Forum Gildia Muz - Forum Literackie Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Była, żyła Baba Jaga... [M]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Gildia Muz - Forum Literackie Strona Główna -> Opowiadania, miniatury, drabble
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ma_dziow




Dołączył: 28 Kwi 2008
Posty: 117
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Wto 16:08, 15 Cze 2010    Temat postu: Była, żyła Baba Jaga... [M]

Próbowałam tym opowiadaniem jakiegoś sukcesu w światku wydawniczym, ale spuścili mnie z nim ze schodów...

Dedykowany Minei i Kaliope/b] za to, że tak wiernie mnie wspierają



[b]BYŁA, ŻYŁA BABA JAGA...




Była, żyła Baba Jaga,
Miała chatkę z masła,
A w tej chatce same dziwy…!



***

Zawsze jest jakieś za siedmioma górami i za siedmioma lasami. W jakimś odległym miejscu, gdzie diabeł mówi dobranoc, tuli się do ściany lasu wioska, która ma swoją czarownicę. Mimo że do chylącej się ku ziemi chatki ze ścianami z masła, kominem z czekolady i drzwiami z piernika próżno szukać szerokiego traktu, samotna wiedźma nigdy nie jest sama. W tym miejscu kończy się bowiem każda podróż niezliczonej rzeszy błędnych rycerzy i marnotrawnych synów, różnego rodzaju popaprańców i wykolejeńców losu. Przychodzą zdrajcy, oszuści, kurwy i złodzieje. W małej chatce, rozgrzanej od rozpalonego pieca, głośnej od ochrypłego wrzasku kruków i dusznej ciężkim zapachem ziół u powały, poszukują tego, do czego prawa już nie mają.

Ludzie powiadają, że za siódmą górą i za siódmą rzeką, tam, gdzie urywa się droga i zaczyna uroczysko, a desperaci szukają Przebaczenia - diabeł gra z czarownicą.

Białe i czarne kości leżą na szali Wagi.


**

Gdy brzask zastępuje ciemność, a świat budzi się ze snu, Hagar wstaje razem z nim. Odpycha łaszącego się do niej kocura i ignoruje szydercze wołanie starego kruka. Zwierzęta są z nią zawsze, ale to nie one są tu najważniejsze. Ślepy kot nie odejdzie, ptaszysko ze złamanym skrzydłem nie odleci, za to ziół i leków stale brakuje. Hagar przegląda uważnie skurczone do granic możliwości zapasy i wie, że nie starczą jej na długo. Zarzuca więc na ramiona wypłowiałą chustę, bierze sękaty kostur i wychodzi, zostawiając uchylone drzwi. Nikt bez potrzeby nie niepokoi ostoi czarownic, zaś ten, którego mimo wszystko nie odstraszył mroczny las i bielejące czaszki dookoła – jest tak zdeterminowany, że nie powstrzyma go zwykły skobel.

To inny ranek, choć Hagar z początku nie potrafi dokładnie określić, co czyni go tak wyjątkowym. Słońce wschodzi tak samo, przeganiając szarość świtu, ptaki przekrzykują się nawzajem, a drzewa szumią swoje opowieści, które przetrwają tylko w pamięci czarownicy.

To ziół jest za dużo. Ścielą się pod stopami, przypominając o swych właściwościach. Na skraju dróżki babka wyciąga niecierpliwie w górę wąskie liście. Niedaleko oszałamiająco pachnie lawenda, niespokojnym obiecując sen, w koszyku już spoczywa kora wierzby.

W głębokim cieniu kryje się wilcza jagoda, równie słodka co śmiertelnie trująca. I z niej będzie pożytek.

Późnym rankiem Hagar wraca do domu. Drzwi zastaje otwarte na oścież, a w kącie czai się przerażony i zapłakany chłopiec. Przypada do niej natychmiast, zanim jeszcze uda jej się postawić koszyk i rozłożyć zioła do wysuszenia.

- Ścigają mnie! – woła. – Ukradłem pieniądze na targu! Pomóż!

I nie czekając, wyrzuca z siebie gorączkowo słowa, dławiąc się nimi i swoimi łzami, a Hagar udaje, że słucha. Jego historia niewiele się różni od setek tych samych opowieści, którymi przesiąkły ściany chatki na skraju lasu. Tacy jak on po prostu przychodzą i odchodzą, bezimienni, nieistotni, prześlizgując się niezauważenie między słowami baśni.

Hagar zostawia koszyk i zbliża się do kufra. Podnosi ciężkie wieko i wyjmuje duży, mosiężny przedmiot. Stawia go na poznaczonym woskiem stole, a na dwóch szalach kładzie dwa kamyki. Czarny i biały.

- Niech zadecyduje waga – mówi.

