Forum Gildia Muz - Forum Literackie Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

[M] Słowa rzucone na wiatr

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Gildia Muz - Forum Literackie Strona Główna -> Opowiadania, miniatury, drabble
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ma_dziow




Dołączył: 28 Kwi 2008
Posty: 117
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Wto 23:01, 30 Wrz 2008    Temat postu: [M] Słowa rzucone na wiatr

Tekst pojedynkowy. Niewielkim cieszył się zainteresowaniem, zatem wrzucam go na ogólny z nadzieją, że może kilka osób przejedzie się po nim walcem.
Dedykowane wszystkim tym, którzy znają uroki pisania "bezwennego".
Mimo to jest w tym opowiadaniu coś, co nie pozwoliło mi go zostawić samemu sobie. Dużo pozmieniałam i Minei udało się nie zasnąć już na trzeciej stronie (zrobiła to na czwartej Wink)


Słowa rzucone na wiatr

„Podziękuj, że żyłeś tak długo,
i przygotuj się w swojej kabinie,
na godzinę porażki, gdyż ona nadejdzie.”


-William Szekspir, Burza

*

- Dalej chłopcy, jazda pluć na prawą burtę! Ale z życiem, z życiem!
W życiu każdego marynarza przychodzi kiedyś taki moment, że po prostu musi zwątpić w zdrowe zmysły swojego kapitana. Zwłaszcza, gdy ten sam kapitan każe rzucać zwijanie żagli i puszczać koło od steru w samym środku szalejącego sztormu, by zdać się na łaskę morza i wiatru. By zapomnieć o prawach rządzących walką z realnym żywiołem na rzecz mitów, przesądów i legend. Gdy spluniesz po właściwej stronie burty, będziesz miał szczęście. Po przeciwnej - dotknie cię klęska.
Ciekawe, ile razy musieliśmy zostawić ślinę po lewej stronie, że Neptun postanowił splunąć nam w twarz..
Czy wierzyliśmy, że Van stracił rozum? Oczywiście. Nie mieliśmy co do tego wątpliwości. Dość wspomnieć, że nasza wiara nabrała solidnych podstaw dawno temu, w innym czasie, życiu i miejscu.
W tych samym okolicznościach.
Wiatr rwał koszule na grzbietach dzielnych chłopców, wyciskał łzy z oczu i zagłuszał wszelkie rozkazy. Mogłem sobie dmuchać do upadłego w cholerny, bosmański gwizdek, a marynarska brać wciąż mnie nie słyszała. Dźwięki porywał piekielny wicher i wtłaczał mi je z powrotem do gardła. Widziałem strach w oczach towarzyszy – niby coś naturalnego, zwłaszcza dla nowicjuszy. Ale my niejedno już widzieliśmy i przeżyliśmy, a to cholerne uczucie wciąż gościło w naszych duszach.
Van stał na mostku, wyprostowany i niewzruszony. Jak gdyby nieświadom szalejącego wiatru, od którego maszty trzeszczały w głośnym proteście. Ignorując fale zmywające z pokładu statku wszystko, co nie było doń przymocowane. Wzrok utkwił w białej pianie, przybierającej niekiedy najbardziej fantastyczne kształty. Właściwie, nie musieliśmy pytać, czego lub kogo spodziewał się tam zobaczyć. Marynarze znają się nawzajem jak własną kieszeń, a my mieliśmy bardzo dużo czasu, by dowiedzieć się o sobie dosłownie wszystkiego. Drugie tyle, albo i więcej było jeszcze przed nami.
Dziewięć żyć, z których nawet nie wiem, czy i ile ich już przeżyliśmy skazały nas na ciągłe rozpamiętywanie przeszłości i rozdrapywanie nigdy nie zabliźnionych ran. Czas jest dla nas zarówno najgorszym wrogiem, jak i niecierpliwie wyczekiwanym wybawicielem.
W portowych knajpach stare wilki morskie powiadają, że wiele jest rzeczy, których dzieci Neptuna powinny szczególnie się wystrzegać. Zbudowane z bajd, przesądów i osobistych doświadczeń, stanowią swego rodzaju Dekalog wszystkich żeglarzy świata.

