapała żaby próbując pocałunkami przywrócić ludzką postać. Bajki opowiadane jeszcze w kołysce, zostały wzięte bardzo poważnie i na stałe zagościły w panieńskim umyśle. Nawet, gdy osiągnęła pełnoletniość, nadal wierzyła, że miłość i pocałunki zdolne są zdjąć zły czar. Wiecznie zaczytana po uszy w romantycznych balladach, pogrążona w mrzonkach, nie zauważała realności. Na ożenek z księciem Dickonem, uparła się mimo przestróg rodziny. Nie bała się złych mocy, wierzyła, że swym uczuciem zdolna jest pokonać okrutnego Boga Mórz. To przekonanie przywiodło ją aż tutaj – na przeklętą wyspę zwaną Wyspą Wielorybów.
- Ta suknia i tak nie pasuje – Mruknęła po chwili Mirabella, odsuwając nogą kosztowny materiał z aksamitu i sięgając po maślaną bułeczkę.
- Nic nie będzie pasowało, jeśli tego nie odłożysz. – Księżna wyrwała córce smakołyk i podała czarny jedwab.
- Nie idę na pogrzeb! – Oburzyło się dziewczę.
- Obawiam się, że innej nie mamy – westchnęła jedna z kobiet. – W tej wygląda Pani prześlicznie. - Pozostałe niewiasty na potwierdzenie pokiwały energicznie głowami.
- Zresztą, czerń może się wkrótce przydać. – wyszeptała później kąśliwie najmłodsza szwaczka do koleżanek.

*
Ślub, który odbył się nastepnego dnia, zgromadził tłumy. Ludzie przybywali z najdalszych stron, pragnąc na własne oczy zobaczyć doniosłe wydarzenie. Największa katedra na wyspie nie była w stanie pomieścić wszystkich przybyłych. Pośród przystrojonych kwiatami ulic, rozbrzmiewał śmiech ludzi, w których znów rozbłysła nadzieja. Wiara w lepsze jutro. Mimo iż mijał ostatni dzień wyznaczony przez Posejdona, ludzie woleli bawić się i cieszyć się szczęściem swoich władców. Białowłosy Dickon ubrany w najprzepyszniejsze szaty błogosławił wszystkich pierworodnych, a Mirabella obsypywała ich złotem. Weseliskom nie było końca.
W prezencie ślubnym książę obdarował ukochaną niezwykłym prezentem. Różą o płatkach czerwonych jak krew, gdzieniegdzie upstrzoną ciemniejszymi plamkami. Słowa, z którymi wręczał podarunek, wzruszyły do żywego wrażliwe serce księżniczki Vasari.

Niech płatki róży wskażą,
Co kryją serca dwa.
Kwitnie kwiat – wielka miłość lata trwa,
Kwiat opada – zgnije marnie dusza ma.


Z tego, iż piękne słowa niosły za sobą mroczne przesłanie, w tamtej chwili niewielu zdawało sobie sprawę. Dla Dickona naiwna wiara Mirabelli w zaklętą przez Posejdona różę, oznaczała wybawienie. Razem z doradcą Dorianem Mallorym tkali wokół młodej kobiety ułudę miłości i spokoju. Zachwycona prezentem Księżna pielęgnowała go jak najstaranniej. Dzień po dniu, gnana wewnętrznym niepokojem, prosiła o jej przyniesienie i uważnie oglądała płatek po płatku.
- Jest zaczarowana, nie zwiędnie - Dickon wciąż przekonywał żonę.
- To nic, nie ufam Władcy Mórz – niezmiennie odpowiadała Mirabella, wtulając twarz w wonne płatki.
Mijały tygodnie, miesiące, lata a Wyspa Wielorybów znów zaczęła rozkwitać. Na ulicach coraz częściej słyszano śmiech. Państwo poddźwignęło się z ruin, rozkwitło i na powrót stało się potegą. Znów zawarte zostały sojusze, gdyż zła sława tego miejsca powoli zacierała się w pamięci narodów świata. Od pamiętnego ślubu książęcej pary zły czar przestał działać.

O tym, jak bardzo cienka granica dzieli wszystkich o tragedii, nie zdawał sobie sprawy prawie nikt. Po śmierci starego Mallory’ego, jedynym strażnikiem tajemnicy został Dickon. A ksiażę , coraz bardziej pochłonięty sprawami wagi państwowej, tracił czujność.

W dziesiątą rocznicę ślubu Mirabella odkryła prawdę.

Stojąc na skraju nieznanego dotąd nikomu zamkowego ogrodu, patrzyła na rozpościerający się przed dnią dywan z tysiąca róż. Kwitły tu pieczołowicie pielęgnowane, jakby drwiąc sobie z niej. Na ostatniej z alejek, zrzucone na stos leżały ich martwe koleżanki. Te, które z takim uwielbieniem codziennie tuliła. Zaczarowana róża Posejdona, nigdy nie istniała, tak samo jak uczucie Dickona. Zdradzone serce Mirabelli gorzko zapłakało.

Zza morskiej wyprawy jej mąż, nigdy już nie powrócił. W ciele ogromnego wieloryba, przemierzał morze szukając przeznaczenia. Mirabella umarła z rozpaczy zaraz potem, a linia dynastyczna Wyspy Wielorybów na zawsze wygasła.