Chłopak wpatruje się w przedmiot z nabożnym lękiem, a jego usta poruszają się w bezgłośnej modlitwie z prośbą o ratunek. A Hagar – nie zwracając na niego większej uwagi - siada w kącie przy starym kołowrotku i zaczyna prząść. Kręci się, kręci wrzeciono, snują długie pasma, wiedźma wplata jasny włos wędrowca. Palce staruchy prześlizgują się pomiędzy nićmi, zbierając je powoli w jeden węzeł. Cienki i słaby a rwie się w tej samej chwili, gdy drzwi chatki wyłamują się z trzaskiem.

Szala wagi opada w dół. Kruk podskakuje, by dziobnąć czarny kamyk.

Poranek przemija, ustępując miejsca deszczowemu dniu, do chatki, nieproszony, wkrada się spokój. Kaleki kot waruje przy ogniu, szukając ciepła, ptak stroszy czarne pióra. Bulgoczą wywary, pachną rozcierane zioła, głośno bębnią o dach ciężkie krople. Sypią się drobinki piasku w klepsydrze, goniąc upływający czas. Ta chwila należy tylko do Hagar. Jest tak niezwykła, aż chciałoby się, aby trwała wiecznie.

Nie trwa. Następny gość jest starszy, brudny i zdecydowanie nieprzyjemny. Ma ze sobą szlachetnego konia, który nie jest jego własnością. Krzyczy, gdy Hagar stawia przed nim wagę. Wygraża pięścią, przeklina i przewraca kołowrotek, drąc z pasją splecione nici.

Kamyki rozsypują się po podłodze.

Kiedy po niego przychodzą, Hagar nawet się nie odwraca. Zachowuje się tak, jakby nie słyszała wrzasków i przekleństw, szczekliwie wykrzykiwanych rozkazów i nie widziała pętli na szyi skazańca.

Daleko w lesie gałąź ugina się pod ciężarem ludzkich wyroków.

- Nie macie szczęścia, chłopcy – szepce znachorka.

Przygięta ku ziemi chatka naprawdę rzadko bywa pusta. Za dnia nie milknie echo kroków przybyszy, zwabionych mocą legend o rozgrzeszeniu. Pchają się awanturnicy i poszukiwacze przygód, chyłkiem przemykają złodzieje. Szarym zmierzchem wsuwają się zdrajcy, a po nich na twardym zydlu siadają kobiety o znużonych twarzach i oczach, w których dawno już zgasły marzenia. Mnąc w palcach rąbek czerwonej sukni, czekają na wyrok.

Gdy Noc stąpa ostrożnie, rozpościerając szeroko płaszcz utkany z gwiazd, czarownica sprząta chatkę. Wiesza zioła u powały, zabiera z ognia kociołek i przelewa mikstury do buteleczek. Gasi palenisko, a w oknie stawia świeczkę. Nikłe światełko drży, wskazując wędrowcom drogę.

Ciemną, bezksiężycową nocą przychodzą skrytobójcy.


*

Dzień pierwszy


Jest inny.

A jednak jego nadejścia nie zwiastują spektakularne burze z piorunami, specjalny układ kości czy kart. Nie idzie za nim widowiskowa pogoń i nie grzmią gromkie wołania
o sprawiedliwość. Są za to mrok i ściana deszczu, maskująca ciche kroki. Hagar - owinięta peleryną – czeka na niego przed drzwiami, a mimo to daje się zaskoczyć. Niespodziewanie staje przed nią tak blisko, że wiedźma zastanawia się, jakim cudem – mimo że wcześniej uważnie się rozglądała – udało jej się go przeoczyć.

Przybysz nic nie mówi. Próbuje skupić wzrok na zielarce, zaś palce kurczowo zaciskają się na łęku końskiego siodła. Chwieje się, a jego płaszcz jest zupełnie mokry, choć nie tylko od kropel deszczu.

To krew.

Dużo krwi.

Nie dopisało kapryśne szczęście.

Odsuwa się od konia i robi chwiejny krok w jej stronę. Potem drugi, trzeci i następne a stopy grzęzną w błocie. Spięty i nieufny przypomina wilka, który – zapędzony w pułapkę – próbuje bronić się jeszcze ostatkiem sił. Dłoń wędruje pod połę płaszcza, ale Hagar - zamiast się cofnąć - szepcze chrapliwym głosem kilka słów. Zanim przybysz pojmie w pełni co się stało, jego powieki same się zamykają i osuwa się na ziemię.

Zaczyna się wyścig z czasem. Hagar bada rozległe obrażenia i kręci głową nad poharataną nogą. Obrażenia są na tyle poważne, że pustelnica nie może się nadziwić, jak jej gość dał radę do niej dotrzeć. Drze koszule na opatrunek i przegania pająki z ich legowisk, zagniatając razem chleb i białe lepkie nici. Wywary wiedźmy zbiją gorączkę i wzmocnią nadwątlone siły, dlatego ta nie ustaje w wysiłkach, bo tuż za progiem czai się Śmierć, która nie lubi czekać.