A Dekalogi są święte.

Po pierwsze: Nie wypływaj w piątki trzynastego – wielu nie docenia ostrza sarkazmu Losu.
Po drugie: Nie całuj kobiety nad brzegami morza – jest zazdrosne.
Po trzecie: Nie obiecuj, kiedy wrócisz – nie znasz przeznaczenia.
Po czwarte: Pluj tylko po prawej stronie burty statku - zrobisz inaczej, a szczęścia za nogi już nie złapiesz.
Po piąte: Myśl rozsądnie i nie trać z oczu wyznaczonego celu – na porzuconą drogę nie zawsze da się wrócić, a zagubione w morskich odmętach serce – odnaleźć.
Po szóste: Nie zabieraj morzu jego łupów – to, co do morskiej toni należy, kiedyś do niej wróci.
Po siódme: Nie ignoruj tego, co ci się przydarzyło – pożałujesz.
Po ósme: Nie przeklinaj Boga – bluźnierstwa się nie wybacza.
Po dziewiąte: Nie masz już siostry – jest nią morska fala. Nie masz już brata - towarzyszy ci porywisty wicher. Rodzicielką jest nie ta, którą zostawiłeś w domu, gdzieś hen, za horyzontem, ale Matka tych, których przyjęło do siebie Morze. Głębia wodnego bezmiaru. Szanuj ją i nigdy nie rzucaj jej wyzwania. Przegrasz.

W portowych knajpach powiadają jeszcze, że gdy zlekceważysz choć jedną z tych zasad, prowokujesz przewrotny Los.
My złamaliśmy je wszystkie.

***
Byliśmy młodzi.
Nic nadzwyczajnego, każdy w końcu z tego wyrasta. Jedni szybciej, jedni później, ale czas dogania każdego. Młodość sama w sobie nie jest grzechem.
Byliśmy pijani.
Cóż… Spróbujcie znaleźć żeglarza, który nie ma ukrytej gdzieś po kieszeniach butelki rumu. Na lądzie, oczywiście. Na wodzie, za kropelkę alkoholu kapitan przeciągnie cię pod kilem.
Więc piliśmy. Na zapas, na lata, na długie, długie zaś.
Tego też nie możecie zaliczać nam jako grzechu - nigdy nie wiadomo, kiedy marynarzowi znów dane będzie umoczyć usta.
Byliśmy głupio odważni…
No dobrze, brzmi już gorzej, przyznacie. Brzmi bardzo niedobrze i teraz o tym wiemy. Wtedy też niby wiedzieliśmy, a tak naprawdę nie docierało to do żadnego z nas. Byliśmy nieśmiertelni, byliśmy żądni przygód, a wybrzeża Amsterdamu zdążyły się nam już porządnie znudzić.
Van znalazł nas młodych, pijanych i głupio odważnych. Trzy w jednym, wybuchowa mieszanka, przyznacie. Przysiadł się do stolika i w kulminacyjnym momencie wyłożył karty na stół. Trzeba było go widzieć i słyszeć. Mówił o skarbach, przygodzie i morzu. Opowiadał o miejscach, których nikt do tej pory nie przepłynął, o wichrach miotających statkiem i okrętach ginących w sinej mgle. O brawurze i wyzwaniach rzucanych morzu i jego głęboko skrywanym tajemnicom. W oczach miał coś takiego, że nie dało się ignorować tego, co prawił.
Trafił na podatny grunt. Nawet się nie wahaliśmy, by nazajutrz, „pieprzę piątek trzynastego”, wytoczyć się ze speluny i wsiąść na statek. Towarzyszyły nam panienki, którym obiecaliśmy, że niedługo wrócimy. Za miesiąc, za dwa, za rok – niech poczekają! Nawet nie wiem, ile ich się wtedy nacałowałem. Nad brzegiem morza, pośród szumu fal i ochrypłych wrzasków rybitw i mew.

Był spokojny, słoneczny dzień. Woda obmywała łagodnie brzegi, wypełniając ślady pozostawionych na piasku stóp. Przemoczyła skraj sukienki wołającej Penny, a wiatr rozwiewał włosy moich towarzyszy. Czarny kadłub naszego statku kołysał się majestatycznie na falach.
Wyruszaliśmy, nie wiedząc, że Amsterdamu nigdy więcej już nie zobaczymy.