~*~*~
- Tu kończy się moja opowieść, moje drogie dzieci. - Starbuck umilkł. W blasku zachodzącego słońca widział wzruszone twarze. Zasłyszana dopiero co historia wywarła na dzieciach duż wrażenie.
- Co, dalej działo się z Dickonem? – Odezwał się po chwili ciszy jeden z chłopców.
- No cóż… - zamyślił się starzec - O jego dalszych losach, legenda już milczy, ale jak wiecie powieści toczą się dalej już same. Marynarze wierzą, że żył w cielsku białego kaszalota, którego wielu zwało Moby Dick. Jeśli to prawda to Dickon surowo okupił swoje kłamstwa. Nawet jako zwierzę nie miał łatwego zycia.
- To takie tragiczne – chlipnęła jasnowłosa Mary. – Jak umarł?
- A, to już opowieść na inną noc. Czas spać.
Słońce na dobre znikało już za widnokręgiem. Słoneczne płomienie na cielsku wieloryba dogasały, a on sam niespodziewanie wypuścił fontannę wody, wydał przejmujący jęk skargi i zniknął pod powierzchnią morza.


Ostatnio zmieniony przez Kaliope dnia Wto 9:52, 23 Cze 2009, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ma_dziow




Dołączył: 28 Kwi 2008
Posty: 117
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Nie 14:13, 28 Cze 2009    Temat postu:

Zacznę od tego, że żaden mnie nie zachwycił. W tekście A królują zwierzątka, w tekście B mamy chyba nie do końca to, co z pewnością zamierzała autorka.

Pomysł:
A: 0,5
B: 0,5

Zwierzątek nie lubię, wyrosłam z tego. Ale jakaś fajna iskra się w tym tliła. W drugim tekście też były zalążki czegoś fajnego, tylko zdechły zanim rozwinęły się na dobre.

Styl:
A: 0,6 - mimo wszystko był bardziej dopracowany
B: 0,4

Realizacja tematu:
A: 0,5
B: 0,5


Ogólne wrażenie:
A: 0,9
B: 1,1

Dziwna jestem, ale zwierzątka budzą we mnie instynkt mordercy. Muszę przyznać, że żaden z tych tekstów na kolana nie powalał. A jednocześnie oba miały w sobie fajną nutę i nie umiem skreślić definitywnie jednego.
Zobaczymy jak rozdzielą się punkty...

Razem:
A: 2,5
B: 2,5

Ach... No cóż...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Minea
Administrator



Dołączył: 25 Kwi 2008
Posty: 140
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Olsztyn

PostWysłany: Nie 22:58, 28 Cze 2009    Temat postu:

Mnie tak jak Madziow żaden tekst na kolana z pewnością nie rzucił. Pierwszy tekst był dość naiwny, dużo powtórzeń i chyba to już było, autorka drugiego tekstu zaś starała się chyba zrobić wszystko by wątki pozostały jak w najmniejszym stopniu rozwinięte.

Pomysł:
A: 0,4
B: 0,6

Tekst A, całkiem fajnie, ale jednak większą pomysłowość dostrzegłam w tekście B. Bardziej to-to przemyślane, a że kompletnie nie wykorzystany potencjał to tym się zajmiemy troszkę niżej.

Styl:
A: 0,7
B: 0,3
W tekście B wszystko było tak cholernie po łebkach. No przepraszam bardzo, ale to już była lekka przesada! Ledwo się zaczęło, a tu koniec wita gości. Ale że w tekście A wiele powtórzeń, to odjęłam trochę, ale ogólnie czytało się miło.

Realizacja tematu:
A: 0,5
B: 0,5
Nie skupiałam się na tym szczególnie, ale to tu było czegoś za mało, to tu za dużo... Nie, naprawdę. Nie mogę za nic ręczyć. Miało być o wielorybie? I jest o wielorybie. Tu po równo.

Ogólne wrażenie:
A: 1,1
B: 0,9

Ok, ok. Wyszło szydło z worka, że bardziej mam się ku tekstowi A. Ale czy można mnie za to winić? Bardziej dopracowany, o tak. Tekst B miał w sobie duuuuuży potencjał ale autorka nie podołała. Mimo wszystko chciałabym jednak przeczytać ten tekst na forum ogólny, poprawiony i ROZBUDOWANY. Właśnie dlatego niewielka różnica punktów.

Poziom wyrównany, aczkolwiek spodziewałam się czegoś bardziej szałowego. Kwestia przyzwyczajenia, bo obie pisać umiecie. ; )

Razem:

A: 2,7
B: 2,3

Pozdrawiam serdecznie. Very Happy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kaliope
Administrator



Dołączył: 25 Kwi 2008
Posty: 182
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Olsztyn

PostWysłany: Wto 9:52, 30 Cze 2009    Temat postu:

GONG!

Tekst "A" - Pokrzywa - 5,2 punktów
Tekst "B" - Kaliope - 4,8 punktów, chlip...

Niniejszym, mam przyjemność ogłosić, że pojedynek wygrała Pokrzywa!

Gratulujemy!


Ostatnio zmieniony przez Kaliope dnia Wto 9:54, 30 Cze 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Gildia Muz - Forum Literackie Strona Główna -> Pojedynki Literackie im. Melpomene Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Programosy.
Regulamin