Świat dopiero przeciera zaspane oczy, gdy wiedźma może stwierdzić, że przechyliła szalę na swoją stronę. Ale właśnie wtedy, gdy zmęczone walką o życie ciało i umysł przybysza udają się na zasłużony odpoczynek, do życia budzą się demony. Wypełzają z ukrycia i korzystając z tego, że u wrót grzesznej duszy nie stoi strażnik, przypuszczają szturm. Mężczyzna krzyczy i rzuca się w malignie, dręczony koszmarami. Hagar pozostaje zaś tylko słuchać uważnie półsennych wynurzeń i strzępów słów, które - zebrane w jedno - opowiadają historię człowieka, który zagrał z Losem o jeden raz za dużo. Niby nie ma w niej nic szczególnego, niby przypomina tysiące innych, a jednak…


Tej nocy waga pozostaje w ukryciu, kołowrotek się nie kręci, a zajadły pościg mija chatkę czarownicy. Zmylony fałszywym tropem ginie gdzieś w oddali.


*

Dzień trzeci.


Na imię ma Janus.

To, czego się o nim dowiaduje - a jest tego niewiele - odkrywa sama. W torbie przy siodle znajduje poszarpane szczątki listu gończego, a na nim wypisane imię i słowo „skrytobójca”. Nie ma wytłoczonej nazwy miasta, z którego przybył, nie ma ogłoszonego wyroku, choć ten i tak wydaje się być przesądzony. Cyfry na nadpalonych brzegach pergaminu pozwalają tylko domyślać się wysokości nagrody za jego życie, zaś pokruszona pieczęć z niczym jej się nie kojarzy.

To majaki i niespokojne sny zdradzają więcej. Palce rannego wędrują po szorstkiej powierzchni koca w ciągłym poszukiwaniu broni, ciało drży w oczekiwaniu na zagrożenie, a niczym nieprzerwany sen prawie się nie zdarza. Hagar już wie, że u wezgłowia łóżka musi zawsze palić się świeczka. Jej światło przegoni mrok i przyniesie rannemu ukojenie.

Trzeciego dnia zbliża się do łóżka rannego z naparem i napotyka czujne spojrzenie szarych oczu. Na poduszce leży nóż, który przeoczyła i nie wątpi, że mężczyzna gotów jest się nim posłużyć. Wiedźma odstawia ostrożnie kubek, prostuje zgarbione plecy i wychodzi. Drzwi skrzypią, gdy zostawia za sobą duszną chatę i wkracza do lasu. Wścibski wiatr wiruje dookoła, jak zawsze ciekaw wieści, a stare dęby unoszą gałęzie w pozdrowieniu. Liście szumią prośbę zielarki, po czym natychmiast zamyka się zielona gęstwina i znikają ścieżki.

Kolejny wędrowiec nie odnajdzie już właściwej drogi.

Znów skrzypią stare drzwi i oczy skrytobójcy śledzą każdy ruch Hagar. Zielarka go ignoruje. Przyjdzie im spędzić ze sobą sporo czasu, a ona nie może pozwolić sobie na to, żeby we własnym domu czuć się intruzem. Kątem oka widzi, jak jej gość lustruje uważnie chatkę, wypatrując zagrożenia. Mężczyzna krzywi się na widok zielarskiego bałaganu i marszczy nos, gdy dochodzi go zapach przygotowywanych mikstur.

Lek, który mu podała, stoi nietknięty na podłodze.

- Gdzie jestem? – To pierwsze słowa, jakie od niego słyszy, poza tymi, które wykrzykuje przez sen każdej nocy.

- Za siedmioma górami i za siedmioma lasami – Hagar nie może sobie tego odmówić. - Tam gdzie urywa się droga i zaczyna uroczysko, a desperaci szukają Przebaczenia, znajdziesz czarownicę i jej sprawiedliwość. Chatka kręci się na kurzej stopce, a czaszki szczerzą zęby z każdego kąta.

A on tylko uśmiecha się krzywo i wyciąga rękę, dotykając ściany. Szczupłe palce gładzą szorstką powierzchnię drewna.

- Mamy chatkę – mówi. – Jaka szkoda, że ani trochę nie pasuje do twojego opisu. Gdzie drzwi z piernika i ściany z masła?

- Co za pożytek z domu, gdyby zjedli mi go goście? – Hagar ciągnie swoją grę, która jednak nawet w połowie nie jest tak fascynująca jak dotychczas. Janus – w przeciwieństwie do poprzedników - nie sprawia wrażenia rozczarowanego tym, że wyobrażenia nie przystają do rzeczywistości.

- Żaden – zgadza się. – Jest czarownica – kontynuuje, obserwując ją uważnie. – Jest bezludzie, gdzie ciągną szaleńcy i wariaci. Prawdopodobnie leżą tu gdzieś kości, którymi zagrasz o moje życie. A gdzie jest…

Kruk wrzeszczy coś ochryple ze swojego miejsca w kącie. Czarne oczy wpatrują się ze złym błyskiem w obcego, który śmiał naruszyć spokój chatki.

Janus uśmiecha się nieprzyjemnie.

- Jesteś.


I tym razem waga jest ukryta w kufrze, kołowrotek się nie kręci a pogoń błądzi po bezdrożach.