***

Krzyczałem coś do Vana, zdzierałem gardło w daremnym wysiłku – nie słyszał mnie. Nic dziwnego, można by pomyśleć, przy takim wietrze nie jesteś świadom nawet wołania własnych myśli. Szalejący sztorm, pękające drzewce masztów i zalewające pokład raz po raz fale nie sprzyjają konwersacjom.
Van mnie nie widział. Powiecie zapewne, że to także nic nadzwyczajnego, skoro światło zginęło wraz z nadejściem burzy. Granatowe niebo, granatowe fale, ciemnoczerwone żagle i hebanowe burty naszego statku. Jak powiada czasem nasz majtek Jamie, „było tak ciemno, jak w tyłku u niewolniczego kucharza Massaju”.
Nie wiem, nigdy nie sprawdzałem. Ale w tej jednej chwili skłonny byłem uwierzyć Jamiemu na słowo.
Wyglądało na to, że działania Vana są celowe. Wzrok utkwił we wzburzonych falach, jak gdyby chciał nagiąć je do swojej woli. By wody rozstąpiły się i ukazały to, czego szukał. Ignorował wysiłki ludzi, próbujących nie dopuścić do położenia się żaglowca na wodzie. Fale z wściekłością przypuszczały szturm na burty „Czarnego Jacka”, wdzierały się na pokład, przewracając ludzi. Chłopcy wrzeszczeli, łapiąc się wszystkiego, czego tylko mogli, a z żagli dawno pozostały tylko strzępy. Sternik rozpaczliwie próbował zapanować nad kołem, niepewne ręce chwyciły za liny; Nie tylko ja wiedziałem, że choćbyśmy pluli na prawą burtę przez dziewięć wieków i dziewięć reinkarnacji każdego z nas – żywiołu to nie powstrzyma.
Myśmy toczyli swoją walkę. Tą samą, którą zaczynaliśmy dawno temu, w innym czasie i miejscu i tą, którą podejmowaliśmy wielokrotnie później.

Van stał nieporuszony na mostku kapitańskim i czekał na swoją.

***

Żeglarze znają uroki widoku bezkresnego oceanu przed oczami i przytłaczającego błękitu nad głową. Bywają piękne; jest w nich coś takiego, co każe rzucić stabilny grunt pod stopami i pchać się ślepo na statek. A kiedy już wytrzeźwiejesz na dobre, oswoisz się z tym, co masz w zasięgu horyzontu, wyszorujesz pokład, zszyjesz żagle i zawiążesz supły węzłów – przychodzi nuda.
Jak już wspomniałem, byliśmy młodzi i głupio odważni. Różnego rodzaju zbieranina lekkomyślnych dzieciaków ze wszystkich stron świata, która – co prawda – morza nie raz zdążyła liznąć, ale w długiej kolejce po rozsądek zrezygnowała i zawróciła. Kiedy mogliśmy – ryczeliśmy sprośne piosenki na całe gardło. Pluliśmy, konkurując, który z nas jest w tym najlepszy i wyławialiśmy najpiękniejsze perły, a także zbieraliśmy muszle – skarby przynależne morzu.
A Van opowiadał.
Snuł wciąż te same opowieści – o przygodzie i sławie, o złocie i zapomnianych zakątkach świata, gdzie rzeczywistość zlewa się z fantazją. Miał wielki dar przekonywania, więc porzuciliśmy pierwotny kurs, którym były porty Jawy i zaczęliśmy szukać. Złudzeń, miraży, czy może prawdy – tego nie wiedział nikt. Pewnie i sam kapitan również nie był całkowicie pewien, za czym właściwie goni i dla czego zagubił rozum i serce gdzieś po drodze. Pływaliśmy długo, odwiedzając co raz to nowe wysepki, zatoczki, zapomniane przez Boga i ludzi jaskinie. Kluczyliśmy, błądziliśmy i zawracaliśmy.
Klęliśmy na czym świat stoi, klął i Van. Przysięgał, że nie wróci do domu, póki nie znajdzie tego, czego szuka.