*

Dzień czwarty.


Początki są trudne.

Nie tak łatwo zdobyć zaufanie skrytobójcy, zwłaszcza gdy ten polega tylko na sobie i odmawia jakiejkolwiek pomocy. Hagar nie naciska. Doświadczenie podpowiada jej, że Janus nie wytrwa długo w swoim uporze. Gorączka nie spadnie bez leków, rany same się nie zagoją, a ból wciąż będzie szarpał tak, jakby ktoś przykładał do ciała rozpalone żelazo.

- Nie radziłabym – rzuca Hagar, gdy mężczyzna zatacza się w stronę półeczek z miksturami. Zanim upadnie, w jego ręku tkwi już buteleczka koloru czerwonego wina. – To sok wilczej jagody. Raczej nie przysłuży zdrowiu.

Skrytobójca sięga po następny flakonik.

- To na kurzajki – podpowiada czarownica i odbiera mu także maść na porost włosów.

Trzy garści ziarenek piasku w klepsydrze, dwa bolesne upadki i jeden eliksir miłosny później Janus w końcu się poddaje.

Długotrwała samotność nie zna przyjaciela. Skrytobójca i czarownica uczą się przebywać ze sobą, ograniczeni małą przestrzenią. Jej terytorium to miejsce koło paleniska, gdzie w kociołku miesza swoje wywary. Janus upatrzył sobie kąt niedaleko drzwi, gdzie jeszcze dociera blask ognia ale już zalegają cienie. Towarzyszy mu rudy zdrajca. Ślepy kocur nie przychodzi już na wołanie Hagar.

Prawie ze sobą nie rozmawiają, a jeśli już, to słowa padają tutaj tak rzadko, że łatwo je przeoczyć.

- Naprawdę jesteś czarownicą?

Janus siedzi, opierając się o ścianę. Wwierca w nią spojrzenie szarych oczu i cierpliwie oczekuje na odpowiedź.

- A jeśli nie? – Odpowiada pytaniem na pytanie. – Bardzo byś się rozczarował, gdyby okazało się inaczej? Bo mogłabym nie dać ci tego, po co przyszedłeś?

Pochyla się ku niej.

- Skąd wiesz, czy nie pytam z czystej ciekawości?

- A pytasz?

Cofa się i jego twarz znów zakrywa cień.

- Ty nawet nie wiesz, co mnie tutaj przywiodło.

- To samo, co każdego z was – ocenia Hagar. – Próbujecie złapać szczęście za nogi i zmusić, żeby wam służyło. Nie wiecie nawet za jakie grzechy chcecie rozgrzeszenia i krzyczycie o sprawiedliwość, nie mając pojęcia, czym naprawdę jest.

Janus parska nieprzyjemnym śmiechem.

- Chyba nie pasuję do twoich podopiecznych – mówi. – Nie wiem, co za siła mnie tu przygnała i skąd się tutaj wziąłem, ale sam do ciebie nie przyszedłem. Niczego od ciebie nie oczekiwałem i nadal nie chcę.

Hagar milczy, zamyślona nad słowami skrytobójcy. Przypadek nie jest czymś, co się jej powszechnie zdarza. To miejsce rządzi się swoimi prawidłowościami i jeszcze żaden wędrowiec nie dotarł do celu, którego nie chciał znaleźć.


Wieko kufra pokrywa się coraz grubszą warstwą kurzu. Pościg kluczy po pustkowiach.


*

Dzień siódmy.


Mężczyzna wraca do zdrowia na tyle szybko, by Hagar mogła poczuć się usatysfakcjonowana i na tyle wolno, że Janus nie potrafi pogodzić się z własną bezsilnością. Odmawia leżenia w łóżku, a wiedźma nie protestuje. Od tej pory jednak ilość podawanych uzdrawiających specyfików znacząco się powiększa. Niemal wszystkie są tak obrzydliwe w smaku, że Janus woli nie wiedzieć, jakimi składnikami posłużyła się wiedźma.

Codziennie rano Hagar zabiera zioła i obchodzi wioski za lasem. Skrytobójca żałuje, że nie może towarzyszyć jej w tych wyprawach. Wciąż ćwiczy i mimo że potrafi już dojść o własnych siłach do drzwi, to osłabione ciało ciągle żąda odpoczynku. Wtedy Janus osuwa się powoli po ścianie, powieki same opadają, ale zmysły skrytobójcy wciąż są wyostrzone. Oczy nie mogą przestać szukać tumanu kurzu wzbijanego przez nadciągającą pogoń, a uszy łowić dźwięku głośno wydawanych rozkazów.

Pewnego razu Hagar zapomina domknąć wieko kufra i Janus korzysta z okazji. Po kwadransie poszukiwań znajduje dziwną mapę. Ścieżki wiją się na pergaminie, przeplatając się ze sobą. Co raz to pojawiają się nowe i znikają stare, a Janus domyśla się, że gdzieś w tej plątaninie czarnych kresek i białych plam jest droga ku wolności. Bez wahania wdrapuje się na konia.