Na horyzoncie pojawiła się chmura. Ciemna, szeroka, zwiastująca załamanie pogody. Zafalowało morze, załopotały czerwone żagle i już wiedzieliśmy, że nadchodzi burza. Okolice Przylądka Dobrej Nadziei znane są z szalejących sztormów, łamiących drzewca masztów, ale nam – młodym i beztroskim – wydawało się, że jesteśmy przygotowani na nadciągającą nawałnicę. Kpiliśmy z niej, dodając sobie animuszu.
Wiatr porywał ze sobą nasze przekleństwa, przysięgi i obietnice. Zabierał je gdzieś daleko, daleko, na bezkresne morze.
We właściwej chwili miał je nam cisnąć z powrotem w twarz.


***

Odsunąłem przerażonego sternika i chwyciłem za koło. Drewno trzeszczało w moich rękach i groziło rozłupaniem w drzazgi. Wymagało nadludzkiej wręcz siły, by je utrzymać, aby nie dać się falom, które w każdej chwili mogły porwać „Czarnego Jacka” i cisnąć nim jak zabawką.
Trzask pioruna niemal nas ogłuszył i na chwilę zrobiło się jasno jak w dzień. Ale to światło pośród morza czerni, nie oznaczało wybawienia. Wiedzieliśmy, że wystarczy jedno atmosferyczne wyładowanie, by złamać maszt i posłać nas na dno
Opadaliśmy w górę i w dół. Wznosiliśmy się niemal pod firmament nieba, by zaraz opaść – zdawało się – na samą czeluść piekieł. Żywioł próbował nas zniszczyć, my próbowaliśmy go pokonać.
Młodzi żeglarze ze starymi oczyma i rozdartą duszą.
- Vanie der Decken! – To dziwne, ale wrzask Roda przebił się przez huk morza, piorunów i wycie wiatru. Było w tym krzyku coś tak dziwnego, że kapitan ocknął się i odwrócił wzrok od wodnej kipieli. Chłopcy odwrócili się od poszarpanych szczątków żagla, ja na moment zapomniałem o sterze.
Rod stał na środku pokładu, obszarpany, z włosami targanymi wiatrem i spojrzeniem szaleńca.
- Van! – wrzasnął. Słowa zawirowały i oparły się podmuchom nawałnicy; niesamowite, ale słyszeliśmy go doskonale. – Mam już tego dosyć! Dosyć, słyszysz?! Powiodłeś nas zatracenie!
Nie pierwszy i nie ostatni raz, należałoby dodać. Nasza załoga szczęścia nigdy nie miała, dziwnym byłoby, gdyby fortuna niespodziewanie stała nam się przychylna. Dawno temu postawiliśmy na złą kartę, a Rod o tym wiedział.
Wiedzieć, nie znaczy zaakceptować.
- Byliśmy u wrót piekieł i zawróciliśmy! – wołał, przekrzykując wiatr. – Ale wciąż nie możemy się na dobre od nich oddalić! Mam dosyć oczekiwania na koniec! Nie chcę być częścią gromady przeklętych i szaleńców!
Czy już wspominałem, że klątwy i obietnice rzucane na wiatr, na morzu mają po tysiąckroć większą siłę? Stanowią swego rodzaju pieczęć, którą Przeznaczenie przygniata nasze dusze; zostawiają ślad, którego człowiek długo nie zapomni. Rod w chwili próby widać zapomniał, skoro wystosował owe żądanie.
I morze spełniło prośbę zbuntowanego żeglarza. Statek wyrwał mi się spod kontroli niczym rozhukane źrebię, runęliśmy w dół z szybkością, której nie powstydziłby się nurkujący jastrząb, a nad naszymi głowami zamknęła się wodna kipiel. Sekundę, a może całe stulecia później wynurzyliśmy się z powrotem, ale Roda z nami już nie było.