Rozczarowanie przychodzi tam, gdzie kończy się otoczenie chatki i zaczyna linia drzew. Na ziemi niczyjej wyrastają grube pędy roślin i ścieżkę odgradza zielona ściana. Do Janusa dociera głośny szum niezadowolonych wielkich dębów i już wkrótce cały las przemawia do niego, powtarzając raz za razem to samo zdanie: „Niech zadecyduje waga…!”

- … waga, waga, waga…! – wrzeszczą ochryple kruki.

- Waga! – powtarza szyderczo echo.

Droga jest zamknięta.


*

Noc również jest świadkiem klęski. Hagar budzi się z chwilą, gdy dręczony koszmarami Janus zrywa się z krzykiem z posłania. Drżącą ręką skrytobójca zapala świeczkę i krąży po chatce, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Jego ścieżki wiodą pomiędzy plamami światła, których granicą jest czający się wokoło mrok.

Wiedźma obserwuje mężczyznę spod przymrużonych powiek. Nie może mu pomóc. Nie ma mu bowiem nic do zaoferowania poza pustymi słowami pocieszenia.


*

Dzień trzynasty.


Czarownice przyzwyczajone są do samotności. Oswajają ją sobie tak jak się obłaskawia bezdomnego psa. Wystarcza sama pewność, że czai się gdzieś w pobliżu, ale gdy jej zabraknie – budzi się tęsknota za powrotem do normalności.

Tym razem Hagar czuje, że jest inaczej. Przywyka do obecności Janusa, do słów, które padają tak rzadko i braku pustki w domu. Ma wrażenie, że im dłużej to wszystko będzie trwało, im dłużej waga będzie zalegała w kufrze, w pewnej chwili - nawet nie wiadomo kiedy - samotność przestanie być jej sojusznikiem a stanie się wrogiem.

Gdy ptaki kwilą o udaremnionej ucieczce skrytobójcy, a drzewa zacieśniają zielony gąszcz wokół chatki – Hagar podejmuje decyzję.

Janus natychmiast zauważa zmianę.

- Niedługo czekałaś – komentuje.

- Doprawdy? – pyta, kręcąc kołowrotkiem. Pasma nici prześlizgują się pomiędzy jej palcami. Tworzy się węzeł, potem wzór, a potem… Tylko ona wie, co będzie potem. – Mnie się wydaje, że zbyt długo.

Janus spogląda na mosiężną wagę. Wyjęta z kufra, zdobi krzywy stół. Na szali leżą dwa niepozorne kamyki. Czarny i biały. Kruk ze złamanym skrzydłem dziobie je zawzięcie, podczas gdy Hagar próbuje go odpędzić.

- Diabeł gra z czarownicą?


Gdzieś daleko dowódca wstrzymuje spienionego konia. Przyprowadzony do niego człowiek opowiada, żywo przy tym gestykulując. Słowa są bronią, która zalśniła właśnie w jaskrawym świetle dnia.
Gromada jeźdźców zawraca, rżą podekscytowane konie, a ziemia drży pod kopytami pościgu.



*

Dzień szesnasty.


Hagar wmawia sobie, że nie żałuje.

Zbudowane na kruchych podstawach zaufanie rozpada się. Broń znów czeka w pogotowiu, a Janus częściej ćwiczy chorą nogę, starając się jak najszybciej odzyskać dawną sprawność. Siły wracają powoli, a tymczasem każda chwila zwłoki przybliża Janusa do jego prześladowców. Skrytobójca liczy dni i rysuje palcem drogi ucieczki na skradzionej mapie. Czarne linie nadal są tylko plątaniną kresek i niczym więcej.

Pozostaje kwestia wagi. Janus próbuje ją ignorować, ale ona zawsze jest gdzieś w zasięgu wzroku i im bardziej stara się o niej zapomnieć, tym bardziej jego wysiłki idą na marne. Mosiężny przedmiot odciska na nim swój ślad i stanowi przypomnienie, że los Janusa nie zależy od niego.

Janus nie powtarza zachowań poprzedników. Nie wrzeszczy, nie niszczy sprzętów i nie oczekuje cudów. W jego oczach są przerażający spokój i chłodna kalkulacja, gdy patrzy na kamienie.

Janus zastanawia się, który z nich, co tak naprawdę oznacza i czy zasady gry zawsze pozostają te same. Co będzie, jeśli sam je naruszy.

Ma przed sobą biel i czerń. Niewinność i zbrodnię. Prawdę i kłamstwo. Przebaczenie lub karę.


Biały jest koń, który niesie dowódcę oddziału.
Na białym pergaminie spisane są słowa, które decydują o życiu Janusa.
Biały jest kaptur kata.
Czarna noc wyciąga nagląco ręce po swych marnotrawnych synów. Ukryje ich przed bystrym wzrokiem.



*

Noce, których nikt nie liczy.


- Naprawdę sądzisz, że wszystko jest tak oczywiste? Albo białe albo czarne? Bez kompromisów? – Janus opiera się o ścianę z głową odchyloną do tyłu. Na jego twarzy widnieje grymas bólu. - Który z kamieni oznacza, że nie będę wił się na torturach? – naciska, gdy Hagar nie odpowiada. – Znasz właściwe rozwiązanie?

Zielarka kiwa głową. W chatce panuje cisza, przerywana tylko stukotem kołowrotka, który wygrywa irytujące staccato na nerwach skrytobójcy.

- Kłamiesz. – Nawet nie otwiera oczu. – Cholerni ludzie opowiadają cholerne historie o cholernych czarownicach, a ty nawet nie wiesz, dlaczego. Tkwisz tu zamknięta, od lat wmawiając wszystkim to samo, a tak naprawdę nie masz o niczym pojęcia – mówi głosem wypranym z emocji.

Kołowrotek kręci się i kręci. Kruk przekrzywia głowę, nadsłuchując słów wiedźmy, ale ona milczy.

- Czerń nie zawsze jest złem. – Nie wiadomo, kogo Janus bardziej próbuje przekonać. Ją czy siebie. – To, że mrok skrywa tajemnice nie przesądza o winie. Tak jak biel nie musi oznaczać tego, po co ci wszyscy głupcy ciągną tu z drugiego końca świata. To kolor tych, którzy stracili nadzieję. Dobrze wiesz, jakiej barwy flagi powiewają nad przegranymi polami bitew.

Czarownica kiwa głową.

- Naprawdę myślisz, że mógłbym poddać się tak łatwo? Że da się mnie szybko zmierzyć i przyporządkować, bo tak komuś pasuje?

Nieruchoma dotąd waga zgrzyta i jedna z szali podnosi się i wraca zaraz na swoje miejsce. Trwa to ułamek sekundy i żadne nie zdąży zauważyć, jaką podjęto decyzję i dlaczego się z niej wycofano.

- A co z szarością, wiedźmo? Tyle jest jej odcieni. – Janus znów przerywa ciszę. - Co z bajką, w której nie wygrywa ani dobro ani zło? Czemu nikt takich nie opowiada?

- Bo wtedy nie są już bajką – brzmi spokojna odpowiedź.

- A jeśli będę pierwszy? – W jego głosie pojawia się nuta wyzwania. – Co, jeśli po prostu wstanę i wyjdę, nie czekając? Jeśli zechcę zrobić to po mojemu, nie wedle twoich reguł.

Hagar zamyka drzwi na skobel. Stoi przed nim kobieta z posiwiałymi włosami, w zgrzebnej sukni, pomarszczona i chuda.

Szara.

Mimo wszystko grają według jej reguł.


Rozpędzone konie przeskakują strumyki i powalone drzewa. Jeźdźcy wciąż je popędzają, byle szybciej, byle prędzej. Spieszą się, bo jest po co tak gnać na złamanie karku. Trop wiedzie za siódmą górę i za siódmą rzekę. Do chatki, której ściany nie są z masła, drzwi z piernika, a komin z czekolady.


*

Specyfiki czarownicy robią swoje, zraniona noga się goi. Może goiłaby się szybciej, gdyby nie to, że Janusowi brakuje cierpliwości. Forsuje się, chcąc być na nowo w pełni sprawnym. Przerażająca jest determinacja w jego oczach i niechęć wobec słabości.

Jeszcze bardziej przerażające są krzyki, kiedy Janus budzi się z koszmarów. Te nigdy nie odchodzą, czając się w zakamarkach umysłu. Karmią się mrokiem, lękiem i wyrzutami sumienia, których w Janusie jest aż nadto. Noc w noc Hagar wsłuchuje się w wołania i żałuje, że niewiele może dla niego zrobić.

Mała świeczka rozprasza ciemność i budzi nadzieję na to, że jeszcze wszystko będzie dobrze.


*

Ostatni.


- Czego dotyczą twoje rozgrzeszenia?

Janus wie, że Hagar nie śpi. Nigdy jej tego nie powiedział, ale docenia to, że czuwa nad jego niespokojnym snem.

- Myślałam, że nie po to przyszedłeś.

- Nie, nie po to. Ale po to zostałem.

- A gdybyś dostał to, czego inni nie otrzymali, co byś z tym zrobił? – pyta zaciekawiona wiedźma. Nocą łatwiej o zwierzenia. Gdy wstaje nowy dzień, znów można udawać, że nic się nie wydarzyło. – Umiałbyś wykorzystać swoją szansę?

Przez długą chwilę skrytobójca nic nie mówi, a potem wzrusza ramionami.

- Nie wiem.

A widzisz, myśli Hagar, a oni twierdzili, że wiedzą.

Janus znów milczy i cisza ponownie rozpełza się po kątach. Na dworze króluje ulewa i jednostajny szum działa na Hagar usypiająco.

- Pamiętam ich twarze. – Słyszy przez sen. – Nie pierwszego i nie ostatniego. Wszystkich. Są przy mnie cały czas i dziwnym trafem te wspomnienia w ogóle nie chcą się zatrzeć. Chciałbym choć na chwilę się od ich uwolnić i zacząć wszystko od nowa.