***

Dupa, nie bosman. Możecie uznać to za dziwne, ale zlekceważyłem tę chmurę, która zbierała swe siły na horyzoncie. Wydawała się taka malutka i niegroźna wobec oślepiającego błękitu nieba. Leżałem w hamaku, słuchając pokrzykiwań naszych chłopców i uzupełniając zapiski w dzienniku pokładowym. Van nie miał do tego głowy, nie lubił bazgrać na papierze, zatem obowiązek utrwalenia naszego życia w czerni atramentu spadł na mnie. Nie, żebym nie lubił tego robić, ja to uwielbiałem. Spisane na pergaminie słowa mają w sobie coś magicznego, są pamiątką tego, co robiliśmy i przeżyliśmy, kawałeczkiem duszy, którą składamy w obce ręce.
Bujał się hamak, bujało morze i, wstyd przyznać, ale nie zauważyłem kiedy zaczęło huśtać jakby mocniej. Moje „jakby” wnet straciło na znaczeniu, zwłaszcza gdy hamak obrócił się i runąłem na pokład jak długi. Statek gwałtownie się przechylił i byłbym wpadł do wody gdyby nie to, że w ostatniej chwili chwyciłem się lin. Silny podmuch omiótł „Czarnego Jacka”, zaskakując nieprzygotowanych ludzi i wiatr porwał ze sobą kartki i moje magiczne słowa, kradnąc kawałek mojej duszy.
W jednej chwili rozpętało się piekło, jakiego jeszcze nie widziałem. Wtedy też dane mi było pierwszy raz zobaczyć, co znaczy rzucać lekkomyślne wyzwanie żywiołom. Van der Decken stał z hardo podniesioną głową i śmiał się, wołając, że nic go nie pokona. Przeklinał morze, przeklinał pogodę, bluźnił przeciw wszelkim świętościom i drwił z dmącego wiatru. Zarzekał się, że prędzej diabli zaproszą go pod swoje wrota, niż on da się pokonać żywiołowi. Przerażeni, błagaliśmy go, by zawrócił, by dał spokój i ratował nas i statek – nie słuchał.
Siłom morskim wyzwań się nie rzuca. Nasz kapitan przeoczył ten fakt i wnet zostało mu to przypomniane wraz z ogromną falą, która zawisła nad masztami„Czarnego Jacka”. Wodna kipiel wirowała szaleńczo, strzępy białej piany układały się w najbardziej fantastyczne kształty, by wreszcie mogła na nas spojrzeć twarz kobiety.
Dlaczego to zawsze muszą być baby – nie miałem bladego pojęcia. Żeglarze naprawdę nie są tak zdesperowani, by w każdej niewinnej chmurce na niebie, czy okrągłym zdobieniu burty wszędzie widzieć niewieście kształty. To prawda, że spędzamy dużo czasu z dala od lądu, nasze statki noszą imiona dziewcząt o dawno zapomnianych twarzach, a morze kapryśne jest jak najbardziej wybredna dziwka. Nie sądzę jednak, żeby sploty naszego Przeznaczenia musiało trzymać w swym ręku kobiece uosobienie morskich sił.
Nazywali ją Matką Głębią, podobno była starsza od Czasu i Chaosu. Fakt, na najmłodszą nie wyglądała, a za taką mateczkę to ja serdecznie dziękuję. Van der Decken również podziękował, wypalając do niej butnie z obu pistoletów.
Tym czynem ostatecznie przypieczętował nasz los.


***

O jednego z naszych towarzyszy mniej. Powinno nas to przerazić, a myśmy odczuli niemal zazdrość. Żaden z nas nie wiedział, co dalej dzieje się z potępioną duszą. Istotne jest chyba tylko to, że już nie czeka. Nie wygląda końca, nie liczy dni i nie szuka tego, czego nie da się odnaleźć.
Gdyby nie Van der Decken i jego upór, sami pewnie zapomnielibyśmy, za czym właściwie gonimy. Zapomnienie to ulga, której nie dane nam poznać. Lata w lata, burza w burzę - wciąż to samo. Walka z żywiołem, przekleństwa rzucane morzu, które jakby straciły na swym znaczeniu – bo cóż gorszego może nas jeszcze spotkać – i wyczekiwanie. Nasze na odkupienie, kapitana na spotkanie z Nią.
Obiecała nam niegdyś, że wróci. Że cofnie klątwę, która gna nas na krańce świata. Że gdy przeżyjemy dziewięć żyć, przyjdzie wybawienie. Jak już wspominałem, nie wiem, ile ich już przeżyliśmy. Chyba nie dość, skoro fala nie przybrała twarzy starej kobiety, a zawiedziony kapitan klął głośniej i gorzej niż zwykle. Po takim czasie rozczarowanie nie powinno już tak boleć, a jednak kłuje w serce i wyciska łzy z oczu. A może to wiatr, który tak dmie, póki mu tchu starczy…?

***
Burze zawsze szaleją wokół nas. Są tak wszechobecne, że już sami nie wiemy, co jest jeszcze prawdziwym żywiołem, a co targa naszą duszą. Słone łzy dawno zmieszały się z morską pianą, wycie wiatru zagłusza nasz płacz, a ciemności skrywają fakt, że nie ma w nas nic, co można by nazwać choć iskierką dobra. Gdy ustaje szaleństwo morza, giniemy w szarosinej mgle. Błądzimy w niej jak ślepcy, bez mapy i gwiazd, które mogłyby wskazać nam drogę. Skazani na życie nie-życie, na wieczne potępienie i tułaczkę po bezkresnych wodach świata. Przykuci niewidocznymi łańcuchami do dumnego kapitana, butwiejących desek pokładu i strzępów czerwonego żagla na pochylonym maszcie statku, którego nikt inny już nie nazywa „Czarnym Jackiem”.
Ci, których czasem spotykamy w swej odwiecznej wędrówce nigdy nie używają prawdziwego miana żaglowca. Dla nich jesteśmy synonimem zła i niezwykle łatwo udzielającego się nieszczęścia.
Latającym Holendrem.

*

Oddałbym tysiąc miar długości morza za akr jałowej ziemi
- długi wrzosiec, brązowy janowiec, cokolwiek.
Niech Wola Najwyższego się wypełni,
ale byłbym szczęśliwy gdybym umarł
na suchym lądzie.


-William Szekspir, Burza –[/url]


Ostatnio zmieniony przez ma_dziow dnia Sob 16:04, 04 Paź 2008, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Minea
Administrator



Dołączył: 25 Kwi 2008
Posty: 140
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Olsztyn

PostWysłany: Śro 19:26, 01 Paź 2008    Temat postu:

Magd, muszę powiedzieć, że pierwsza wersja pojedynku była poniżej twojej formy, ale to co teraz nam tu wkleiłaś... No właśnie.

Zacznę od pomysłu. Jest bardzo dobrze i przede wszystkim spójnie, czego zabrakło w Parszywej Trzynastce. Może nie dość oryginalnie, bo przyznajmy - Latający Holender to motyw zużyty i znoszony jak i przez twórców profesjonalnych, przy których utworach rzucamy wtórność w las, jak i przez debiutantów, gdzie sprawa przedstawia się już troszkę gorzej. Z tobą poszło lekko, ugryzłaś temat na tyle fajnie, że choć ciągle nasuwali mi się Piraci, stworzyłaś własny świat i wykreowałaś swoje postacie. Nie wiem czy w oryginale te dziewięć żyć było, ale ty wykorzystałaś je dobrze i tworzą ładne tło dla tekstu. Jak jesteśmy przy pomyśle to na narrację pierwszo osobową miałaś świetny zamysł. Wyszło ci to świetnie, z kolei początek wciągał. Cieszę się, że usunęłaś tę burzę i 'mroczną czerń atramentu', bo to nadawało patosu, teraz jedynie jest lekka... podniosłość chwili. I tak płynnie przeszliśmy do stylu. Mignęło mi parę niedociągnięć, które dobra beta mogłaby wygładzić, trochę - ale zadziwiająco mało jak na ciebie - błędów interpunkcyjnych i kilka powtórzeń. Ale jak na sześć stron Worda naprawdę nie ma się do czego przyczepić. A biorąc pod uwagę fakt, jak bardzo różnią się oba teksty, ten i pojedynkowy, nie mogę ci zarzucić olania czytelnika. Usprawiedliwiam to twoją niecierpliwością i pragnieniem, aby jak najszybciej dostać komentarz. Smile