Noc to taka dziwna pora, kiedy drzemie rozsądek i rodzą się pragnienia. Nagły impuls każe Hagar schować wagę, zamknąć ją na cztery spusty i nigdy nie wyjmować. Wtedy ścigający Janusa ludzie sięgną drugiego krańca świata i nigdy stamtąd nie powrócą, a on sam zostanie tu, gdzie jest bezpieczny. W małej chacie z dala od ludzkich oczu, gdzie stara czarownica złamała odwieczne reguły gry.

Towarzysząca Hagar Samotność unosi czujnie głowę. On i tak odejdzie, zdaje się mówić. Przy pierwszej nadarzającej się sposobności, zniknie śladem ustępującego lata i dzikich gęsi. Ucieknie przed sprawiedliwością i przed szansą, że mógłby jeszcze kiedyś spojrzeć na świat z podniesioną głową. Jak ostatni tchórz. W duszy poniesie ciemność, od której nigdy się już nie uwolni.

- Czekaj. Waga zadecyduje.

Śmiech Janusa nie ma w sobie nic radosnego.

- Wiesz, wiedźmo, zaczynam wierzyć w te brednie, które o tobie opowiadają – mówi z goryczą. – Nie jestem jedynym, który postawił na złą kartę i dał się omamić legendami o czarownicach, które dają rozgrzeszenie. – Głos Janusa pełen jest desperacji. – A prawda jest taka, że dla takich jak ja, to życie jest karą, a śmierć jest obietnicą rozgrzeszenia i przebaczenia.

Hagar patrzy na niego spokojnie.

- Więc czemu przed nią uciekacie?

*

Hagar budzi się znów tuż przed świtem. Oczy stojącego nad nią Janusa mają jakiś dziwny wyraz.

- Nie umiem odejść. – mówi chrapliwie – Znalazłem to! – potrząsa jej przed nosem skrawkiem pergaminu, który wyciągnął z dna jej kufra. – Na tej mapie wszystko jest poplątane do granic możliwości. Ścieżki, które prowadzą donikąd i białe plamy, za którymi nie wiem, co się kryje i co oznaczają.

- Nikt nie wie. – mówi Hagar. Nieopodal świeca płacze woskiem a cienie za plecami Janusa wydłużają się. Może to dobrze, że ich nie widzi i odwraca głowę w stronę światła. – Ona nie pokazuje najbliższej okolicy, ale przyszłość.

Mężczyzna spogląda na pergamin.

- Jakoś jej nie widzę.

- Bo sami ją musicie sobie dopiero narysować. Poprzez decyzję, które sami podejmujecie, słowa, jakimi się zwracacie czy pierwszą myśl po przebudzeniu. Nieraz szukając rozgrzeszenia tak długo, że umrze nawet nadzieja, bo pokuta potrafi trwać całą wieczność i jeden dzień dłużej. Przyszłość to zawsze tylko rozmazana plama i nic więcej.

Dłonie rozczarowanego Janusa drżą i zaciskają się kurczowo, gniotąc kruchy pergamin.

- Nigdy nie dostaniesz gotowych odpowiedzi na złotej tacy. Idź spać, skrytobójco. Ranek przyniesie rozwiązanie.

Ale Janus się nie kładzie. Wciąż stoi, jakby wmurowany w podłogę i nie może zmusić się do tego, by cisnąć marzenia o wolności w szary popiół paleniska.

- Nie umiem odejść – powtarza.

„Nie spróbowałeś”, myśli sennie Hagar.


Chrapią konie, dudni ziemia, urywają się znane ścieżki. Do ściany ponurego lasu tuli się drewniana chatka, w której kończy się każdy pościg niezliczonej rzeszy katów i władyków. Zjawiają się oburzeni rycerze, książęta i szeryfowie hrabstw, poszukując tego, do czego zobowiązuje ich surowe prawo.

Biały płaszcz dowódcy lśni w porannym słońcu…



*

Przychodzą po niego o świcie. Wyłamują drzwi, które przecież nigdy nie bywają zamknięte i szturmują chatkę, niszcząc wszystko, co znajdą w środku.

- Gdzie on jest? – warczy dowódca. – Gdzie go ukryła ta wiedźma?!

Żołnierze rozbiegają się na jego rozkaz. Z ciemnego kąta szczerzą na nich zęby pożółkłe czaszki, pachną duszne wywary, mącąc umysł i strach zaczyna skradać się pomiędzy nimi. Nad głowami oddziału kołują kruki, a las szumi niespokojnie i zamyka się zielona gęstwina. Nie wrócą tą samą drogą

Hagar tam nie ma. Ukryta przed ludzkim wzrokiem, zbiera zioła na bezdrożach. Mamrocze coś pod nosem, zrywając trujące owoce wilczej jagody. W jej koszyku już czai się bieluń, a mandragory wykrzykują spod ziemi swój żal. Niedługo trucizny również zajmą należne im miejsce w chatce czarownicy.