Ad rem, widać, że się uczysz. Nie za bardzo to adekwatne do sytuacji, kiedy ty już umiesz pisać, za to nie stoisz w miejscu, ale kroczysz na przód. Bo wydaje mi się, że wreszcie odnalazłaś swój styl. Mogę trochę powspominać? Bo widzisz, w 'Trzecim Czarodzieju' było to coś, coś co kazało ludziom czekać na rozdziały (nawet miesiącami, hmmm), czytać i być wiernym opowiadaniu, chociaż przyznasz, że pierwsze rozdziały były nie najwyższych lotów zwłaszcza, że dużo jest ficków HP. Ale miałaś czytelników i ich z każdą notką przybywało. Za czasów TC to coś się tliło mało i cicho, niemal nie zauważalnie. Z każdym rozdziałem styl był lepszy, ale dopiero kiedy pokazałaś Parszywą Trzynastkę, zrobiłam 'o'. Bo było znacznie lepiej. Pogubiłaś się trochę w ilości wątków, widocznie forma miniaturki cię przerosła. Następnie Godzina. Było poprawnie i ładnie, uroczo i smutno, ale nie ruszało za serce. Zgubiłaś gdzieś między Trzynastką a Godzinę te charakterystyczna ironię, za którą ludzie cię uwielbiają. Byłam na nie, bo nie czułam guli w gardle i ukłucia w sercu jak przy tekstach innych autorek, ale jedynie lekkie rozczarowanie. Następnie 'W imię czego'. To chyba było to. Bo pokazałaś się nam od innej strony, udowodniłaś, że stać cię na własne pomysły i kreacje. Zyskałaś nowych czytelników, a wraz z pierwszym rozdziałem powróciła twoja ironia i humor. Zaniepokoiłam się lekko, gdy wkleiłaś serię o wojennych matkach, cofnęłaś się znów do tych do bólu 'smutnych' tekstów. Ou, bolało.

Ja tutaj się rozwodzę, ale o samym tekście niedużo mam do powiedzenia, a chciałam gdzieś napisać parę słów o twoim warsztacie i twórczości, mam nadzieję, że zostanie mi to wybaczone. Na temat więc teraz, cytat jako klamra otwierająca i zamykająca tekst służy świetnie, w dodatku pasuje do treści utworu. Wtrącenie dekalogu i podsumowanie: My złamaliśmy wszystkie przykazania było genialne. Kilka perełek:

Cytat:
Van znalazł nas młodych, pijanych i głupio odważnych


Cytat:
W portowych knajpach powiadają jeszcze, że gdy zlekceważysz choć jedną z tych zasad, prowokujesz przewrotny Los.
My złamaliśmy je wszystkie.


Oraz wszystkie twoje komentarze do poszczególnych przykazań. Widzisz, jedni są zdolni do tego, by opisywać nostalgiczne zdarzenia, losy, perypetie, wspomnienia i serce płacze i dusza. Niektórzy piszą o tym beznamiętnie, tak jak ty. Ale nie spotkałam jeszcze nikogo kto by równał się twemu stylowi pod względem szybkości wciągania, ilości perełek i zgonów, szczerym wybuchom śmiechu, porządnej dawki ironii i umiejętnością władania słowem. Teraz zawładnęłaś jeszcze jedną umiejętnością - panujesz nad tym co piszesz, nad wątkami.

Ellen napisała kiedyś pod twoim tekstem, że życzy sobie przeczytać kiedyś tekst Madziow - mistrza. A ja myślę, że nie będziemy musieli długo na to czekać.

Gratuluję i pozdrawiam,
Minea.
[/quote]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pokrzywa




Dołączył: 04 Wrz 2008
Posty: 86
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: baszta przy wejściu do Piekła. Za bramą, pierwsza na lewo.