Na ustach wiedźmy igra dziwny uśmieszek, który nie znika, odkąd się obudziła.

Chata jest pusta, wie o tym. Zniknął siwy koń, który przywiózł swego pana. Zniknął postrzępiony kawałek siwego pergaminu i szary płaszcz.

Zniknął szary człowiek.

Waga stoi jak stała. Tylko czarny i biały kamyk leżą niedaleko progu drzwi. Trudno określić, który znajduje się bliżej i co to oznacza.

Czarny kruk wrzeszczy drwiące słowa pożegnania.


***

Zawsze jest jakieś za siedmioma górami i za siedmioma lasami. Zawsze jest mała chatka z dala od rozstaju dróg, czarownica i wędrowiec. Kapryśne szczęście, które dotyczy każdego i igra z jego wyborami. Jest i bajka, która nie zawsze spełnia reguły, ale musi zostać opowiedziana.

I puenta, gdzie nie zawsze Dobro zwycięża Zło, a sprawiedliwości staje się zadość.


***

Była, żyła Baba Jaga,
Miała chatkę z masła,
A w tej chatce same dziwy,
Pssst! Nadzieja zgasła.
Błądzi Janus, błądzi, duma,
Droga ta przeklęta,
Czemuś wiedźmo tak mnie zwiodła,
Janus zapamięta.
Już Twym słowom nie zawierzę, czarownico stara,
Ścieżek skruchy końca nie ma,
Ot i prawda cała


Ostatnio zmieniony przez ma_dziow dnia Wto 16:15, 15 Cze 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pokrzywa




Dołączył: 04 Wrz 2008
Posty: 86
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: baszta przy wejściu do Piekła. Za bramą, pierwsza na lewo.

PostWysłany: Śro 21:19, 16 Cze 2010    Temat postu:

Hm. Naczytawszy się analiz baśni, mam trochę zryty mózg, więc może się to odbić na komentarzu. Z góry przepraszam.
Na początek aż miałam ochotę kwiknąć - ha! Czarownica.

Ze strony warsztatowej jakby nieco słabiej. Dawno nie czytałam twoich tekstów, ale ten wydaje mi się jakiś taki... słabszy. W porównaniu do tego, co pamiętam. Ma kilka fragmentów, które mi nie pasują - nawet nie tyle, że coś zgrzyta, ale są nieco niedopasowane.
Niby od strony klimatu jest dobrze. Ale tylko niby. Wszystko ujęte jest ładnie, pięknie i jak najbardziej magicznie. Tylko że - chociaż może to tylko wrażenie doświadczonego wodoleja - brakuje tutaj słów, zdań, treści, które stworzyłyby pewien zapach chatki, chłód poranka i nocy, sprawiłyby, że zakręciłoby się w nosie uczulonym na koty. Niekoniecznie musi to być zaraz konkretny opis, ale mam wrażenie, że te ładne określenia, ładne sformułowania są za słabo przymocowane do świata przedstawionego. Daleka gałąź, daleki świt, a nic z bezpośredniego otoczenia Hagar nie bierze udziału w budowaniu tego opowiadania. Hagar ani jej domek nawet nie muszą mieć wyglądu. Ale w moim odczuciu także powinny mieć swój wkład w klimat. A tymczasem mam wrażenie, że w opowiadaniu przecenione zostało dalekie tło i wiodąca historia, zaś niedoceniony pierwszy plan, który przecież można ze wszystkim świetnie powiązać. Bo obecnie, chociaż czyta się dobrze i w zasadzie niczego temu nie brakuje, nie umiem się w tym zanurzyć.

Dalej jest nieco lepiej - może to dlatego, że to środek opowieści. Ale początkowo klimatu nieco brakuje i nadal nie zanurzyłam się w opowiadaniu. A miałabym ochotę zanurzyć się z moim hienim łbem, żeby mieć ze wszystkich stron, z dołu, z góry, po bokach tyle samo opowiadania.

Aczkolwiek nieco się zawiodłam na całej sytuacji Janusa. Taka zwyczajna. Ale chyba jeszcze wrócę, przeczytam raz czy dwa, żeby nic nie umknęło.

ma_dziow napisał:
Cienki i słaby<przecinek> a rwie się w tej samej chwili, gdy drzwi chatki wyłamują się z trzaskiem
Powtarza się.

ma_dziow napisał:
- A jeśli nie? – [mała litera]Odpowiada pytaniem na pytanie


ma_dziow napisał:
Przypadek nie jest czymś, co się jej powszechnie zdarza
Powszechnie, czyli dużej grupie ludzi. Hagar jest dużą grupą?

ma_dziow napisał:
- Nie umiem odejść<bez kropki> – mówi chrapliwie<kropka> – Znalazłem to!
Powtarza się.

Ostatnio zmieniony przez Pokrzywa dnia Śro 21:19, 16 Cze 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Gildia Muz - Forum Literackie Strona Główna -> Opowiadania, miniatury, drabble Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Programosy.
Regulamin