PostWysłany: Pią 13:58, 17 Paź 2008    Temat postu:

ma_dziow napisał:
Właściwie, nie musieliśmy pytać

Tu chyba powinno być bez przecinka.
Poza tym niewiele mogę powiedzieć. Tekst jest bardzo dobry, wciągający. Sytuacja jest plastyczna, opisane wszystko sugestywnie, a świat marynarzy przysłonięty lekką mgiełką refleksji. Sama konstrukcja opowiadania, przebieg akcji, której znowu aż tak wiele nie widzę, no, może poza zmyciem Roda z pokładu. Ale narrator, a zarazem bohater, jest pełnokrwisty, opowiada o czymś, co powinno być smutne, przerażające, ale już nie jest, już do tego przywykł, już ma tego dość i spowszedniało mu.
Mam tylko jedno ale odnośnie kapitana. Jak on się nazywa? Bo to nazwisko wydaje się być lekko... naciągane, bo "van der Decken" powinno być całym nazwiskiem, a "van" traktowane jest tutaj jako imię. To mnie trochę denerwuje.
Poza tym jednak tekst jest naprawdę dobry, nie bardzo mam się do czego przyczepić. Styl jest dojrzały, niczego mu nie brakuje, opowiadanie wciąga i nie pozwala się nudzić, a w sumie niewiele akcji w nim jest.


Ostatnio zmieniony przez Pokrzywa dnia Pią 16:39, 05 Gru 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Orlando




Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 14:15, 08 Sty 2009    Temat postu:

Na wstępnie, podzielę się taką ogólną refleksją, że to trochę męczące, żeby nie powiedzieć "głupie", że jak chce się napisać komentarz do jakiegoś tekstu, to koniecznie trzeba rejestrować się na danym forum.
Pewnie nigdy więcej tu nie zajrzę, ale statystyka jest statystyka. No nieważne.

Jako miłośniczce Moby Dick'a i zapalonemu żeglarzowi (od kiedy pracuję, coś przygasł ten zapał) bardzo podobał mi się Twój tekst. Zwłaszcza dekalog - powinni go mieć w każdym porcie (wcale nie żartuję Wink
Tekst jest stylistycznie dobry i przemawia do imaginacji. Gdy opisywałaś nadchodzącą burzę, oczyma wyobraźni zobaczyłam jak robi się ciemno.
Pięknie odmalowałaś potęgę oceanu, jego rozgniewane oblicze.
Człowiek oddalający się od lądu, zdający jedynie na nadzieję, iż wiązania kilku butwiejących desek będą na tyle mocne, aby donieść go do kolejnego portu, bardziej niż w jakimkolwiek innym momencie swego życia skłonny jest zawierzyć przesądom. I, aby zapewnić sobie sprzyjające wiatry skakać na lewej nodze, spluwając przez prawie ramię. Świetnie to pokazałaś.
Człowiek stawiający wyzwanie morzu, w swej szalonej pysze myślący, że jego wola coś znaczy.
Przykro mi ale nie przejadę Cię walcem (lubisz to, czy jak?). To naprawdę dobry tekst, a byłby jeszcze lepszy, gdybyś bardziej nasączyła go emocjami. Gdyby szkwał uczuć spienionymi falami przewał się przez burty słów.
Cytat:
Jedni szybciej, jedni później, ale czas dogania każdego
- jedni szybciej, drudzy później (nie piszesz przecież o tych samych osobach, chodzi Ci o wyróżnienie grup)
Cytat:
Chłopcy wrzeszczeli, łapiąc się wszystkiego, czego tylko mogli, a z żagli dawno pozostały tylko strzępy.
- (powtórzenie) jedynie strzępy
Cytat:
wiatr porwał ze sobą kartki i moje magiczne słowa, kradnąc kawałek mojej duszy.
- powtórzenie, gdyby skreślić pierwsze 'moje' tekst by na tym nie stracił
Cytat:
przypomniane wraz z ogromną falą
- przez ogromną falę...
Cytat:
Istotne jest chyba tylko to, że już nie czeka.
- już się nie czeka.

Pozdrawiam
Orlando

ps. dziękuję Smile


Ostatnio zmieniony przez Orlando dnia Pią 11:27, 09 Sty 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Gildia Muz - Forum Literackie Strona Główna -> Opowiadania, miniatury, drabble Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Programosy.
Regulamin